poniedziałek, 16 czerwca 2008

Taishan - To prawdziwe Chiny... i gorskie schody!

12-14.06.2008
Do Taishan dojechalam okolo godziny 18tej. Co ciekawe miasto o takiej nazwie istnieje od niedawna. W rzeczywistosci mianem Taishan okresla sie gory, u podnoza ktorych lezy Taian. Jednak ze wzgledu na popularnosc tego miejsca, a w szczegolnosci Taishan jako swietej gory taoizmu, miasto przemianowano z Taian na Taishan:):) Stad male zaklopotanie przy porownywaniu map badz czytaniu przewodnika:).
Samo miasto Taishan powalilo mnie na kolana. Zwiedzilam juz wiele miast w Chinach, ale to po raz pierwszy wydalo mi sie calkowicie chinskie, nieskazone angielszczyzna badz zachodnimi sklepami, napisami, czy tez neonami. Tu wszystko jest typowo chinskie, poczawszy od nazw glownych ulic, gdzie nie ma tlumaczenia na angielski (tak jak to sie zdarza w innych miastach), nie ma nawet reklam badz nazw sklepow z uzyciem naszej kochanej pisowni. Wszedzie tylko krzaczki i krzaczki:) Spodobalo mi sie to. Moze nie do konca przypadlo mi do gustu bycie malpka na wybiegu, bo niemal tak sie czulam, gdy kazdy wodzil za mna wzrokiem i przygladal sie.. ale postanowialm cwiczyc sie w cierpliwosci. Tak sobie mysle jakim szokiem bedzie powrot do Polski, gdzie nikt nie zwroci na mnie uwagi i znow stane sie szara myszka. Tu nadal jestem szara myszka, ale wsrod skosnookich, wybielonych myszek:)
W Taishan nie ma hostelu dla obcokrajowcow, nawet LP nie podaje hoteli gdzie mozna sie zatrzymac. Wszystkie wskazane w przewodniku sa na miare bogaczy, a ja jak dotad do takich nie naleze.. wrecz przeciwnie.. powoli kieruje sie w strone biedaczkow:):)
Mialam jednak szczescie. Jeszcze gdy bylam w Qufu przechodzac kolo International Hostel weszlam spytac o hotele w Taishan. Tam tez przemila obsluga uswiadomila mi, ze nie jest to oaza dla turystrow z zagranicy, ale znaja jeden maly chinski hostelik nieopodal McDonalda w centrum miasta i ze tam powinnam sie udac. To tyle informacji dostalam.. no coz.. trzeba bylo probowac. Z dworca autobusowego (ten znajduje sie obok dworca kolejowego) wzielam autobus no 3 i juz po 10 minutach dostalam sie do centrum. Jaka radosc wywolal we mnie widok kochanego McDonalda, gdy wysiadlam z autobusu. To sie nazywa szczescie..Spytalam pierwsza napotkana osobe o hostel i juz po kilku minutach bylam w recepcji. Wow. Tak latwo mi poszlo.. niemal jak w Polsce:) Nie spodziewalam sie:) Po negocjacjach dostalam dwuosobowy pokoik z lazienka na zewnatrz za 50Y. Zaczynam sie przyzwyczajac do luksusow mieszkania samej w pokoju.. niedobrze.. bedzie ciezko jak powroca dormy:):) Oczywiscie obsluga nie mowila po angielsku, ale wszyscy byli tak niesamowicie mili, ze rekami, nogami mozna bylo sie dogadac we wszystkim:)
Tego wieczorka pospacerowalam jeszcze po miescie, zwiedzilam nocny targ, na ktorym zjadlam lokalny przysmak. Otoz nieswiadoma, jak zawsze jedzac na ulicy, wybralam sobie zestaw przygotowanych warzyw i miesa na patykach. Jak dotychczas taki zestaw wrzucany byl do zupy i po kilku minutach dostawalo sie pyszna zupke na ksztalt naszego rosolu (ale znacznie bardziej pikantny), ktory z trzesacymi uszami wcinalam paleczkami:) Tak tak.. tu rowniez zupy je sie paleczkami.. moje usta nie widzialy lyzki od wiekow..po powrocie tylko Paleczki!!! Ale tu zaskoczenie. Pani podala mi ugotowane specjaly na patykach osobno, do tego jakis sos o smaku slodkiego toffi, a do tego bardzo slony makaron. Oczywiscie nie wiedzialm jak to jesc, ale zaraz znalazla sie gromadka gapiow, ktorzy bardzo chetnie pomogli i z usmiechem na ustach wskazali co sie z tym robi:) Jak sie potem okazalo jest to znane danie dla prowincji Shandong...kolejny lokalny specjal zaliczony (koszt 4.5Y). Co jeszcze zwrocilo moja uwage w miescie.. oczywiscie wieczorem wszyscy wychodza na spacerki, wszedzie porozstawiane sa stoly do bilarda, a wielu Chinczykow cwiczy i uprawia rozne sporty. Przez przypadek trafialam tez do miejsca gdzie Chinczycy jezdza na rolkach. Takie swoiste suche lodowisko, gdzie wypozycza sie rolki i jezdzi w koleczko przy muzyce. Trzeba przyznac, ze niektorzy sa naprawde dobrzy w takiej jezdzie. Moje nogi niemal nie mogly wytrzymac tak rwaly sie do jazdy, ale mimo zachety lokalnych Chinczykow, nie zgodzilam sie.. balam sie, ze bede jedyna lamaga na scenie...to bylby ubaw.. Europejka lamaga:):) hihihi...Zreszta jestem zbyt niesmiala na takie pokazy.. i tak juz bez jazdy lamagi wszyscy na mnie patrza, a co byloby gdybym wyprawiala piruety na scenie:) hihi.
Nastepnego dnia rano wybralam sie w gorki. Autobusem numer 3 dostalam sie do glownej bramy skad prowadza szlaki na gore Taishan (1545 m npm) - wstep 125Y. Niestety pogoda z rana nie dopisala, bo bylo bardzo mgliscie i tylko co jakis czas zarysy gor wylanialy sie wokolo. Na gore mozna dostac sie kilkoma sposobami. Najlatwiejsza wersja to przejazdzka autobusem zachodnia droga z First Gate of Heaven (okolo 18Y), a potem kolejka na sam szczyt. Badz wersja dla spragnionych wysilku - droga wschodnia - a wiec czterogodzinna wspinaczka po stromych schodach. Ja oczywiscie wybralam to drugie:):) Co ciekawe przez caly dzien nie spotkalam zadnego obcokrajowcy, ale prosze nie pytajcie ilu Chinczykow minelam. Wow... Dalo sie poczuc, ze jest ich na swiecie tak wielu.. a do tego te zdjecia. Postanowialm nawet liczyc ile zdjec sobie robili ze mna, ale zgubilam sie przy 55tym... nie chce nawet myslec ile bylo ich na koniec dnia..musze koniecznie wprowadzic te oplaty. Zostane bogaczem.:)
Cale podejscie poprowadzone jest stromymi schodami. Trzeba porzyznac, ze sa naprawde bardzo, bardzo strome i czlowiek musi wylac wiele potu, aby wdrapac sie na szczyt.Ale na pewno warto. Po drodze mija sie oczywiscie liczne swiatynie, gdzie mozna nabyc kadzidelka i modlic sie do wszystkich mozliwych bostw. Niektore z tych swiatyn byly naprawde ciekawe. Na szczycie obok wielu kramow z pamiatkami znajduja sie tarasy widokowe, swiatynie i liczne domy typowe dla zabudowy chinskiej, z wydluzonymi dachami i specyficznymi szarymi dachowkami. W najwyzszym punkcie gory zbudowana jest swiatynia Jade Emperior Temple, gdzie wszyscy skladaja modly i przywieszaja klodki na znak oddania wierze. Poza tym wokolo jest wiele miejsc gdzie mozna podziwiac widoki na okoliczne gorki i zlapac chwile wytchnienia. Miejsc do zdjec jest wiele i co ciekawe Chinczycy na kazdym kroku korzystaja z uslug fotografow, ktorzy oferuja zrobienie i wydrukowanie zdjec z najwazniejszymi zabytkami, badz punktami widokowymi. Ja mialam ta przyjemniosc, ze jedni z ich upodobali sobie moja osobe i zafundowali mi sesje zdjeciowa za darmo, a na koniec wreczyli wydrukowane zdjecia. Nie wspomnie juz o tym, ze oecnie moje zdjecie widnieje na reklamie tych fotografow.. WOW.. czyzby kolejna profesja?? Szkoda tylko, ze znow nie dostaje zadnego wynagrodzenia...:(
Po dluzszym odpoczynku i delektowaniu sie pieknymi widokami przyszedl czas na zejscie. Pierwsza czesc obejmowa ponad 6000 schodow i to zajelo mi okolo 2 godziny. Ale jaka stromizna. Gdy schodzialam w mojej glowie pojawila sie mysl.. moze dobrze, ze rano byla mgla.. wchodzenie w widokiem, co cie czeka nie jest motywujace, szczegolnie gdy widzisz niemal pionowe schody:):) Potem kolejne poltorej godziny juz na sam dol do First Gate Heaven. Tu probowalam zlapac powrotny autobus do miasta, jednak po dlugim oczekiwaniu okazalo sie, ze autobusy kursuja tylko do 18tej, wiec nie pozostalo mi nic innego jak podreptanie 40 min na piechotke aby dostac sie do dworca kolejowego. Tego dnia musialam jeszcze kupic bilet do Xian. Jakiez bylo jednak moje zaskoczenie, gdy na dworcu w kasie Pani powiedziala, ze nie moze mi sprzedac biletu na wybrany przeze mnie pociag. Niestety nie mowila po angielsku wiec nie wiedzialam dlaczego,ale tu z pomoca przyszla mi kolejna dobra duszyczka - mloda dziewczyna, ktora i tym razem zabawila sie w tlumacza. Okazalo sie wiec, ze na stacji w Taishan bilet na pociag w przedziale sypialnym nalezy zarezerwowac 9 dni przed odjazdem pociagu. Wyobrazacie sobie!!! Ja nie moglam w to uwierzyc. Pierwszy raz sie z takim czyms spotkalam. Jak sie potem okazalo podobno powodem sa ogromen tlumy jakie chca podrozowac sleeper'ami. Niemniej dla mnie to bylo zaskoczenie. Tym spsobem jedym dostepnym dla mnie pociagiem byl najwolniejszy i najtanszy pociag numer 1161, gdzie dostalam miejsce hard seat'er za skromna oplata 64Y. Wszystko byloby pieknie gdyby tylko nie mysl, ze mam jechac tym pociagiem 17 godzin. To bedzie koszmar...tyle godzin siedzac razem z Chinczykami na niewygodnym siedzeniu. WOW... Nasuwaja mi sie wspomnienia z Wietnamu. Tam to przezylam razem z Borowka, wiec dlaczego i tego mam nie przezyc...ale jakim kosztem psychicznym:) No coz.. inni podrozuja to i ja moge:):):)
Kolejne wiesci z antycznego miasta Xian, gdzie okaze sie czy Chiny beda moim domem przez kolejny miesiac czy tez czas juz wracac do Polski:) Wierze jednak, ze PSB okaze sie dobroduszny i przedluzy mi wize:) W Xian czeka na mnie rowniez przyjaciel z Emeishan -Shun!! To bedzie piekny czas!

Qufu...powrot do epoki Konfucjusza:)

12.06.2008
Noc w pociagu jak zwykle przespana.. jakos nie mam problemow z jazda w przedziale hard sleeper'ow. To chyba dobry znak:):) Nawet odglosy placzacych dzieci, rozmawiajacych dziadkow nie przeszkadzaja:)... Widac chinski klimat sprzyja spaniu:):). Moze wiec warto pomyslec o malym biznesie... osoby cierpiace na bezsennosc...mozna by tak bylo umieszczac je w pomieszczniach na wzor hard sleeper'ow. Sukces murowany, a choroba idzie w niepamiec:):)
O 8-mej zbudzila mnie pani konduktor informujac, ze dojechalismy do Yanzhou- miasteczka oddalonego o pol godziny drogi od Qufu. Stad bardzo szybko udalo mi sie zlapac lokalny autobus do Qufu (5Y), gdzie zjawilam sie okolo 9tej. To prawda, ze na dworcu mialam drobne problemy w porozumieniu sie (nikt oczywiscie nie mowi po angielsku), ale po 20 minutach uzywania kartek, rak udalo mi sie zakupic bilet na popoludnie do Taishan:) - cena 20Y.Oczywiscie nie mialam zamiaru zwiedzac z wielkim plecakiem na barkach, wiec zostawilam swoj dobytek w sklepiku na dworcu (pierwsza kwota wynosila 5Y, ale nie poddalam sie tak latwo, udalo nam sie zejsc do 2Y):) Mialam tylko nadzieje, ze jak wroce to sklepik bedzie nadal istnial, a moj bagaz bedzie lezal wsrod salat i ogorkow, w stanie w jakim go zostawilam:):):)
Wstep do dawnej posiadlosci Konfucjusza to koszt 150Y. Caly kompleks sklada sie z dwoch glownych czesci - Confucius Mansions i Confucuis Temple. Dodatkowo bilet obejmuje jeszcze wejscie na Cmentarz Konfucjusza:) Caly kompleks skalada sie z ogromnej liczny budynkow, swiatyn, bram, ogrodow, halli. Samo Confucius Mansions to 450 pomieszczen z czego niestety wiele jest niedostepna dla turystow, a niektore mozna ogladac tylko przez szybe..Nie jest to wygodne i ciezko poczuc klimat miejsca. Jednak dla wielu ludzi, szczegolnie Chinczykow, to miejsce jest niemal swiete. Zreszta nie mo sie co dziwic skoro konfucjonizm uchodzi za trzecia religie w Chinach. Ale czas swietnosci tej doktryny nie byl wieczny.. szcegolnie w czasie rewolucji kulturalnej, konfuzjonizm uznany zostal jako przezytek i wiele zabytkow w miescie Konfucjusza zostalo zniszczonych i poszlo w zapomnienie. Na mnie najwieksze wrazenie zrobila jednak sama swiatynia - zespol halli, pawilonow, bram (Dacheng Gate, Dacheng Hall, Cahmber Hall, Shengji Hall, Holy Kitchen, Family Temple, Lu Wall, Bell Tower). Tu dalo sie poczuc klimat dawnej epoki:)
Na koniec udalam sie na cmentarz Konfucjusza, gdzie mozna podziwiac grobowiec wielkiego mysliciela, jak i calej jego rodziny i rzeszy wyznawcow. Sam cmentarz jest naprawde wielki i mozna spacerowac po nim ze dwie godziny, mi jednk nie starczylo na to czasu.. O 5tej mialam autobus do Taishan, wiec niemal jak sprinter biegiem udalam sie na dworzec. Spocona, zdyszana, zabralam moj plecack z grona salat i marchewek i usadowilam sie w malym autobusiku, w ktorym jak zwykle robilam za atrakcje. Ja siedziealm z tylu, a wszyscy zmaiast patrzec do przodu podziwiali moja osobe na tylach.. Achhhh .. czy ja sie kiedys do tego przyzwyczaje??
Kolejne wiesci ze swietej gory taoizmu - Taishan!

Shanghai - niemal jak w domu:):)

5.06- 11.06.2008
Shanghai okazal sie moim prawdziwym domem przez kolejny tydzien.To niesamowite jakie uczucia mna zawladnely, gdy pojawilam sie u Marzeny w domu. Pierwszy raz od 4 miesiecy poczulam sie jak w domu.. wlasny pokoj, wlasne lozko, kapiel w wannie, pachnace ubrania po praniu, pelna swoboda i prywatnosc.. to odczucia jakie byly mi obce, a ku mojemu zaskoczeniu okazalo sie, ze bardzo mi ich brakowalo... Wczesniej tego nie czulam, ale gdy poczulam, nie moglam zmusic sie niemal do niczego.. moze po kilku miesiacach podrowania organizm potrzebuje zatrzymania sie.. odpoczynku.. nic nierobienia?? kto wie??a moze tak mi sie podoba w Chinach, ze zachcialo mi sie tu zostac na dluzej i nic nie robic?? hmmm?? no ktoz wie...
Nie pozostalam jednak calkowicie bierna, poza leniuchowaniem i ogladaniem filmow, lezeniem w lozku udalo mi sie tez troszke pozwiedzac:) Ale zacznijmy od poczatku:)
Przyjechalam do Shanghaju poprannym pociagiem z Suzhou (15Y). Bagaze zostawilam w przechowalni na dworcu kolejowym. Niestety drogo sobie za to licza. Zaplacilam 20Y i to po dlugich negocjacjach. Spacerkiem dotarlam do glownego placu Shanghaju - Renmin Square. Wokolo olbrzymie wiezowce, ulice pelne pieknie wystrojonych Chinczykow, niemal istny pokaz mody:), na drogach masa samochodow, trabiacych, jezdzacych na czerwonym. A czlowiek czuje sie taki malutki...I te budynki - wielkoludy o roznorakich ksztaltach. To swoisty znak rozpoznawczy Shanghaju. Na poczatek udalam sie do Swiatyni Jade Buddha Temple (wstep 20Y). Niestety i tym razem musze napisac..swiatynia jak swiatynia. Wiele posagow, liczne zlocenia i wszedzie unoszacy sie dym palonych kadzidelek. To piekny klimat, ale na ta chwile juz niemal kazda swiatynia wydaje sie taka sama:) Moze jezeli przejde na buddyzm moje odczucia bede inne. Hmm.. trzeba sie nad tym zastanowic:):)
Potem zawitalam do Shanghai Muzeum. Trzeba przyznac, ze tegoroczna olimpiada na cos sie tu przydala, bo jak sie okazalo wstep byl darmowy. Chinczycy postanowili edukowac turystow za darmo i przedstawiac piekny obraz Chin:):) Samo muzeum bardzo ciekawe, chyba najlepsze jakie do tej pory widzialam w Chinach. Podobal mi sie zbior kaligrafii, rzezb, starych monet i strojow mniejszoci narodowych. Nie jestem zwolenniczka muzeow, ale to przypadlo mi do gustu:).
Potem jednak wydarzyla sie dosc niemila historia.. ku przestrodze innych opisze jak dalam sie oszukac. Pierwszy raz w czasie wyjazdu zaufalam i zostalam oszukana... no coz.. kiedys musi byc ten pierwszy raz:):) Otoz zaczepila mnie para mlodych Chinczykow, przedstawiajac sie jako studenci z Pekinu na wakacjach. Takie sytuacje i takie znajomosci zdarzaly mi sie dotychczas na kazdym kroku, wiec nie odebralam tego jako cos dziwnego, a jednak zdarzaja sie wyjatki. Zaproponowali wspolne pojscie na prezentacje herbaty. Nie spodziewalam sie, ze wszystko bedzie podstawione, zaaranzowane, a ja potem dostane rachunek na niebagatelna kwote, ktora powalila mnie na kolana. no coz.. musialam zaplacic za swoja naiwnosc. Podobno takie szajki sa typowe dla Pekinu, wiec przestroga dla wszystkich.. nie dajcie sie nigdy namowic na prezentacje herbaty, bo bedzie to najdrozsza wasza herbata w zyciu:) Ja sprawdzilam i nie polecam:):) Wole zwykla czarna z saszetki.. i na pewno znacznie tansza:)No coz.. moje kolejne doswiadczenie.. nastepnym razem pozostane przy piciu wody, a nie bede porywac sie na arystokratyczne herbatki:):)
Wieczorekim dostalam sie metrem do mieszkania Marzeny, ktora byla na tyle kochana ze zaproponowala mi wikt i opierunek w Shanghaju. Marzenko, dziekuje ci za wszystko:) To byl piekny czas dla mnie:)
Kolejnego dnia obok leniuchowania udalo mi sie zwiedzic dzielnice Pudong. Tu rowniez nierozlacznym elementem krajobrazu sa wielkie wiezowce. Na jeden z nich udalo mi sie nawet wjechac - Jinmao Tower (wstep -70Y), na wysokie 88 pietro:) Tym sposobem mialam okazje podziwiac Shanghai wieczorem z wysokosci 420.5 metrow:) Szkoda tylko ze towarzyszyly mi hordy Chinczykow:( Trzeba jednak przyznac, ze sama wysokosc robi wrazenie. Poza tym widoki rozposcieraja sie na slawetna Wieze Telewizyjna Shanghaju i slawetny Bund. Niestety nie da sie zrobic fajnych zdjec i widoki pozostaja tylko w glowie. Caly taras widokowy jest oszklony i o zdjeciach mozna zapomniec, szczegolnie noca.
Kolejna shanghajska atrakcja byla przejazdzka najszybszym pociagiem na swiecie - Madlew'em - z predkoscia 420km/h. To pociag ktory w ciagu 7 minut przemierza 30km miedzy Pudongiem a lotniskiem w Shanghaju. To prawda, ze nie mailam zadnego lotu z lotniska i nie bylo potrzeby przejazdzki na lotnisko, jednak sama okazaja jazdy taka predkoscia skusila mnie na zakup biletu... i to w obie strony... jak szalac z predkoscia 420 km.h to szalec:) (przejazd w obie strony 80Y). Co ciekawe tym sposobem pokonalam 60 km w 14 minut:):) To sie nazywa jazda.:) Sam pociag wyglada jak pojazd kosmiczny, sunacy po platformie. Oczywiscie gdy siedzi sie w srodku, nie czuje sie predkosci, ale patrzac na malutkie smaochody mijane co chwila po bokach czlowiek uswiadamia sobie.. wow... my jedziemy naprawde szybko:):)
Kolejny dzionek rozpoczelysmy z Marzena od wizyty w kinie. W koncu trzeba rowniez sprawdzic jak wygladaja chinskie kina:):) Otoz calkowicie normalnie, europejsko... jedyna roznica to zachowanie Chinczykow, ktorzy podczas filmu glosno jedza, rozmawiaja i czasem odbieraja telefony:) Nie poszlysmy na chinski film ("Opowiesci z Narnii"), ale chinskie napisy towarzyszyly nam przez caly seans:) Cena biletu to 35Y, to tak dla informacji dla zainteresowanych:)
Potem udalo mi sie zwiedzic bardzo specyficzna dzielnice Shanghaju, tzw French Concession. To dzielnica malych domkow, waskich uliczek, ukrytych za kilkoma glownymi ulicami. Jak tylko zeszlo sie z glownej drogi, weszlo w podworko, obraz jaki pojawial sie przed oczami zaskakiwal, a czasem nawet przerazal. Niemal jak slamsy... ubrania wiszace na sznurkach, smietniki pod sciana, zlewy przy wejsciach do domu, waskie przejscia niemal jak w obozach.. kosmos.. i pomyslec, ze jest to centrum Shanghaju, wychodzisz dwie ulice dalej i znajdujesz sie w gaszczu olbrzymich wiezowcow. Az ciezko w to uwierzyc. Oczywiscie French Concesision to rowniez dzielnica ladnych willi, gdzie mieszka wielu obcokrajowcow i te wille na pewno wyrozniaja sie z tlumu wiezowcow, niemniej chyba juz tak bardzo nie szokuja jak swoiste slamsy:):) Tego tez dnia wieczorem probowalam dostac sie na pokaz akrobatow w teatrze w Shanghaju (bloet 100Y), jednak z powodu deszczu i przeogromnego tlumu w metro spoznilam sie 20 minut i nie udalo mi sie kupic biletu. Jednek jeden pech pociagnal za soba jedna pozytywna rzecz- tuz przy kasach poznalam dwojke Polakow - Agate i Leszka. Oboje mieszkaja w Autralii i tam tez pracuja. Wlasnie przyjechali na dwa tygodnie urlopu do Chin. Jezyki nam sie rozwiazaly, ze nawet nie wiem jak to sie stalo, ze rozmawialismy na ulicy ponad 2 godziny:):) Jak milo jest rozmwaiac w ojczystym jezyku:) Chinski to nadal czarna magia, angileski juz nudny,, a polski taki piekny:):) Tak milo spedzilismy czas, ze na tym sie nie skonczylo:) Nastepnego dnia umowilismy sie na wspolne zwiedzanie slawetnych ogrodow w Shanghaju i Old Town. I trzeba przyznac ze te miejsca zrobily na mnie niesamowiete wrazenie. Nikt by nie przypuszczal, ze to Shanghaj.... Stare miasto w platanienie wiezowcow... Stare drewniane domki o charakterystycznej chinskiej zabudowie.. a same ogrody. WOW.. widzialam juz wiele, ale ogrody - Yu Yuan Garden - przebily wszystkie dotychczasowe (wstep 40Y). Tego miejsca nie mozna przegapic. Co ciekawe zaraz jak wyjdzie sie z Old Town, trafia sie na kolejnej dzielnicy slamsow. Waskie uliczki, brud, balagan, smieci w kazdym kacie, biedni ludzie siedzacy i nic nierobiacy.. taki swoisty klimat slamsow:)
Tu razem z moimi kompanami trafilismy na targ, gdzie moglismy podziwiac wszystko.. poczawszy od specyficznych owocow, warzyw, po patroszone na zywca kurczaczki, czy zabijane na zywo zolwie.. masakra. Na koniec udalo mi sie jeszcze przespacerowac po Bund'zie, a wiec najbardziej znanym shanghajskim deptaku z widokiem na wiezowce Pudong'u (piekny widok jest rowniez wieczorem, gdy caly Shanghaj jest oswietlony i kazdy wiezowec wyglada jak wielka jasna zjawa na tle ciemnosci:) polecam! trzeba jednak pamietac, ze jest to najbardziej zatloczone miejsce w miescie, tysiace ludzi z paratami, pamiatkami, czyli typowe Chiny:) Nic zaskakujacego:):):). Potem spacerkiem przez najbardziej znana ulice w Shanghaju - East Nanjing Road z licznymi sklepami i neonami, udalam sie do metra skad wrocilam do zacisznego mieszkanka Marzeny. Zapomnialam wspomniec o specyficznych osiedlach jakie isninieja w Chinach. Otoz, w lepszych dzielnicach, kazde osiedle jest zamykane, ogrodzone.,Dostac sie mozna do nich przez wyznaczone wejscia, pilnowalne przez straznikow 24h. W srodku osiedla jest nawet staw, park, slychac odglosy zab.. WOW.. niemal jak na wsi:) Jednak nie moze byc tak idealnie.. jak mi potem Marzena wyjasnila, nie ma w stawie zadnych zab, a dla relaksu mieszkancom puszcza sie ten dzwiek z tasmy. To sie nazywa chinska pomyslowosc:):) Moze w Polsce zaby tez nie istnieja, a na moim kochanym zernickim stawie ktos zamontowal glosniki?? Po poworocie musze to koniecznie sprawdzic:):)
I tak dobiegl konca moj 7-miodniowy pobyt w Shanghaju. To byl piekny czas. Wieczorem wzielam nocny pociag do Qufu (166Y/hard sleeper), gdzie przyszlo mi wrocic do epoki Konfucjusza.. Calkowicie inny klimat po wielkim miescie:)