sobota, 18 października 2008

Rishikesh - raj dla wodniakow i gorskich kozic:)

17-19.10.2008
Do Rishikesh dotarlam lokalnym autobusem z Haridwar (20 rupii). Wyjechalam dosc pozno, gdyz jak się okazalo jestem niezłym leniuchem jeżeli chodzi o wstawanie:). Po dojezdzie do dworca w Rishikesh mialam do wyboru, dlugi spacerek, bądź ryksza i szybkie dostanie się do głównej czesci miasta. Jak przystalo na Drahanke wybrałam to pierwsze. Przede mna wiec 6 km spacerku:) Plecak był stosunkwo ciezki, slonce prażyło, a wokolo panowal niezly halas. Mimo tego spcerek mi sie przydal, gdyz glowa az kipiala od myslenia o moim serduchu i prywatnym zyciu. Po okolo godzinie doszlam nad Ganges. Co mnie zaskoczylo tu byl czysciejszy. Nie moge powiedziec, ze czysty, ale po tym co widzialam w Haridwar, na pewno znacznie lepszej jakosci. Zrobilam sobie odpoczynek na brzegu. Przede mna liczne zielone wzgorza, rwaca rzeka i swiecace sloneczko(patrzac przez pryzmat polskich gor, czy mam jeszcze prawo nazwac je wzgorzami i pagorkami skoro wznosza sie na wysokosc ponad 2000metrow?!?! Chyba nie:)) choc na klimat indyjski to tylko wzgorza:))
Bylo pieknie! Tak lezac i leniuchujac spedzilam na brzegu ponad dwie godziny. W miedzy czasie poznalam mila ekipe jednego z pontonow jakie przybyly do brzegu po zakonczonym raftingu.. juz tego dnia napalialam sie na ta atrakcje.. w koncu ostatni raz splywalam pontonem w Tajlandii, prawie trzy lata temu:(. Ale na to musialam jeszcze poczekac. Wczesniej czekalo mnie szukanie noclegu. Leniwie, ale z motywacja ruszylam w strone Ram Jhula, gdzie znajduje sie czesc hoteli i infrastruktury turystycznej.Aby tam sie dostac nalezy przejsc przez pierwszy most. I tu spotkalo mnie mile doswidczenie. Poniewaz most jest miejscem zabaw malp, pokusilam sie o ich sesje zdjeciowa. Ale jak widac nie bylam sama. Dwoch sympatycznych chlopakow podazylo w moje slady.. no i tak sie poznalismy. Martin i Tomas byli z Czech… a wiec bratnie dusze:). Od jednego slowa rozmowa rozwinela sie w dwugodzinna pogawedke. Jak sie okazalo jezdza od kilku miesiecy po Indiach i podobnie jak ja zyja podrozami. A wiec jak wspomnialam.. bratnie, podroznicze, a do tego gorskie dusze:):). Poniewaz czas mnie gonil i musialam znalezc jakis nocleg umowilismy sie na wieczorne spotkanko i kolacje. W tym czasie z pomoca przyszedl mi Manu, ktory skontaktowal sie ze swoim kolega – przewodnikiem w Rishikesh i ten mimo swojej nieobecnosci w miescie pomogl mi znalezc pokoj. Aby jednak do niego dotrzec musialam dostac sie do Lakshman Jhula (drugi most w Rishikesh). Pokoj calkiem przyjemny z widokiem na Ganges (koszt – 200 rupii). Potem chwilka odpoczynku i wyjscie na spotkanie z chlopakami. Spedzilam z nimi kilka godzin i byl to niezapomnainy czas. Wspolne opowiesci, jedzonko, przyjemna atmosfera…a na dodatek jezyk polski… w koncu mialam szanse porozmawiac po polsku!! Tylko czasem w wyjatkowych momentach kiedy czeski i polski nie znajdowaly wspolnego jezyka wspomagalismy sie angielskim:). To byl naprawde fajny czas zarowno dla mnie jak i chlopakow i mama nadzieje, ze zostaniemy w kontakcie. A moze nawet spotkamy sie kiedys na czesko-polskiej ziemi:).
Zgodnie z ukladem ksiezyca dzisiaj w Indaich mial miejsce specyficzny festival – z modlitwa o dlugie zycie meza. Tego dnia kobiety maluja sobie mehandi na rekach, utrzymuja scisly post nic nie jedzac i przy swietle ksiezyca oczekuja na meza. Dopiero po spotkaniu przy ksiezycu zasiadaja oboje do posilku. Caly dzien jak i poszczegolne ceremonie sa modlitwa o dlugie zycie meza… moje pytanie tylko, kiedy maz modli sie o dlugie zycie zony:) Gdy spytalam kilku mezczyzn o to.. z lekkim usmiechem na twarzy odpowiedzieli “nie ma”:).. to sie nazywa sprawiedliwosc:). Co ciekawe ja mialam mehandi na rekach wiec juz teraz rozumiem, dlaczego przez caly dzien jak tylko cos jadlam wszyscy indyjscy mezczyzni z ciekawoscia mi sie przygladali:). Zapewne mysleli sobie.. biedny maz, nawet sie za niego nie modli i je co popadnie… no coz:) Czy on biedny to ja nie wiem:):):).
Kolejnego dnia o poranku przyjechal Manu. Spedzil cala noc w autobusie wiec nie moglam zmusic go do zwiedzania i aktywnego spedzania czasu na wejsciu. Poleniuchowal wiec do dwunastej, a potem zagonilam go na miasto. Najpierw zjedlismy obiad w pobliskiej dhabie. Musze wspomniec o tym miejscu, gdyz jadlam tam najlepsze na swiecie “mashroom paneer”… nawet w tej chwili cieknie mi slinka na sama mysl o nim:) Mniam mniam:).
Po pysznym sniadanku poszlismy zwiedzac pobliska swiatynie – Swang Niwas. Co ciekawe swiatynia jest 13 -poziomowa i swoim ksztaltem przypomina tort, co czyni ja naprawde wyjatkowa. Na kilku pietrach znajduja sie kapliczki i posagi, przy ktorych porozwieszane sa dzwony. Kazdy przechodzi i dzwoni. Nie wyobrazacie sobie jakie dzwieki i jaki halas rozbrzmiewa na okolice. Czasem jest to nie do wytrzymania, szczegolnie, gdy za dzwonienie zabieraja sie dzieci:) No ale coz i takie meczarnie trzeba znosic,.. moze to w koncu nauka pokory i cierpliwosci. W koncu jestesmy w swiatyni:). Jeszcze jedna zaleta Swang Niwas jest przecudowny widok rozposcierajacy sie ze wszytkich pieter.. widok na Ganges, Lakshman Juhla, Ram Juhla, czy tez pobliskie gory.
Po zwiedzeniu swiatyni podjelismy decyzje, aby udac sie taksowka do odleglej o godzine jazdy z Rishikesh swiatyni Shivy. Po dosc dlugich negocjacjach z taksowkarzami i pomocy ze strony przyjaciol Manu, za cene 600 rupii udalismy sie w jej kierunku. Dojazd byl naprawde piekny. Taksowka piela sie pod gore, przecinala waskie drozki, wspinala na wzgorza z ktorych rozposcieral sie przecudowny widok na okoliczne gory. Co jakis czas stawalismy na sesje zdjeciowa, bylo pieknie i … romantycznie:). Po godzinie jazdy dotarlismy do slawetnej swiatyni Shivy, gdzie 60 tysiecy lat temu Shiva zostawil swoja krtan, grdyke. Swiadectwem tego wydarzenia jest swiety niebieski kamien, ktory zgodnie z wierzeniem jest przemieniona czescia krtani wychwalanego Boga. Tu tez znajduje sie stare drzewo, ktore wyroslo w miejscu tego przemienienia. Tradycja nakazuje, ze przy wejsciu do swiatyni Shivy nalezy wniesc w podarku wode… kupilismy odpowiednie dary i udalismy sie do glownej czesci swiatyni, gdzie Kaplan wylal wode na swiety kamien, a pozostale dary poblogoslawil i nam oddal. Ciekawe doswiadczenie choc musze przyznac ze nie do konca przeze mnie zrozumiale. Widzialam juz wiele rytualow religijnych, ale nadal wiele z nich pozostae dla mnie zagadka:.)
Po wizycie w swiatyni poszlismy w gory. Spacerkiem pod gore, sloneczko swiecilo, wokolo gory i My… tak sielankowo i pieknie. Nie mialam ochoty zwiedzac kolejnej swiatyni wiec plan zakladal wylozenie swoich zmeczonych cial na trawie i delektowanie sie sloncem i widokami. Ale jak sie okazalo nie bylo to zbyt latwe. Po pierwsze najpierw zawitalismy do pobliskiego ashramu, gdzie Manu nawiazal bardzo dluga i powiedzialabym niezbyt interesujaca rozmowe z lokalnym guru. Po dwoch chai i zwiedzeniu swiatyni w ashramie, udalo nam sie wydostac na wolnosc. Jednak nadal nie mielismy okazji pobyc sami:( Na kazdym kroku pojawialy sie dzieci badz lokalna mlodziez, ktora przedkladala swoja ciekawosc ponad wszystkie obowiazki i nas sledzila. No coz, delektowalismy sie wiec natura w towarzystwie lokalnych. A miejsce bylo naprawde niesamowite, takie sielankowe, uspokajajace. Po prostu piekne.
Po czterech godzinach musielismy jednak wracac. W koncu czekala na nas taksowka. Zjedlismy jeszcze “samosa” i “pokora”, a potem z pelnymi brzuszkami udalismy sie w droge powrotna. Po godznie czasu dotarlismy do Rishikesh, gdzie od razu skierowalismy sie do Ram Jhula na posilek. Znalezlismy ciekawa dhabe, gdzie zjedlismy calkiem niezly dhal i wypilismy lassi. Czego wiecej pragnac:). Wieczor spokojny, sielankowy, roamntyczny:).
Kolejnego dnia czekala na nas atrakcja. Przyjaciel Manu jest przewodnikiem w Rishikseh, wiec zorganizowal dla nas rafting po swietej rzece Hindusow – Gangesie. Zaczelo sie od polgodzinnego przejazdu jeepem do miejsca gdzie rozpoczynal sie splyw. Jak sie okazalo w naszym pontonie mielismy szescioro innych towarzyszy – mlodych hindusow z okolic Delhi. Poczatkowo wydawalo sie, ze bedzie ciezko nawiazac z nimi kontakt, ale jak tylko dojechalismy na miejsce, jak tylko wsiedlismy do pontonu integracja nabrala barw:). To prawda, ze Ganges w okolicach Rishikesh nie nalezy do pedzacych rzek, ale trzeba przyznac, ze te kilka rapid’ow jakie pokonalismy przypawialo nam wielki usmiech na twarzy. Jedyne zastrzezenia jakie mialam to jezyk, wszyscy mowili w jezyku hindi, wiec wielokrotnie musialam improwizowac i wyczuwac co robimy:). Cale szczescie siedzialam na samym przodzie wiec efekty byly podwojne:) Niestety nie zaliczylismy zadnej wywrotki, a szkoda bo w koncu cos by sie dzialo:).
Caly splyw trwal jakies 4 godziny i byl wielka frajda:). W polowie drogi nasz kapitan pozwolil nam wskoczyc do wody i popluskac sie w wodach Gangesu. Teraz juz moge powiedziec, ze kapalam sie w swietych indyjskich wodach:). Kolejna atrakcja byl przystanek przy skalkach. Wszyscy wspinali sie na pobliskie skalki i z impetem skakali do wodu. Jakby nie bylo Drahanka musiala sprobowac. Cofalo mnie stamtad kilkakrotnie, bo wysokosc byla zawrotna, a Drahanka nie jest typowym wodniakiem. Ale w koncu sie przelamalam… przeciez zawsze musze wszystkiego sprobowac:). I frajda byla nieziemska:). Manu pozostal w pontonie i pstrykal zdjecia:) Bepsiecznie i sucho:). Typowy Manu… I za to wlasnie go kocham. Ja ryzykuje i szaleje, a on jak co bedzie mnie ratowal:). Dobrana para:)
Splyw byl genialny, moze moglby byc nieco bardziej niebezpieczny, ale i tak wybawilam sie na calego.
Po powrocie do miasta, przebraniu i krotkim odpoczynku udalismy sie na pobliski market. Tu zrobilam sobie zdjecia (bede je potrzebowac do pozwolenia w Gangotri), razem z Manu wypilismy przepyszne lassi i zjedlismy dobra kolacje. Niestety zblizal sie czas rozstania. Manu o 22.30 wracal do Delhi,a ja z samego rana wyjezdzalam do Gangotri. I znowu rozstanie, bylo mi smutno i zle.. chcialam, aby byl przy mnie i jechal ze mna dalej.. no coz, nierealne, praca wzywa, a ja musze do tego przywyknac:(. Ciesze sie jednak, ze mogl ze mna spedzic ten weekend i jestem mu wdzieczna, ze przyjechal taki szmat drogi. Dziekuje Manu!!! I juz czekam na kolejne spotkanie, kolejny weekend razem.

Brak komentarzy: