niedziela, 7 grudnia 2008

Gangotri, Gaumukh, Tapovan - gorski raj dla Drahanki

20-25.10.2008
Kolejne dni to raj dla Drahanki, wysokie Himalaje, pustka i wszechogarniajaca moc natury i gor! Pojechalam do Uttaranchal za namowa moich czeskich kolegow, których spotkalam w Rishikesh i jestem im dozgonnie wdzieczna. W ciagu kolejnych dni przezylam bliskie spotkanie z cudownymi gorami, odnalazłam spokoj, odnalazłam radosc z obcowania z sama ze soba i przesympatycznym Sunjoginem:). ale zacznijmy od początku.
Do Gangotri dojechałam z Rishikesh. Sam wyjazd nie był jednak latwy. Z dworca Thiri w Rishikesh jedzie tylko jeden autobus o 5.30 rano, a ponieważ mój hotel znajdowal się ponad godzine drogi pieszo od tego dworca nie mialam zbyt wielu mozliwoesci dostania się tam. Nie pozostalo mi nic innego jak skorzystac z pomocy Manu, który zamówił dla mnie taksowke na wczesny poranek. Wedlug niego nie jest mozliwe wedrowanie o 5-tej rano z wielkim plecakiem, a tym bardziej dla samotnej dziewczyny – mowil, ze nigdy mi na to nie pozwoli. No i nie pozwolil:) Oczywiscie z samego rana zaspalam, gdyby nie telefon Manu, ktory niemal dojezdzal do Delhi, przespalabym moj jedyny srodek lokomocji:). Autobus do Gangotri odjechal punktualnie, a mily konduktor skasowal 250 rupii:). Co ciekawe tym razem nasz autobusik wydawal sie byc skonstruowany specjalnie dla Chinczykow. Takich malutkich odleglosci miedzy siedzeniami jeszcze nie widzialam. Nogi nie miescily sie nikomu, a co dopiero takim wielkoludom jak ja:). Sprytnie ugadalam sie jednak z konduktorem i mykiem zmienilam siedzenie…siedzialam przy drzwiach i wielokrotnie musialam sie bawic w oddzwiernego, ale chociaz mmoje nogi nie ulegaly zmiazdzeniu i nie wzywaly pomocy przez cala droge:).
Droga do Gangotri zajela sporo czasu. Najpierw dojazd do Uttarkashi, gdzie dotarliśmy około 13-tej. Tu autobus zatrzymal się na około pol godziny i można było nabyc jedzenie bądź inne smakołyki. Po smiesznej sytuacji ze sprzedawca nabylam pek bananow, który był moim zbawieniem kolejnego dnia. Do tej pory trasa prowadzila porośniętymi lasami pagórkami, wzgorzami. Widoki ciekawe, jednak nie powalające… Po Spiti moje emocje wymagaja nieco wiekszych doznan:). Przed nami jednak była dalsza czesc trasy – 6 godzin do Gangotri. I tu już droga nabrala innego kolorytu. Autobus pial się wysoko w gore, wzgorza zaczely przemieniac sie w wysokie gory, a slonce chowalo sie za horyzont. Bylo pieknie. O 18-tej zaszlo jednak slonce i autobus mknal w nieznana ciemnosc. Okolo godziny 19-tej dojechalismy do ostatniej wioski w dolinie – Gangotri (3042 m npm). To byla moja przystan na kolejne dni. Gangotri to malutkie miasteczko w wysokich gorach. Jego centralna czescia jest glowna droga z kramami i restauracjami po obu stronach, ktora prowadzi do Gangotri Temple. Znalezienie noclegu nie bylo trudne. Ju po 10 minutach udalo mi sie znalezc pokoj za 100 rupii. Wynajelam go, choc jego jakosc mnie nie powalala. Dlatego tez po zastanowieniu postanowilam zjesc kolacje w pobliskiej restauracji i znalezc pokoj na wyzszym standardzie. W koncu jutro ide w gory i musze sie wyspac:). Ku mojemu szczesciu cos mnie tknelo, aby w restauracji gdzie objadalam sie “aloo gobhi”, podpytac o przytulne pokoje w okolicy. Mialam szczescie. Jak sie okazalo wlasciciel restauracji konczy remont budynku i w najblizszym czasie postanowil oddac turystom do dyspozycji kilka pokojow na pietrze. Jeszcze nie byl gotowy na wynajmowanie, ale zaproponowal mi jeden z pokoi. Super miejsce, schludne, czyste, z wlasna lazienka… choc przerazliwie zimne. Jak na indyjskie klimaty temperatura w Gangotri doprowadza do gesiej skorki:).Tego dnia w nocy mielismy temperature minusowa:), a jak sie oddychalo para roznosila sie wokolo:). Oczywiscie skusilam sie na zmiane pokoju i byla to bardzo dobra decyzja, bo mimo iz tego nie planowalam zostalam tam trzy noce:).
Pamietam, ze pierwsza noc w Gangotri to jedna z najlepszych jakie mialam w ostatnim czasie. Pierwszy raz od bardzo dawna zapadlam w sen i smacznie chrapalam az do rana:). Plan zakladal wczesna pobudke, ale nie udalo sie:( Wstalam dopiero okolo 9-tej i jak sie okazalo potem musialam za to zaplacic. Aby dostac sie do Gangotri National Park nalezy uzyskac specjalne pozwolenie. Mozna je dostac w centrali parku, ktora miesci sie w Gangotri, badz Uttarkashi. Jak sie okazalo kazdego dnia do parku wstep ma tylko 100 osob. Przepis ten wprowadzono celem ochrony natury przed nadmiernym zanieczyszczeniem. Mysle, ze to dobry pomysl.. z drugiej jednak strony przepis ten spowodowal, ze moje wejscie w gory zostalo opoznione. Udalam sie do centrali parku zaraz po przebudzeniu. Gdy tam dotaralam okazalo sie, ze pozwolenia na dzisiejszy dzien skonczyly sie juz dnia wczesniejszego i nie bylo szans otrzymac je dzisiaj. Nie pozostalo mi nic innego, jak spedzic mily dzionek w okolicy Gangotri i ubiegac sie o pozwolenie na dzien nastepny w godzinach wieczornych. Przeszlam sie wiec w strone “check post” u wejscia do parku, a potem 7 km w gore doliny Kedar Tal. To ostatnie podejscie bylo naprawde meczace, strome i bardzo sliskie. Jednak widoki wokolo zapieraly dech w piersiach. Zalowalam, ze z samego rana nie udalam sie do Kedar Tal (15 km w jedna strone), gdyz wedlug opowisci Martina (Czecha z Rishikesh) trasa ta nie tylko powalala swoja trudnoscia, ale i widokami. No coz, moze nastepnym razem.
Do Gangotri wrocilam juz po zmroku, wypilam chai, a potem poszlam zalatwiac pozowlenie na wejscie do parku. Tu spotkalam innych turystow, ktorzy zakladali podobny plan – wyjscie w wysokie gory Gangotri. Co ciekawe urzednik wpuscil nas do swojego mieszkania i przy swietle swieczki, na swoim lozku wypisywal pozwolenia. Obok pozwolenia kazdy obcojezyczny obywatel mial obowiazek podpisac zaswiadczenie, ze ponosi odpowiedzialnosc za wejscie do parku, jak i przedluzenie swojej trasy poza Gaumulkh, za ktorym wedrowka jest oficjalnie zabroniona. Oczywiscie oswiadczenie podpisalam, ale nie powstrzymalam sie od pojscia dalej… w koncu wlasnie za Gaumulkh zaczynaja sie najwyzsze gory… moje zycie!. Tego dnia spedzilam wieczor na pakowaniu i relaksie.. jutro czeka mnie wysilek, na ktory od dawna czekam.. uwielbiam to:).
Kolejnego dnia (22.10.2008) rozpoczelam swoja wedrowke do zrodla Gangesu. Wyszlam z hotelu okolo godziny 8-mej. Wczesniejszego wieczora przepakowalam plecak, a wszystkie zbedne manele zostawilam w pokoju. W koncu za kilka dni tu wroce:). Najpierw dotarlam do “check post”, gdzie sprawdzono moje pozwolenie i pobrano oplate w wysokosci 150 rupii za wejscie do parku (oplata ta obejmuje jeden nocleg i dwa dni pobytu w parku; w przypadku przekroczenia tych terminow za kazdy dzien placi sie kolejne 150 rupii). Tu tez musialam sklamac, gdyz zgodnie z obowiazujacymi przepisami nalezy oplacic kamere.. udalam jednak, ze nie mam. Nie mam zamiaru sponsorowac parku za taka rzecz. Zaden Hindus nie placi, wiec i ja nie mam zamiaru. Tak wiec wyszlam w trase…! Z Gangotri do mojego pierwszego przystanku w Chirbasa (3606 m npm) musialam przedreptac 7 km. Widoki niezapomniane, wysokie na 6 tysiecy metrow, osniezone szczyty otaczaly moja skromna osobke. Czulam sie mala, czulam, ze jestem w raju, a przeciez byl to dopiero poczatek. Z Chirbasa powedrowalam dalej, az dotarlam do ostatniego cywilizowanego miejsca w dolinie – Bhojbasa (3792 m npm). Znajduje sie tu kilka malych domkow, a wsrod nich Ashram, w ktorym zatrzymalam sie na kolejna noc. Nocleg bardzo prosty, ale w takich gorach kazde miejsce jest dobre byle nie na zewnatrz:). Tu poznalam pewna Francuzke, niestety ta dostala choroby wysokosciowej i nie mogla ruszyc dalej. Za nocleg placi sie 200 rupii przy czym obejmuje on rowniez obiad, kolacje, a nawet sniadanie:)). Po zaaklimatyzowaniu sie w swoim pokoiku (dzielilam go wlasnie ze wspomniana Francuska), zjadlam obiad (ryz z dhal) i postanowilam udac sie na przechadzke do Gaumukh (3892 m npm). Gaumukh jest slynny z jednego powodu. Tu konczy sie lodowiec Gangotri, a z jego podnozy wyplywa swieta rzeka Ganges. To tutaj ma ona swoj poczatek. Tysiace Hindusow przybywa tu w pielgrzymkach w celu oddania swietnosci Gangesowi u jego zrodla. Dojscie do Gaumukh z Bhojbasa zajmuje okolo 40 minut. Niestety tego popoludnia pogoda pogorszyla sie znacznie. Wszytkie okoliczne szczyty pokryly sie chmurami i zapanowala smutaskowa szarosc:(. No coz. Mimo wszystko samo dojscie do Gaumukh bylo ciekawe, chocby z powodu licznych spotkan z kozicami gorskimi. Jest ich tutaj niezliczona ilosc, a co najwazniejsze one nie uciekaja przez ludzmi, sa przyjazne i piekne. Mozna je podziwiac nawet z odleglosci kilku metrow, a stada licza czasem nawet 50 osobnikow. Nie wspomne juz o porozach meskich osobnikow.. ahhh… takich jeszcze nie widzialam. Samo Gaumulkh to miejsce gdzie wielka sciana lodowca konczy sie, a z jej podnoza wyplywa wielki Ganges. Miejsce niezapomniane, szczegolnie w takim momencie gdy nie ma nikogo wokol ciebie. Spedzilam tu ponad dwie godziny.
Poniewaz nastepnego dnia postanowilam isc dalej, probowalam wypatrzyc droge do Tapovan (4463 m npm), jednak jak sie okazalo nie bylo to najlatwiejsze. Ponad lodowcem jest pustynia kamieni i nie jest mozliwe wypatrzenie chocby najmniejszej sciezki. Co ciekawe w Gangotri co chwiala spotykalam ludzi, ktorzy mowili, ze aby dojsc do Tapovan nalezy przeciac lodowiec, a w tym wypadku ze wzgledow bezpieczenistwa nalezy wziac przewodnika. Jednak nie sadzilam, ze moze byc to tak skomplikowane, dlatego tez zignorowalam te donosy. Podobnie bylo gdy wrocilam do Ashramu, wiele osob mowilo mi, ze moze mi przewodniczyc w drodze do podnozy Shivling, ale ja chcialam sama:) Czulam, ze jest w tym wiele naciagania i propagandy. Przejscie przez taki lodowiec nie moze byc na tyle skomplikowane i niebezpieczne, jak to opisuja. Dlatego scisle trzymalam sie swoich postanowien. Planowalam jednodniowa wycieczke do Tapovan, wejscie i zejscie ta sama droga, tego samego dnia. Nie mialam namiotu, wiec nie bylo szans na inne rozwiazanie, w koncu nie spodziewalam sie, ze znajduje sie tam jakiekolwiek miejsce na przenocowanie. I tu mile zostalam zaskoczona przez jednego z mieszkancow ashramu. Potwierdzil, ze w Tapovan (4463 m npm) mieszka jeden jogin, ktory umozliwia nocleg. Az podskoczylam z radosci - w tym przypadku moglam zostac tam dluzej:).
Tego wieczora czekala mnie jeszcze ciekawa kolacja w ashramie. Zeszlo sie tam sporo turystow, a poniewaz ilosc noclegow w Bhojbasa ze wzgledu na konczacy sie sezon zostala zredukowana tylko do ashramu, to wlasnie tu wszyscy osadzili sie na zimna noc:). Jak sie okazalo mialam szczescie, gdyz za 5 dni konczy sie sezon i samo Gangotri zostanie zamkniete, wszyscy emigruja ze wzgledu na zime. W poniedzialek jest ostatni autobus i nie mia innej mozliwosci wydostania sie stad. Ktos nade mna czuwal, ze przyjechalam tu nieco wczesniej:). Dlatego tez wiekszosc namiotow z Bhojbasa zostala usunieta i czeka na kolejny sezon. Tak wiec okolo godziny 20-tej przewodniczacy ashramu zwolal wszystkich mieszkancow, ktorzy ulokowali sie w hallu w dwoch rzedach pod sciana. Kazdy dostal miseczke z lisci palmowych, a po dlugiej modlitwie (oczywiscie niezrozumialej dla mnie w ani jednym slowie – wszystko bylo w hindi) trzech panow chodzilo z wiaderkami i nakladalo jedzenie. Bylam naprawde glodna wiec moj brzuszek nie zastanawial sie nad smakiem tylko wcinal. Bylo pyszne!:) Po zaspokojeniu glodu udalam sie do swojej zimnej kanciapki – w Bhojbasa w nocy temperatura spadla do okolo minus 10 stopni, a poniewaz spi sie w nieogrzewanych kamiennych pomieszczeniach, kazde wychylenie spod grubych kocow przyprawia o drgawki. Lepiej wiec trzymac nos pod pierzyna:). Podobnie jezeli chodzi o swiatlo. Elektrycznosc wlaczana jest tylko przez godzine, po tym czasie nastaje pelna ciemnosc:). Noc byla ciezka, bo zimna, pospalam, ale tylko troszke:).
Kolejngeo dnia (23.10.2008) wstalam wczesnie rano. Przede mna dojscie do Tapovan (4463 m npm). Zalozylam, ze sprobuje, jak sie nie uda lub bedzie ciezko, czy tez niebezpiecznie, po prostu wroce. Najpierw dojscie do Gaumukh, skad droga piela sie po pustyni kamieni.
Zapomnialam wspomniec, ze jeszcze 30 lat temu lodowiec Gangotri konczyl sie w okolicach wioski Gangotri. Teraz w zwiazku z ociepleniem klimatu i topnieniem lodu cofnal sie ponad 18 kilometrow. To pokazuje jak niebezpieczne zmiany zachodza w naszym klimacie i jaki to ma wplyw na srodowisko:(.
Przeciecie lodowca nie bylo trudne. To prawda czasem czlowiek gubil orientacje w pustyni kamieni, jednak w takich momentach pomagali orientacyjne piramidki kamieni poustawiane przez innych podroznikow. Po okolo poltorej godziny doszlam na druga strone lodowca i zaczelam sie stromo wspinac na jedno ze zboczy. To byla stroma i dosc ciezka wspinaczka, ale widoki wokolo – szczyty na wysokosc 6000-7000 metrow dodawaly sily i napawaly moje serce szczesciem. Moja dusza fruwala z radosci, w koncu gory to moj dom.. a szczegolnie tak wysokie i piekne. Okolo godziny 13-tej dotarlam do Tapovan (4463 m npm).
Tapovan znajduje sie u podnoza przecudownego szczytu – Shivling (6543 m npm). Szczyt ten znany jest ze swego ksztaltu i nazywany jest azjatyckim Maternhorn’em. Jest niemal na wyciagniecie reki…a stojac pod nim czlowiek odczuwa jaka jest mala i bezbronna istotka. Tapovan to raj na ziemi…znajduje sie tu tylko jeden domek i jeden maly szalasik. Oba miejsca zamieszkale sa przez dwoch joginow, ktorzy spedzaja tu cale lata, medytujac, modlac sie, zyjac w samotnosci.
Po dwoch godzinach delektowania sie przecudownymi widokami postanowilam poznac mieszkancow Tapovan. Sun-jogin okazal sie niesamowita osoba. Jak sie okazalo mieszka tu od dwoch lat i zostal tu wyslany przez organizacje sun-jogi do prowadzniaa ashramu. Co ciekawe bardzo rzadko schodzi do wioski, mieszka w samotnosci, ale czasem gosci ciekawych turystow. Tego dnia zawitalam ja:). Skad nazwa sun-jogin? Otoz cwiczy joge, medytuje na sloncu i moze zaskoczy to wielu, ale zywi sie promieniami slonca. Kazdego dnia spedza kilka godzin w pozycjach medytacyjnych patrzac prosto w slonce. To prawda, ze jego oczy sa przekrwione, ale co ciekawe i zaskakujace moze on patrzec bezposrednio w slonce bez jakiegokolwiek mrurzania. Na takiej wysokosci slonce jest bardzo ostre, a on bez niczego po prostu na nie patrzy. Ja mimo moich dobrych okularow (przeznaczonych nawet na lodowiec) czulam sile promieni slonecznych. Dla niego to nie problem – patrzy na slonce z latwoscia:).
Drugi jogin zyje nieopodal w malym szalasie przybudowanym do wielkiego kamienia. Obaj mieszkaja na wysokosci 4500 metrow, a spotykaja sie tylko czasami… w koncu nie spotkania ich tu przyciagnely, ale medytacja i oczyszczenie. Mialam szczescie bo obaj mowia po angielsku co jest niespotykane, szczegolnie w wysokich gorach. To jednak umozliwilo mi komunikacje z nimi i swietnie spedzony czas. Razem nosilismy wode z malego strumyka nieopodal Shivling, razem podziwialismy kozice i delektowalismy sie sloncem.
Jak sie okazalo tego dnia tylko ja doszlam do Tapovan, choc taki plan zakaladalo wielu mieszkancow Bhojbasa… co sie stalo, ze nie doszli, nie wiem, ale to dla mnie i lepiej, gdyz mogalm sie delektowac tym miejscem w samotnosci:). Slonce swiecilo pieknie, bylo cieplo, choc wiatr mrozil wszystkie czesci ciala, a wokolo na wysokosc 7000 metrow wznosily sie osniezone szczyty.. czego wiecej pragnac:). Czulam sie tak szczesliwa…!!! Po pysznej chai z sun-joginem poszlam na spacer. Wspielam sie ponad godzine pod gore skad podziwialam lodowiec Gangotri, ciagnal sie przez kolejne kilkadziesiat kilometrow. To prawda w wielu miejscach nadal bardziej przypominal kamienna pustynie, ale dopiero teraz, z wysokosci, pokazywal swoja rozleglosc i wielkosc. To bylo niesamowite popoludnie. Ja i Himalaje!.
Okolo godziny 18-tej zaczelo robic sie zimno, a temperatura spadala w zawrotnym tempie. W drodze powrotnej spotkalam sun-jogina, ktory wybieral sie na cowieczorny spacerek. Mimo ze zakladalam wrocic bezposrednio do chatki przylaczylam sie:). Poszlismy na oddalone wzgorze, gdzie siedzac schowani za kamieniem podziwialismy zachodzace za siedmiotysiecznikami slonce. Cudownie. Po pol godzinie siedzenia zrobilo sie jadnak tak zimno, ze przyszedl czas wracac. Po powrocie zabralismy sie za przygotowanie obiadu.. ugotowane warzywa i miekkie chapatti to specjal dzisiejszego wieczoru. Chyba bylam juz glodna, bo nie pamietam kiedy ostatnio tak mi smakowalo:).
Ale co bylo wazniejsze tego wieczora spedzilismy kilka godzin na pogaduchach. Sun-jogin opowiadal mi historie swojego niesamowitego dziecinstwa, wyjasnial praktykowane metody medytacji i jogi. Kolejne ciekawe historie wiazaly sie z samym pobytem w Tapovan. Jak sie okazuje w okresie zimowym temperatura spada tu do niewyobrazalnej wysokosci – w dzien jest minus 20, a w nocy ponad minus 30. Spytacie jak to wytrzymac.. ja tez nie wiedzialam. Tapovan polozony jest w dogodnym miejscu, gdyz nawet w zimie slonce swieci tu ponad 9 godzin dziennie. Wtedy to mimo tak znacznego mrozu sun-jogin nagrzewa sie na sloncu. Raz na dwa dni gotuje cieply posilek (nie moze czesciej, gdyz zapasy zywnosci na 6 miesiecy nie sa za duze, a pamietajmy ze jest to wysokosc 4500 m npm).Zima trwa tu 6 miesiecy, a ilosc sniegu przy chacie siega 2 metrow. To rowniez ciezka praca zabezpieczyc chatke przed taka iloscia bialego puchu, jak i samo jego odsniezanie. Przez pol roku nie ma mozliwosci kontaktu ze swiatem. Nawet jakby sie cos stalo nie ma mozliwosci zejscia do pobliskich wiosek, gdyz trzeba przeciac lodowiec, a gdy pokryty jest taka iloscia sniegu jest to smiertelnie niebezpieczne. Tak wiec obaj jogini zdani sa tylko na siebie. Towarzysza im zwierzeta, ktore staja sie ich przyjaciolmi. I tego bylam swiadkiem – liczne ptaszki przylatuja w nadziei na pozywienie, jak i kozice, ktore paletaja sie przy samej chatce. Kilka razy pojawil sie rowniez slawetny “snow leppard”, ktory jest chluba Indii, niestety w tej chwili bardzo zagrozony.
Okolo 21-szej, gdy za oknem mroz siegal minus 15 stopni postanowilismy udac sie na spoczynek. Nie wiem czy to z zimna, czy tez emocji nie moglam zasnac..przewracalam sie z boku na bok, az przyszedl poranek. Wstalismy o 6-tej, aby popodziwiac wschod slonca na Shivling. Szybka chai, a potem spacerek przy niemilosiernym mrozie. Mimo iz ubralam wszystko co mialam dostepne, zalozylam chuste na twarz w taki sposob, ze widac bylo jedynie moje oczy (wygladalam jak talib:):)) moje cialo bylo zmrozone. Jak tylko pojawilo sie sloneczko cialo zaczelo nabierac rumiencow:). Sam wschod slonca byl przecudowny…Pustka, cisza wokolo, ja, Shivling i wschodzace slonce. Fruwalam…!!!
Po 4 godzinach spaceru i podziwiania Himalajow o poranku, wrocilam do chatki. Tam czekal na mnie sun-jogin. Spedzilaam z nim kolejne dwie godziny. Niestety przyszedl czas powrotu:( I tak przedluzylam pobyt w parku o jeden dzien, a dzisiaj jeszcze chcialam dostac sie do Gangotri. W koncu obiecalam wrocic do Delhi na Divali Festival.
Okolo godziny 12-tej pozegnalam sie z oboma przyjaciolmi i wyruszylam w droge powrotna. Przede mna 24 km drogi, przejscie przez lodowiec i zejscie z wysokosci 4462 m npm na 3048 m npm. Udalo sie jednak. To byl cieaki i meczacy dzien.. pogoda jednak dopisala, swiecilo sloneczko, bylo cieplo i pogodnie, a ja czulam sie szczeliwa ze spotkania z Himalajami i niezapomnianym czasem spedzonym z joginem. W drodze do Gangotri zrobilam jeden przystanek w Bhojbasa, gdzie w ashramie zjadlam obiad.. I dalej w droge.
Do Gangotri dotarlam okolo 19-tej. Bylam zmeczona, ale szczesliwa. Podazylam do mojego poprzedniego gospodarza. Tu tez spedzilam jeszcze jedna noc. Zasnelam bardzo szybko, ale co najwazniejsze zasnelam z usmiechem na twarzy:):).
Kolejnego dnia (24.10.2008) porannym autobusem (o 6.00) opuscilam Gangotri i udalam sie do Rishikesh, skad z kolei wieczornym autobusem podazylam do Delhi.
Ostatnie kilka dni to jedno z najpiekniejszych doswiedczen na mojej indyjskiej drodze.. ciesze sie, ze bylo mi dane przezyc i zobaczyc to wszystko!!

1 komentarz:

Unknown pisze...

Wspaniała relacja, gratuluję odwagi i wytrwałości! Lecę do Indii w grudniu, czy orientujesz się, jakie warunki panują w Gangotri i wyżej w tym okresie? Czy jest możliwe dotarcie do tego samego miejsca, co Ty?