piątek, 20 czerwca 2008

Xian - skarbnica przeszlosci i Armia Terakotowa:)

Armia Terakotowa
W takim otoczeniu znajduje sie Armia!
Budynek Muzeum Armii Terakotowej!

A to juz wejscie do Pawilonu nr 1 z najwieksza liczba posagow!
Drahanka i 6000 zolnierzy terakoty!


Wszystkie posagi skierowane sa na wschod!











































Pawilon numer 2, gdzie znajduje sie okolo 1200 zolnierzy!





Kilka posagów glownych dowodcow zostalo wyeksponowanych!


Pawilon numer 3!






Dwa powozy odkryte w 1982 roku niedaleko grobowca!


Ostatni rzut oka na armie sprzed 2000 lat:)










Wyprawa w gory Huashan.. zaczynamy!


Wszedzie w gorach porozwieszane sa czerwone wstazeczki i grawerowane kłódki...to na szczescie dla zakochanych:)







Czasem bylo naprawde stromo:):)










Piekne waskie przejscia!!
Drahanka i niezrozumialy opis po chinsku:):)
Moze ktoregos dnia zostane strongman'em:)


Proby zaczynam od dzisiaj:) Szkoda tylko, ze nie widac tam tragarza, ktory stoi za kartonami i mi pomaga... haha:):)
I stroma wspinaczka.. ale juz bez kartonow:)

Przecudowne widoki na Huashan!!










Akrobacje na łańcuchach!



Mam nadzieje, ze mnie nie zgniota:)

Wymeczony lobuziak Shun:)




Huashan powala swoim pieknem:)

Najbardziej znana sciana Huashan!!














W otoczeniu milosci!!



Shun nie chcial sie rozstac z szczesliwymi kłódkami!!




Kolejna przygoda przed nami:)







Czuje, ze ZYJE!!!!





























Drahanka i Huashan w calej okazalosci:)




Czesc wspinaczkowa Huashan!






Na najwyzszych szczycie - South Peak 2154 m npm:)








Niemal jak baletnica...

Spotkanie nos w nos... ze skalnym nieznajomym:)









Wariactwa na szczycie.. i piekny zachod slonca:)







Złapalismy je!!! Hurraaa... sloneczko jest nasze!!




Pociag do Xian...zaczynamy wpychanie sie:)



A to juz luksusy chinskich pociagow.. gorne lozko, ciasne, ale wlasne:):)

Słynna w Xian restauracja, w ktorej zjedlismy dumplings:)
No i przepyszne dumplings za 8Y:)


Podczas spacerku po Xian!











Little Goose Pagoda!


Widoki na Xian z czubka Little Goose Pagoda!




A to rodzaje pagód jakie mozna spotkac w Chinach!










Najwiekszy w Chinach dzwon z brązu!
Shaanxi History Museum!







Widok z muzeum na pagode!







Big Wild Goose Pagoda!































Takie maski mozna znalezc w parku operowym!











A to juz park folklorystyczny!








Przepiekne swiatla nad Big Wild Goose Pagoda!
I rozpoczyna sie widowisko... taniec fontann!











Po spektaklu przez pierwsza godzine wejscie do autobusu graniczylo z cudem!
Slynna opera prowincji Shaanxi "Women Heros of Yan" i jej glowny bohater!!

A to juz caly operowy zespol!

No i kilka ujec ze spektaklu!



















Budynek opery i zadowolona Drahnaka!
Bell Tower in Xian!

Drum Tower i przepiekna kolekcja bebnow:)














Widoki na xian z Drum Tower!







Glowny deptak w centrum Xian!!


A to juz pozywne chlebki!




Great Mosque in Xian!











Czas modlitw w meczecie!


















Ulice Xian!
Xian slynnie z słodkosci...a to przyklady kramow, gdzie mozna je nabyc:)
Sklepik z miesem:)
Jajeczka w panierce:) Chinski przysmak:)


Drum Tower!

Droga do hotelu...i mury Xian!
Rozpoczynamy jazde po murze Xian:)











Widoki z muru na cenytrum Xian!
Widok na dworzec kolejowy Xian!

Starych murow ciag dalszy:)







A to juz moj hotel:).. widziany z muru oczywiscie:)
Piekny zachod slonca!

Dworzec kolejowy w Xian... jade w gorki:)


I jeszcze raz przepiekny wodny pokaz w Xian!







Podczas wizyty na uniwersytecie Shun'a...niektorzy wlasnie sie obronili:):)
Reklamy ze znanymi chinskimi sportowcami:)
Chinska chluba - tenis stolowy..graja go wszyscy.. od najmlodszych do najstarszych:)
No i glowny gracz - Shun:)

Przyszedl czas na zwiedzanie Bell Tower!



Widoki na xian z Bell Tower!




Muzeum Bampo Neolitic Village!









Drahanka i sloneczniki w wiosce sprzed 4500 lat:)



Ta rybe staralam sie pokonac paleczkami!! Przyspozyla wiele problemow, ale udalo sie... zostala zjedzona:):)


To brazowe to krew owcy w wersji utwardzonej:)

15 - 21.06.2008
Droga pociagiem do Xian miala byc najwiekszym koszmarem w moim zyciu. Jednak jak wiadomo los bywa przewrotny i koszmarna droga okazala sie byc jedna z najlepszych.. moze nawet droga do raju.. kto wie:):)
Na stacji w Taishan udalo mi sie wykupic bilet "hard seat'er" na najtanszy i najpowolniejszy pociag 1161. Nie powiem, ze samo wejscie do pociagu bylo wyzwaniem:) Zreszta to normalne w Chinach. Na kazdym bilecie jest numer siedzenia, jednak i tak wszyscy pasazerowie zabijaja sie, sie, aby byc pierwszymi w przedziale. Wyglada to przezabawnie:):) Przepychanka lokciami i nogami tylko po to, aby byc pierwszym.. i po co skoro kazdy ma swoje miejsce.. hmm? to jest pytanie bez odpowiedzi:)
Jak sie okazalo moje siedzace miejsce w przedziale 17-tym okazalo sie koszmarem. Siedzialam na koncu przedzialu, tuz przy przejsciu i tzw "wodopoju" (miejscu, gdzie kazdy nabiera goraca wode). Tak wiec co chwila mijaly mnie tlumy spragnionych Chinczykow, obijajac sie o moje cialo lokciami. Peryspektywa 17 godzin w takich warunkach powalala mnie na kolona. Depresja niemal murowana... ale szczescie znow sie do mnie usmiechnelo. Gdy konduktorzy przechodzili przez nasz przedzial i zobaczyli sierotke Iwone wsrod tlumow rozwrzeszczanych Chinczykow zlitowali sie. Na migi kazali zabrac wszystkie rzeczy i z usmiechem na twarzy przeprowadzili przez caly pociag do przedzialu konduktorow, gdzie dostalam Vip-owskie siedzenie, niemal lezanke. WOW.. ale bylam pod wrazeniem ich przyjaznosci i dobrodusznosci. Przeciez nie musieli tego robic. Zostalam zbawiona.. jakos przezyje ta noc:):) Na tym jednak sie nie skonczylo, po godzinie upajania sie cieplem, spokojem i wygodnym siedzeniem pojawila sie kolejna pani konduktor, ktora zaproponowala mi lozko za dodatkowa oplata. Oczywiscie skusilam sie na to, bo cala noc na siedzaco nie nalezy do moich upragnionych zajec.. nawet w Chinach:):) Doplacilam wiec 71Y i dostalam lozko "hard sleeper" w przedziale z kolejnymi milymi towarzyszami:):) Tym razem nie skonczylo sie tylko na obserwacjach, ale rowniez na wielkiej imprezce. Jeden z pasazerow, niemowiacy slowem po angielsku Chinczyk, zaprosil mnie do stolika, podal piwo, kawalek chinskiej kielbaski i zaczelo sie.. zaraz obok pojawila sie zgraja kolejnych.. nikt nie mowil po angielsku, ale to nam nie bylo potrzebne:) rece, nogi poszly w ruch i zabawa murowana:) Nawet nie wiem kiedy minely dwie godziny. Wsrod gromadki przyjaznych Chinczykow znalazl sie rowniez przemily Wang Jin, jadacy do Xian w poszukiwaniu pracy. Razem przegadalismy kolejne 3 godziny, wiec jak widac nie moglam narzekac na nude:) O 22-giej wylaczyli swiatla, wiec przyszla pora na spanie:) Mimo ze moje cialo zaleglo na gornym lozku, gdzie przestrzen od sufitu to okolo pol metra, to jednak w porownaniu z miejscem siedzacym przy "wodopoju" to maksymalny luksus:) Chyba jak wroce do Polski zamienie swoje piekne loze na mate i podwiesze ja pod sufitem, aby nie wyjsc z wprawy:) hihi:)
Do Xian dojechalismy o 8-mej. Mialam to szczescie, ze na dworcu czekal na mnie Shun, przyjaciel Chinczyk, z ktorym spedzilam kilka dni w Emeishan i Chengdu. Tak wiec nie mialam problemow z dostaniem sie do hostelu. Tym razem na kolejne dni moim domkiem zostal Shuyuan Hostel (20Y/lozko). Hostel polozony jest w samym centrum miasta wewnatrz murow. Xian ma specyficzna zabudowe, otoz otoczone jest wielkimi murami pochodzacymi jeszcze z czasow antycznych. Mury ciagna sie na dlugosc 14 km i sa symbolem tego antycznego miasta:)
Pierwszego dzionka niewiele zwiedzilam. Postanowilam poleniuchowac i spedzic czas z Shun'em. Dobrze jest miec przewodnika.. dzieki niemu poznalam smaki kuchni prowincji Shaanxi i trzeba przyznac, ze jest pyszna:) Najpierw udalismy sie do najslawniejszej restauracji, gdzie podaja przepyszne "dumplings" (8Y), a na obiad skosztowalismy typowa dla tego regionu zupe z plackiem (tzw. yangrou paomo). Co ciekawe najpierw dostaje sie placek, ktory trzeba podzielic na malutkie kawaleczki, wrzucic do miski, a potem obsluga gotuje go w wywarze. Na koniec dostaje sie gotowa zupke z miesem z jelita owcy (zupka pyszna, ale to jelito.. hmmm:):) Potem spacertowalismy po muzulmanskiej dzielnicy Xian, jak i plantach wokol muru. Bylo pieknie dopoki nie rozpetala sie burza i wszystkich zmoczyla:)
Nastepnego dnia rano wyprawa do PBS w celu przedluzenia wizy. Wiele stresu, ale udalo sie. Dostalam wize na kolejne 30 dni. Niestety nie tyle co chcialam, bo moim zyczeniem bylo na 40 dni, no ale coz.. lepszy rydz niz nic:) Mankamentem jest jednak to, ze na odbior paszportu trzeba czekac az 5 dni.
Potem przyszedl czas na zwiedzanie Xian. Zaczelam od Little Goose Pagoda (wstep 50Y). Pagoda znajduje sie w centrum i jest czescia pochodzacej z 7 wieku swiatyni Jianfu Temple. Niestety jej gorna czesc zostala zniszczona w czasie trzesien w 16 wieku, niemniej milo jest wdrapac sie na szczyt i poogladac Xian z gory. Tuz obok pagody znajduje sie Shaanxi History Museum z ciekawym zbiorem ceramiki, rzezb i kaligrafii. Polecem:) Potem autobusem nr 23 dostalam sie do kolejnego zabytku Xian - Big Wild Goose Pagoda (wstep 25Y). Zbudowana w 7 wieku jest znakiem rozpoznawczym miasta. Tuz obok znajduje sie ciekawa swiatynia - Dacien Temple. Zreszta trzeba przyznac, ze caly kompleks robi wrazenie, moze poza wielkimi tlumami Chinczykow (tego w malej pagodzie nie doswiadczylam, tam panuje cisza i spokoj:) Po pagodzie przyszedl czas na okoliczne parki - Park o tematyce operowej i folklorystycznej. To cos nowego! W kazdym z parkow znajduja sie liczne figury, czy to z opery, czy tez przedstawiajace sytuacje z zycia. Swietne miejsce na zdjecia i mala improwizacje:):)
Ale to czego swiadkiem bylam potem przeroslo moje najsmielsze oczekiwania. Codziennie w okoliach pagody odbywa sie pokaz "wodnego tanca" (nie wiem jaka jest prawdziwa nazwa, ale dla mnie taniec najlepiej oddaje sedno tego przedstawienia:) Na dlugosci 8 wielkich, kwadratowych zbiornikow rozpoczyna sie pokaz fontan. Przy dzwiekach muzyki powaznej woda wypryskuje z setek miejsc, wszedzie swieca sie swiatla, muzyka odbija sie od kazdego zakatka. Niewyobrazalne przedstawienie. Dotychczas widzialam wiele wodnych pokazow,ale ten przebil wszystkie i mysle, ze postawil poprzeczke tak wysoko, ze ciezko bedzie go przebic. Nie moglam uwierzyc, ze woda, muzyka, fontanny, moga stworzyc tak mistyczny klimat.. i to na tak ogromnej powierzchni. Genialne!!!
Nastepnego dnia zwiedzialam slawetne Drum Tower (wstep 27Y) z wystawa przecudownych bebnow, Bell Tower (27Y), znakiem rozpoznawczym centrum Xian, a potem zawitalam do muzulmanskiego meczetu - Great Mosque (wstep 25Y). Trafilam do meczetu w czasie modlitwy co jeszcze bardziej spotegowalo mistyczny klimat tego miejsca. Trzeba przyznac, ze meczet jest przepiekny. Niesamowite budynki z licznymi zdobieniami, spokoj, cisza i odglos muzulmanskich modlitw w oddali. WOW.. spedzilam tu ponad dwie godziny co oznacza, ze jest naprawde piekny:)
Potem przyszedl czas na ruch:) Wdrapalam sie na mury otaczajace Xian (wstep 40Y), gdzie wynajelam rowerek (20Y/100 minut jazdy) i zaczelam przejazdzke po murach. To niesamowity pomysl, aby objechac miasto po ogromnych, wysokich murach. Ciagna sie na dlugosci 14km i uformowane sa w ksztalt kwadratu. Super uczucie, gdy mknie sie na duzej wysokosci i podziwia miasto z poziomu murow warownych:)
Wieczorem kolejna atrakcja.. Tym razem opera, prawdziwa opera z prowincji Shaanxi. Mielismy z Shun'em szczescie, bo chwile sie spoznilismy i dzieki temu udalo nam sie kupic vip'owskie bilety od konikow za smieszna cene 50Y (za te same bilety powinnismy normalnie zaplacic 240Y, to sie nazywa oszczednosc:) A do tego siedzielismy w drugim rzedzie i widocznosc byla swietna. Opera "Women heros of Yan" byla genialna. Spodziewalam sie, ze umre po godzinie, bo przeciez ile mozna ogladac i podziwiac stroje, jezeli nie rozumie sie niczego. Jednak ku mojemu zaskoczeniu trzy godziny minely niesmilosiernie szybko. Moze to dzieli pieknym strojom, ktore tak mnie zaskakiwaly kolorystyka i ksztaltem, moze to przepiekna muzyka, ktora wciagala w wir akcji, a moze to dzieki Shun'owi, ktory byl moim tlumaczem:):) Niemniej jednak opera byla genialna.. na koniec jeszcze dzieki pomocy Shuna dostalam sie za kurtyne i uwiecznilam to widowisko na zdjeciach, wlacznie z moja osoba:):)
Kolejnego dnia przyszedl czas na zwiedzanie osmego cudu swiata jakim jest "Armia terakotowa" Wiele hosteli organizuje wycieczki w to miejsce jednak korzystanie z nich nie jest konieczne, gdyz z latwoscia mozna sie tam dostac samemu. Wystarczy wziac autobus 306 z dworca kolejowego (bilet 7Y) i po godzinie jazdy dociera sie do Muzeum Armii Terakotowej (wstep 90Y). Cale muzeum podzielone jest na trzy pawilony, w ktorym mozna znalezc kolekcje terakotowych zolnierzy. Najwieksza czesc armii terakotowej znajduje sie w pawilonie nr 1 i trzeba przyznac, ze ten robi najwieksze wrazenie. Zastepy kamiennych posagow stojace w szeregach, ze wzrokiem utkwionym na wschod. Genialne. jest ich tak wielu, a do tego kazdy jest calkowicie inny. W pawilonie pierwszym znajduje sie okolo 6000 posagow, ale na tym nie koniec, bo prace odkrywcze nadal trwaja. W kolejnych pawilonach ilosc kamiennych zolnierzy jest juz znacznie mniejsza. W pawiolonie nr 2 jest ich okolo 1200 i mozna tu podziwiac wyeeksponowane posagi, przywodcy, kleczacego zolnierza, jak i konia wraz z powozacym. W pawilonie nr 3 jest najmniejszy zbior, bo jest ich okolo 64, ale za to ranga postaci przedstawionych na posagach jest znacznie wyzsza. Sa to glownie dowodcy. Trzeba przyznac, ze to miejsce jest naprade niesamowite i az ciezko uwierzyc, ze zostalo stworzone ludzkimi rekami. Dla ulatwienia w jednym z pawilonow przezentowany jest film o Armii. Ekran ma ksztal okregu, a film oglada sie stojac w srodku. Tym samym ma sie wrazenie bycia w centrum terakoty. Ciekawey pomysl. Ostatnim przystankiem w muzeum byla wystawa dwoch powozow odkrytych niedaleko grobowca w 1982 roku. Rowniez ciekawe, jednak zbyt duza ilosc chinskich wycieczek nie pozwolila mi naciszyc sie ich widokiem:)Tak wygladalo moje spotkanie z ponad dwutysiecznoletnia armia terakotowa:) Niezapomniane wrazenie:)
Nastepnego dnia wraz z Shun'em pojechalismy w oddalone o 100 km gory Huashan. Gory te obok Taishan naleza do pieciu swietych gor taoistycznych. Zaplanowalismy jednodniowa wycieczke, niestety jednak potem zalowalam, ze nie wybralismy sie tam na poltora dnia. Wielu Chinczykow (celowo pisze o Chinczykach, bo poraz kolejny nie spotkalam zadnych zagranicznych turystow, sami miejscowi; doszlam do wniosku, ze przybysze z innych kontynentow omijaja chinskie gorki i skupiaja sie tylko na atrakcjach turystycznych, nie powiem, ze mi to nie odpowiada:):)... ale wracajac.. wielu Chinczykow wyrusza w gory poznym wieczorem okolo godziny 22-23.00, tak aby dotrzec na szczyt na wschod slonca. Spytacie, jak to mozliwe, ze wspina sie w nocy.. otoz nie jest to problematyczne badz niebezpieczne, bo poraz kolejny przez cale gory poprowadzone sa schody, a do tego w nocy sa one oswietlone. Nie jest to bardzo mocne oswietlenie, niemniej spokojnie mozesz wejsc na 2100 m npm przy swietle ksiezyca, jak i blasku umiejscowoinych przy drodze lampach. To sie nazywa organizacja:) U nas nie mozesz sobie na to pozwolic wspinajac sie na najwyzszy szczyt Tatr. Ale dzieki temu chyba nasze gorki pozostaja bardziej naturalne:) Niemniej same wspinanie sie cala noc, jak to robi wielu lokalnych, na pewno jest ciekawym doswiadczeniem. My postanowilismy zejsc w nocy, dlatego tez zachod slonca ogladalismy z najwyzszego szczytu Huashan - South Peak (2160m npm).
Wczesniej jednak jakos musielismy sie dostac do Huashan. Dojazd nie jest skomplikowany. Wystarczy zlapac kursujace cyklicznie sprzed dworca kolejowego Xian autobusy do Huashan (22Y) i po dwoch godzinach dociera sie do miasteczka skad zaraz poprowadzony jest szlak w gory. Oczywiscie znow koszt wstepu powala na kolana - 100Y.. no ale w koncu koszt budowy i utrzymania czystosci na schodach jest wysoki, tyle osob musi je zamiatac:):) Za luksusy wchodzenia po schodach trzeba placic:)... pozostaje jednak kwestia preferencji.. ja wolalabym wchodzic po normalnej gorskiej sciezce i blocie:) No coz.. ale na to musze poczekac az wroce do Polski:)
Same gory Huashan po raz kolejny zaszokowaly mnie swoim pieknem. Wydawalo mi sie, ze wszystkie gory w Chinach sa podobne, ale za kazdym razem pozytywnie zaskakuje sie ich urokiem. Juz wydaje mi sie, ze nie moze byc piekniej, a tu niespodzianka.. jest jeszcze cudowniej niz w ostatnich. Gory Huashan wznosza sie na wysokosc okolo 2100 m npm i skupiaja w sobie 5 glownych, najwyzszych szczytow. Udalo nam sie zdobyc je wszystkie, a widoki z kazdego z nich byly powalajace:) Rozpoczelismy od North Peak (1615m), dalej powedrowwalismy poprzez Central Peak (2042m) na East Peak (2100m), West Peak (2038m) i na koniec wspielismy sie na najwyzszy szczyt - South Peak (2160m), gdzie podziwialismy niesmowity zachod slonca. Trzeba przyznac, ze Huashan zaskakaja swoja budowa (strome granitowe sciany), jak i sposobem poprowadzenia drog. Otoz w dotychczasowcyh gorkach jakie odwiedzilam w Chinach (Huangshan, Emeishan, Taishan) wszystkie drogi byly bardzo proste, nie bylo zadnego pierwiastka niebezpieczenstwa badz adrenaliny:) A szkoda!! A tu niespodzianka. W Huashan wielokrotnie schody poprowadzone byly niemal pionowo, bardzo waskie, ze zadna (tym bardziej moja noga o rozmiarze 41) miala problemy ze zmieszczeniem sie na powierzchni kilku centymetrow:) Ale mnie sie to podobalo.. w koncu cos sie dzialo.. do tego pojawily sie przepascie, lancuchy, stopnie w pionowych scianach. To cos co Drahanka lubi najbardziej. Tak wiec gory powalily mnie swoim urokiem. Do tego zabawne towarzystwo Shun'a, sesje fotograficzne z Chinczykami i sama natura sprawily, ze byl to niesamowity dzien. Z takich ciekawostek warto wspomniec, ze w calych gorach na licznych lancuchach porozwieszane sa liczne czerwone wstazeczki, jak i klodki z wygrawerowanymi zyczeniami. Skad sie biora? Otoz najczesciej zakochani graweruja wyznanaia milosci, zawieszaja klodke na lancuchu i wyrzucaja klucz w przepasc, tak aby ich milosc nigdy nie zniknela i laczyla ich na zawsze. Podobnie jest z zyczeniami rodziny...Tysiace czerwonych wstazeczek, jak i klodek pozawieszanych na lancuchach tworzy majestatyczny klimat, szczegolnie na szczytach. Podoba mi sie to:)
Tak spedzilismy dzionek. Bylo meczaco, bo wspiecie sie na 2100m, potem przewedrowanie kilku szczytow wymagalo duzego wysilku z naszej strony. Niemniej WARTO:) Po zachodzie slonca okolo 21-szej wyruszylysmy w droge powrotna. Bardzo szybko zrobilo sie ciemno, ale zamontowane lapki, jak i czolowki, jakimi dysponowalismy pozwolily nam dostac sie do podnoza gory w ciagu 3 godzin. Byl to niemal bieg, ale udalo sie. Podczas zejscia mozna bylo delektowac sie zupelna cisza, pustka.. wokolo totalna ciemnosc, dlugie schody i my, schodzacy.. z gwiadami ponad glowa. CUDO!
Po dotarciu do Huashan zlapalismy taksowke na dworzec kolejowy (15Y), skad zakladalismy wyjazd pociagiem o 23.30. Niestety jak sie okazalo pani na stacji powiedziala, ze na ten pociag nie sprzedaja biletow. To znaczy pociag zatrzyma sie na tej stacji, ale nikt nie wsiadzie.. to sie nazywa chinska organizacja transportu.. nam jednak nie bylo do smiechu, bo obok pociagu nie bylo innej mozliwosci wydostania sie z gor, a kolejny pociag byl o 3-ciej w nocy. Nie pozostalo nam jednak nic innego, jak przeczekac te 4 godziny. Nie bylo to latwe, zwlaszcza ze oczy nam sie kleily do snu, a siedzenia na dworcu byly koszmarnie niewyglodne. Plan zakladal jednak sen w pociagu w drodze do Xian (2 godziny), jednak jak sie potem okazalo bylo to jeszcze wieksze marzenie. Nie mielimy miejsc, bo kolejna ciekawosta - na dworcu w Huashan sprzedaja tylko bilety stojace. Ubaw byl taki, ze pociag byl tak zapchany, ze niemal ledwo udalo nam sie wsiasc, a widok jaki ukazal sie moim oczom, gdy dopchalismy sie do srodka powalil mnie na kolana. Niemal jak slamsy.. brud, syf, a do tego wszedzie masa Chinczykow - siedzacych, lezacych na podlodze, stojacych. Nie bylo gdzie wsadzic nawet palca.. kosmos.. Wyobrazalam sobie, ze tak wygladaja pociagi w Indiach, ale w Chinach sie nie spodziewalam. Kosmos. Tak wiec nie udalo nam sie pospac, a droga okazala sie wrecz koszmarna. Ja nie wytrzymalam i usadowilam sie w pozycji embrionalnej z kolanami pod broda na brudnej podlodze, ale Shun, wprawiony w takim podorozowaniu Chinczyk wytrzymal cala droge stojac. Wow. Moze i ja sie kiedys to tego przyzwyczaje. Niemniej takiego widoku jeszcze nie mialaml i jedyne co mi przychodzilo do glowy to to, ze w trakim pociagu lamie sie wszystkie prawa dobrego traktowania czlowieka. Kosmos w jakich warunkach ludzie podrozuja:) Po 2 godzinach, okolo 5.45 dojechalismy do Xian, gdzie kupilismy bilet na pociag do Luoyang (64Y) - ten bilet potem uratowal mnie w PSB, gdzie omal przesunieto termin wydania mojej wizy:)
Tego tez dnia udalam sie po odbior wizy do lokalnego PSB. Jak sie jednak okazalo, mpja wiza nie byla gotowa, bo brakowalo im jednego papierka (kopi kart platniczych) i zamast wydac mi wize, przesuneli jej wydanie o trzy dni. Nie poddalam sie jednak, bo przeciez wraz z Shun'em nastepnego dnia wyjezdzamy na polnoc. Po wizytach w kilku biurach i rozmowach z kilkoma Chinczykami, ktorzy oczywiscie nie mowili po angielsku, po wielokrotnym wysluchaniu, ze wiza bedzie dopiero za 4 dni.. jedynym argumentem, ktory ich przekonal do wszesniejszego wydanie wizy byl bilet na pociag. WOW udalo sie.. uwierzyli, ze ja koniecznie potrzebuje wize dzisiaj. Kazali sie zjawic popoludniu i udalo sie.. mam przedluzenie na miesiac:)
Tego dnia poznawalam jeszcze zakatki chinskich uniwersytetow. Shun zabral mnie do swojej dzielnicy. Ciekawe bylo wiedziec jak Chinczycy sie ucza, jak spedzaja wolny czas (uwielbiaja tenis stolowy; wszedzie porozstawiane sa stoly do tenisa, jak i bilarda). To byl naprawde mily dzionek, choc z wielkimi przebojami.
Ostatniego dnia udalam sie na wycieczke do okolicznego Muzeum Banpo Neolitihic Village (wstep 35Y) - dojazd autobusem 11 badz 15 z centrum Xian. To pozostalosci wioski z czasow 4500 lat przed nasza era. I trzeba przyznac, ze czasem czuje sie klimat przeszlosci ogladajac pozostalosci domostw, czy szkielety ludzi z tamtej epoki. Ostatni wieczor w Xian uczcilismy z Shun'em wykwintna kolacja w slawnej restauracyjce nieopodal jego uniwersytetu. Tym razem szef kuchni podawal rybe gotowana w ostrym sosie chili wraz z roznymi warzywami, bambusem i przyprawami. Nie powiem, ryba byla przepyszna, jednak jedzenie jej paleczkami przysporzylo mi troszke problemow:) Szczegolnie na poczatku:) Wydawalo mi sie, ze juz bardzo dobrze wladam tymi narzedziami, ale nie.. ryba udowodnila, ze na mistrza sie jeszcze nie nadaje:) Z ciekawostek wspomne jeszcze, ze Shun dla atrakcji zamowil cos co przypomnialo troszke brazowa galaretke.. wrzucalo sie ja do wywaru, w ktorym grzala sie ryba, podgotowywalo, a potem wcinalo. Dla mnie nie mailo to jednak zadnego wyrazistego smaku.. jadlam jednak, bo zgodznie ze wskazowkami Shun'a jest to bardzo zdrowe. Oczywiscie zgodnie z nasza umowa, oczekiwalam na zdradzenie tajemnicy co to.. zaraz po posilku (tak aby nie zniechecic sie na wstepie.. i dobrze, bo chyba bym miala opory przed wlozeniem tego przecudownego smkolyka do ust. Co to bylo?? Otoz krew owcy w wersji utwardzonej:):) No tak.. wszytkiego w zyciu trzeba sprobowac:)
Niestety przyszedl czas na opuszczenie przemilego Xian. Wraz z Shun;em ktory postanowil towarzyszyc mi w kolejnych dniach wyprawy, nocnym pociagiem (koszt 65Y) odjechalismy do Luoyang, gdzie czeka na nas klasztor Shaolin i groty Longmen:)
Nie powiem, ze juz w pociagu zaczela sie imprezka.. kolejni mili Chinczycy, ktorzy zaprosili mnie do wspolnej zabawy.. tym razem bylo jednak latwiej:) mialam osobistego tlumacza:):)