poniedziałek, 2 czerwca 2008

HuangShan - najpiekniejsze gory Chin! Zjawisz sie tu raz, a wrocisz na pewno - tak mowi chinskie powiedzenie:)




























































28 - 31.05.2008
To kolejne dni, ktore zaskoczyly mnie swoim urokiem. Co ciekawe przebywajac w Chinach kazdego dnia zaskakuje sie na nowo. Wydaje mi sie, ze juz nie moze byc piekniej, ze juz nic mnie nie zaskoczy, a tu kolejna niespodzianka z godziny na godzine. Takim zaskoczeniem byly dla mnie wlasnie kolejne gorki na mojej drodze - Huangshan (Yellow Mountains). Najslynniejsze gory w Chinach. Istnieje powiedzenie, ze jak sie tu raz przyjedzie, na pewno sie tu wroci i zadne inne gory nie pobija widokow, jakie mozna tu spotkac. Czy to prawda?? TAK!!! (jedynym mankamentem jest ogromna ilosc turystow, a nawet nie pojedynczych jednostek, ale masa grup wycieczkowych, z przewodnikiem z choragiewka i bardzo halasliwym mikrofonem. No coz... jakos trzeba bylo do tego przywyknac. Zaskakiwalo mnie w jaki sposob ludzie wybieraja sie w gory. Otoz sa calkowicie nieprzygotowani - panie w sukienkach, czasem nawet szpilkach, panowie w garniturach, bo tez takich sie spotykalo i wszyscy z foliowymi, plastikowymi reklamowkami. Gdy zaczyna pdac wszyscy uberaja folie i wygladaja jak ufoludki. Z Trevorem nazwalismy ich "Bag people":):) i mysle, ze to stwierdznie najlepiej opisuje ich wyglad:)
Ale wracajac do samych gorek. Jak do nich dotarlam... Z samego rana wraz z kolega Kanadyjczykiem Trevorem zlapalismy poranny autobus do Haungshan (222Y). Zapowiadali, ze bedzie to sleeper bus, ale jak sie okazalo nasze ciala musialy znow skladac sie w roznych pozycjach, gdyz podarowano nam normalne siedzenia. No coz.. spac bede nastepnym razem:):) Co ciekawe po drodze kierowca oznajmij nam, ze wysadzi nas w miejscosowci Tangkou, a nie w Huangshan. Nie wiedzielismy nawet gdzie to jest i dlaczego chce nas wysadzic wczesniej, ale coz.. nie mielismy chyba nic do powiedzenia. A nawet jakbysmy mieli to jak mu to zakomunikowac skoro oboje nie wladamy chinskim jezykiem:) hihihi. Wysadzili nas wiec tuz przy zjezdzie z autostrady, ale nie musielismy sie klopotac zbyt dlugo. Poniewaz Trevor spedza w Chinach tylko 3 tygodnie, a potem ucieka spowrotem do Kanady, w jednym z biur podrozy wykupil pelen pakiet uslug, poczawszy od organizacji transportu, poprzez wykup biletow, czy rezerwacje hoteli, Dlatego tez tym razem moglismy liczyc na pomoc ze strony biura podrozy. Jak tylko wysiedlismy z autobusu pojawil sie Mr Chen, ktory zabral nas do centrum wioski. Tu tez za 30 Y dostalam lozko w wielkim pokoju z lazienka. Tym razem gosilismy sie jak krol i krolowa:) Caly pokoj dla nas, nie bylo dormu, innych ludzi. WOW. To nagroda za to co nas spotkalo nastepnej nocy:):) Tangkou jest mala miescina, ale zaskakuje swoim urokiem. W LP nawet nie jest zbytnio opisane, a moim zdaniem powinno, bo naprawde milo jest sie tu zatrzymac na chwile:)
W gorki wybralismy sie nastepnego dnia z samego rana. Najpierw wzielismy autobus z centrum Tangkou (13Y) do Marcy Light Temple. Tu niebagatelna oplata za wstep do parku 200Y i w droge. Oczywiscie caly park Huangshan to platanina schodow wznoszacych sie raz w dol, raz do gory. Poczatkowo podejscie nie bylo strome, jednak w miare gdy zblizalismy sie do szczytu Heavently City Peak (1810 m npm) podejscie stawalo sie coraz stromsze i meczace. Niestety pogoda zaczela sie psuc i wszystkie gorki pochowaly sie za warstwa mgly. Same podejscie bylo niesamowite, gdyz schody sa bardzo waskie, wieokrotnie poprowadzone w jaskiniach badz grotach skalnych. Co ciekawe cale gory Huangshan to granitowe skaly wznoszace sie na wysokosc 1800 m. I choc nie sa bardzo wysokie, pionowe czyste sciany robia wrazenie. Dodatkowo liczne drzewa - o niesamowitych ksztaltach, rosnace na zboczach, nadaja im dziewiczy posmak. CUDO. Mimo mojego dosc duzego gorskiego doswiadczenia, musze przyznac, ze takich gorek nigdy nie widzialam. Zaleta tego dnia i brzydkiej pogody byl fakt, ze nie spotkalismy zbyt wielu chinskich turystow, niestety nastepnego dnia odbilismy sobie to z nawiazka:(
Do hotelu na szczycie (Meterological Observatory), gdzie Mr Chen zarezerwowaal nam lozka dostalismy sie okolo 17tej (hotel na szczycie - Bright Summit). Zaczelo niesamowicie lac, wiec ilosc osob zgromadzonych pod drzewami, czy w holu hotelu byla przeogromna. Ale nas to nie zniechecilo. Po zarejestrowaniu (oczywiscie nikt nie mowi po angielsku) skierowano nas do pokoju. I tu pierwszy szok. Warunki najgorsze jakie dotychczas widzialam wChinach. Obdrapane sciany, 2- pietrowe, metalowe lozka w pokoju.. ale to nie takie zwyczajne lozka.. otoz same dechy, na ktorych lezaly koce. Niemal jak w wiezieniu. Takie to teraz luksusy mamy. A co ciekawe to najdrozdzy moj hotel - 80Y za lozko. Spytacie czy to duzo? Ojj tak. Ale zawsze moze byc lepiej, tylko kto za to zaplaci?!?. Pokoje w tum hotelu siegaja 4000Y. chyba trzeba byc wariatem, aby placic taka kwote za spedzenie nocy na szycie:) Jak widac w Chinach takich osob dostatek, bo hotel byl pelny:) Ale co do samych cen noclegu... Ogolnie w gorach Huangshan ceny noclegow bija wszystkich na leb i szyje. Powiedzialabym nawet powalaja na kolana. Nie wiem kto placi 2000 badz 4000Y za jedna noc, ale to musi byc bogacz badz szejk z Arabii. a tu takich wielu:) Koszt dormow to rzad - 100 - 150Y za lozko. Porownujac do standardowych zen a wiec 20-30Y jest to niemal pieciokrotna przebitka. W kazdym razie my nie mielismy wyboru. Trzeba bylo zostac w tym straszliwie nieprzyjemnym miejscu. Co jeszcze jest bardzo ciekawe, to fakt, iz w kazdym dormie zawsze mozna korzystac z lazienki (czesto jest ona na zewnatrz, ale jest).. Tu nie... Placisz 80Y i nie mozesz sie wykapac po 6 godzinach chodzenia po gorach. To sie nazywa luksusowy hotel. Do tego okropnie niemila obsluga. Nie polecam tego hotelu. Wraz z Trevorem nazwalismy go "hell", bo dokladnie odzwierciedlal miejsce, do ktorego nikt nie chce trafic! Wieczor spedzilismy wiec na milych pogaduchach, zapominajac o miejscu, w ktorym jestesmy.
Kolejnego dnia pobudka z samego rana - 4.30!! Wschod slonca! Hotel znajduje sie na szczycie gory - 1810m, wiec nie musielismy sie za bardzo fatygowac, aby zobaczyc wschod. Wokolo piekne szczyty i sloneczko wznoszace sie do gory. To cos co nas bardzo urzeklo. Niestetry stalismy kolo iglastego drzewa, a poniewaz bylo wietrznie, jakies okruchy z drzewa powpadaly nam do oczu i potem przez kolejne 3 godziny plakalismy na zmiane. A moze byly to po prostu lzy wzruszenia, ze tu jestemy i tak pieknie spedzamy czas?!?! No niech to zostanie nasza tajemnica:)
Okolo 8-mej wyruszylysmy w droge. Pierwsza nasza atrakcja byla tzw "flying rock". Wielka skala stojaca na szczycie gory. To prawda, ze robi piorunujae wrazenie, szkoda tylko, ze jest pelna Chinczykow wrzeszczacyh we wszystkich kierunkach. Co ciekawe Chinczycy maja manie wrzeszenia, krzycznia, gdzie tylko sie da. Mimo ze sa w gorach, nie przestrzegaja ciczy, zachowuja sie jak tarzany, ktore musze wyrzucic z siebie wszystkie najglosniejsze okrzyki. Okropne to!!! No coz.. nie dalo sie jednak nic z tym zrobic, trzeba bylo sie po protu do tego przyzwyczic:(:(
Potem wrocilismy na chwile do hotelu, gdyz postanowilismy go zmienic nawet bez konsultacji z Mr CHen'em. Pomogli nam w tym mlodzi Chinczycy, ktorych spotkalismy na szlaku. Oni spedzili noc w pobliskim hotelu White Goose Hotel i bardzo polecali to miejsce. Nie moge nie wspomniec, ze okazli sie bardzo pomocni, gdyz nawet zadzwolnili tam i zrobili dla nas rezerwacje (100Y - dorm bez lazienki, 120Y z lazienka). To sie nazywa uczynnosc:):)
Po zarejestrowaniu sie w nowym, pieknym i sympatycznym hotelu wyruszylisymy w najpiekniejsza droge w tych gorkach. Pogoda byla dzisiaj piekna, wiec widoki powalaly na kolana. Zaczwelismy od Refreshng Taracce nieopodal Beihai Hotel. Tu glowna atrakcja jest skala przypominjaca malpe (tzw. "Monkey watching the sea"). Jednak spytacie mnie czy ja widzialam?? Niby tak, ale jakos jej ksztalt nie bardzo przypominal mi malpe:) Wydawalo mi sie, ze mam dobra wyobraznie, ale jak sie okazalo chyba cos, ze mna nie tak. Maply jak nie widzialam pierwszego dnia, tak i nie moglam rozpoznac przez kolejne dni, gdy tylko pojawiala sie na horyzoncie:( A moze Chinczycy maja inne wyobrazenie ksztaltow?! A moze to pewna nadinterprectacja i robienie atrakcji z czegos co nie jest atrakcja? Podobnie jest z inna slawetna skala w tych gorach - to tzw "Turtle carryig gold turtle" - ale tu juz ksztalt skaly jest nieco zblizony do zolwia:)
Pomknelismy wiec dalej przez Red Cloud Peak az doszlismy do tzw. Illusion Scenic Area. Tu zaczela sie najpiekniejsza czesc wyprawy. Szlo sie przepieknym waskim i bardzo stromym kanionem, wszedzie na stokach poprowadzone zostaly schody, po ktorych wspinalismy sie na szczyty. Czasem droga wila sie nad przepascia, schody wisialy w powietrzu, a pod nami totalna pustka, nic... pojawialy sie tylko mysli.. czy jak schody sie zawala okaze sie, ze potrafie latac?!:) Pieknym miejscem byl mostek laczocy dwie pionowe skaly a pod nami przepasc. WOW. To cos dla mnie!! Ta czesc drogi zajela nam okolo 4 godzin i byl to niezapomniany czas. W koncu po 10 godzinach biegania po gorkach dotarlismy do hotelu, maksymalnie zmeczeni i maksymalnie glodni, ale szczesliwi. Spytacie jak smakuje zupka chinska z torebki w takim momencie?! Jest przepyszna i przecudowna. Myslalam, ze nigdy tego nie powiem.. ale SMAKOWALA nieziemsko.. Zobaczcie co wysilek i zmeczenie robia z czlowieka. Chyba jest ze mna zle skoro smakuja mi takie rzeczy.... a moze to oznaka tego, ze staje sie Chinka?!? Czy wroce ze skosnymi oczami?! hmmm???
Kolejnego dnia wstalismy znow okolo 4.30. Tym razem wschod slonca podziwalismy z pobliskiego wzniesienia tuz nieopodal hotelu. Tym razem wschod slonca okazal sie jeszcze piekniejszy niz pooprzedniego dnia. Zapowiadala sie cudowna pogoda:) Nasz pierwotny plan zakladal, ze wstaniemy o 3ciej i na wschod slonca udamy sie na najwyzszy szczyt Huangshan Mountains a wiec Lotus Peak (1873m npm), jakies dwie godziny wspinaczki od naszego hotelu. Ten szczyt byl zamkniety, gdy dwa dni wczesniej wspinalismy sie na Yellow Mountains. Myslelismy, ze to z powodu zlej pogody, ale jak sie okazalo to kolejne cudowne chinskie rozwiazanie. Otoz kazdego roku tylko jeden z dwoch najwyzszych szczytow w gorach (Heavently City Peak albo Lotus Peak) jest otwarty, drugi zamkniety jest na cztery spusty. Wiec w tym roku mielismy przyjemniosc zwiedzic tylko ten pierwszy, a drugi ogladac z daleka. Gdzie jest sens tego rozwiazania? Nie wiem... i chyba nie ma na to rozsadnego wytlumacznia... a moze dla naszych kochanych Chinskich przyjaciol wspinaczka na dwa szczyty jest zbyt trudna wiec warto zamknac jeden, aby nie kusilo ich podjac takie wyzwanie i taki wysilek?!?! Okazalismy sie wiec szczesciarzami, gdy spotkana po drodze para uswiadomila nas o tym cudwonym rozwiazaniu, inaczej wspinalibysmy sie na wschod slonca i utknelibysmy w polowie drogi. To byloby demotywujace....Dlatego tez wschod slonca podziwialismy sprzed hotelu. Potem kolejna smaczna zupka chinska na sniadanie (trzeba pamietac, ze ceny jedzenia w tych gorach siegaja astronomicznych kwot, dlatego trzeba sie zaopatrzyc na dole i targac jedzonko na swoich barkach:). Na ten dzionek zaplanowalismy zejscie zachodnia droga (ta ktora weszlismy w gory). Skad ten pomysl, aby dublowac droge? Ostatnio gdy podchodzilismy z powodu mgly nie widzielismy co jest wokolo, wiec postanowlismy zdobyc najwyzszy szczyt jeszcze raz, tak aby popodziwic krajobraz z gory:) Zaczelismy jednak od odwiedzin na szczycie Begining of Believe Peak, Flying rock, a potem powalajacy Heravently City Peak. Oczywiscie nie moge nie wspomniec o tysiacu ludzi, Chinskich grup jakie minelismy po drodze. To niemal jeden wielki market, polaczaony z tysiacem kolejek i przepychanek. Rozbroila nas sytuacja na szczycie gdzie ludzie niemal sie zabijali, aby zrobic sobie zdjecia, wchodzili w kadry innym.. brak szacunku i kultury. A do tego ciagle okrzyki i wydzieranie sie w nieboglosy. Tu nie ma ciszy i delektowania sie wodokami, zdobywasz szczyt i zaczynasz krzyczec:) Taka jest kolej rzeczy:):)
Okolo 14tej zeszlismy do miasta Tangkou. Zejscie nie bylo meczace, ale trzeba sie bylo troszke nabiegac po schodach. Po drodze mijalo sie wielu panow, ktorzy wnosili niamlosiernie ciezkie pakunki na szczyt. Niesamowite jak ile oni maja sily!!! Po powrocie do Tangkou Mr Chen zorganizowal nam prysznic i miejsce do przepakowania bagazy. Okolo 16tej musielismy sie rozstac z Trevorem. On wyjezdzal do Shanghaju, ja do Huangzhou (koszt 95Y). Ze smutkiem po tych trzech dniach pozegnalismy sie i wsiedlismy do dwoch roznych autobusow. Ale na pewno zostaniemy wkontakcie, bo byl to piekny czas dla nas obojga:) Bo i w koncu nadal laczy nas "Hell", "Go, go, go..." i "monkey rock" (to takie nasze glupoty:):)
Kolejne wiesci z miast ogrodow....