poniedziałek, 16 czerwca 2008

Shanghai - niemal jak w domu:):)

5.06- 11.06.2008
Shanghai okazal sie moim prawdziwym domem przez kolejny tydzien.To niesamowite jakie uczucia mna zawladnely, gdy pojawilam sie u Marzeny w domu. Pierwszy raz od 4 miesiecy poczulam sie jak w domu.. wlasny pokoj, wlasne lozko, kapiel w wannie, pachnace ubrania po praniu, pelna swoboda i prywatnosc.. to odczucia jakie byly mi obce, a ku mojemu zaskoczeniu okazalo sie, ze bardzo mi ich brakowalo... Wczesniej tego nie czulam, ale gdy poczulam, nie moglam zmusic sie niemal do niczego.. moze po kilku miesiacach podrowania organizm potrzebuje zatrzymania sie.. odpoczynku.. nic nierobienia?? kto wie??a moze tak mi sie podoba w Chinach, ze zachcialo mi sie tu zostac na dluzej i nic nie robic?? hmmm?? no ktoz wie...
Nie pozostalam jednak calkowicie bierna, poza leniuchowaniem i ogladaniem filmow, lezeniem w lozku udalo mi sie tez troszke pozwiedzac:) Ale zacznijmy od poczatku:)
Przyjechalam do Shanghaju poprannym pociagiem z Suzhou (15Y). Bagaze zostawilam w przechowalni na dworcu kolejowym. Niestety drogo sobie za to licza. Zaplacilam 20Y i to po dlugich negocjacjach. Spacerkiem dotarlam do glownego placu Shanghaju - Renmin Square. Wokolo olbrzymie wiezowce, ulice pelne pieknie wystrojonych Chinczykow, niemal istny pokaz mody:), na drogach masa samochodow, trabiacych, jezdzacych na czerwonym. A czlowiek czuje sie taki malutki...I te budynki - wielkoludy o roznorakich ksztaltach. To swoisty znak rozpoznawczy Shanghaju. Na poczatek udalam sie do Swiatyni Jade Buddha Temple (wstep 20Y). Niestety i tym razem musze napisac..swiatynia jak swiatynia. Wiele posagow, liczne zlocenia i wszedzie unoszacy sie dym palonych kadzidelek. To piekny klimat, ale na ta chwile juz niemal kazda swiatynia wydaje sie taka sama:) Moze jezeli przejde na buddyzm moje odczucia bede inne. Hmm.. trzeba sie nad tym zastanowic:):)
Potem zawitalam do Shanghai Muzeum. Trzeba przyznac, ze tegoroczna olimpiada na cos sie tu przydala, bo jak sie okazalo wstep byl darmowy. Chinczycy postanowili edukowac turystow za darmo i przedstawiac piekny obraz Chin:):) Samo muzeum bardzo ciekawe, chyba najlepsze jakie do tej pory widzialam w Chinach. Podobal mi sie zbior kaligrafii, rzezb, starych monet i strojow mniejszoci narodowych. Nie jestem zwolenniczka muzeow, ale to przypadlo mi do gustu:).
Potem jednak wydarzyla sie dosc niemila historia.. ku przestrodze innych opisze jak dalam sie oszukac. Pierwszy raz w czasie wyjazdu zaufalam i zostalam oszukana... no coz.. kiedys musi byc ten pierwszy raz:):) Otoz zaczepila mnie para mlodych Chinczykow, przedstawiajac sie jako studenci z Pekinu na wakacjach. Takie sytuacje i takie znajomosci zdarzaly mi sie dotychczas na kazdym kroku, wiec nie odebralam tego jako cos dziwnego, a jednak zdarzaja sie wyjatki. Zaproponowali wspolne pojscie na prezentacje herbaty. Nie spodziewalam sie, ze wszystko bedzie podstawione, zaaranzowane, a ja potem dostane rachunek na niebagatelna kwote, ktora powalila mnie na kolana. no coz.. musialam zaplacic za swoja naiwnosc. Podobno takie szajki sa typowe dla Pekinu, wiec przestroga dla wszystkich.. nie dajcie sie nigdy namowic na prezentacje herbaty, bo bedzie to najdrozsza wasza herbata w zyciu:) Ja sprawdzilam i nie polecam:):) Wole zwykla czarna z saszetki.. i na pewno znacznie tansza:)No coz.. moje kolejne doswiadczenie.. nastepnym razem pozostane przy piciu wody, a nie bede porywac sie na arystokratyczne herbatki:):)
Wieczorekim dostalam sie metrem do mieszkania Marzeny, ktora byla na tyle kochana ze zaproponowala mi wikt i opierunek w Shanghaju. Marzenko, dziekuje ci za wszystko:) To byl piekny czas dla mnie:)
Kolejnego dnia obok leniuchowania udalo mi sie zwiedzic dzielnice Pudong. Tu rowniez nierozlacznym elementem krajobrazu sa wielkie wiezowce. Na jeden z nich udalo mi sie nawet wjechac - Jinmao Tower (wstep -70Y), na wysokie 88 pietro:) Tym sposobem mialam okazje podziwiac Shanghai wieczorem z wysokosci 420.5 metrow:) Szkoda tylko ze towarzyszyly mi hordy Chinczykow:( Trzeba jednak przyznac, ze sama wysokosc robi wrazenie. Poza tym widoki rozposcieraja sie na slawetna Wieze Telewizyjna Shanghaju i slawetny Bund. Niestety nie da sie zrobic fajnych zdjec i widoki pozostaja tylko w glowie. Caly taras widokowy jest oszklony i o zdjeciach mozna zapomniec, szczegolnie noca.
Kolejna shanghajska atrakcja byla przejazdzka najszybszym pociagiem na swiecie - Madlew'em - z predkoscia 420km/h. To pociag ktory w ciagu 7 minut przemierza 30km miedzy Pudongiem a lotniskiem w Shanghaju. To prawda, ze nie mailam zadnego lotu z lotniska i nie bylo potrzeby przejazdzki na lotnisko, jednak sama okazaja jazdy taka predkoscia skusila mnie na zakup biletu... i to w obie strony... jak szalac z predkoscia 420 km.h to szalec:) (przejazd w obie strony 80Y). Co ciekawe tym sposobem pokonalam 60 km w 14 minut:):) To sie nazywa jazda.:) Sam pociag wyglada jak pojazd kosmiczny, sunacy po platformie. Oczywiscie gdy siedzi sie w srodku, nie czuje sie predkosci, ale patrzac na malutkie smaochody mijane co chwila po bokach czlowiek uswiadamia sobie.. wow... my jedziemy naprawde szybko:):)
Kolejny dzionek rozpoczelysmy z Marzena od wizyty w kinie. W koncu trzeba rowniez sprawdzic jak wygladaja chinskie kina:):) Otoz calkowicie normalnie, europejsko... jedyna roznica to zachowanie Chinczykow, ktorzy podczas filmu glosno jedza, rozmawiaja i czasem odbieraja telefony:) Nie poszlysmy na chinski film ("Opowiesci z Narnii"), ale chinskie napisy towarzyszyly nam przez caly seans:) Cena biletu to 35Y, to tak dla informacji dla zainteresowanych:)
Potem udalo mi sie zwiedzic bardzo specyficzna dzielnice Shanghaju, tzw French Concession. To dzielnica malych domkow, waskich uliczek, ukrytych za kilkoma glownymi ulicami. Jak tylko zeszlo sie z glownej drogi, weszlo w podworko, obraz jaki pojawial sie przed oczami zaskakiwal, a czasem nawet przerazal. Niemal jak slamsy... ubrania wiszace na sznurkach, smietniki pod sciana, zlewy przy wejsciach do domu, waskie przejscia niemal jak w obozach.. kosmos.. i pomyslec, ze jest to centrum Shanghaju, wychodzisz dwie ulice dalej i znajdujesz sie w gaszczu olbrzymich wiezowcow. Az ciezko w to uwierzyc. Oczywiscie French Concesision to rowniez dzielnica ladnych willi, gdzie mieszka wielu obcokrajowcow i te wille na pewno wyrozniaja sie z tlumu wiezowcow, niemniej chyba juz tak bardzo nie szokuja jak swoiste slamsy:):) Tego tez dnia wieczorem probowalam dostac sie na pokaz akrobatow w teatrze w Shanghaju (bloet 100Y), jednak z powodu deszczu i przeogromnego tlumu w metro spoznilam sie 20 minut i nie udalo mi sie kupic biletu. Jednek jeden pech pociagnal za soba jedna pozytywna rzecz- tuz przy kasach poznalam dwojke Polakow - Agate i Leszka. Oboje mieszkaja w Autralii i tam tez pracuja. Wlasnie przyjechali na dwa tygodnie urlopu do Chin. Jezyki nam sie rozwiazaly, ze nawet nie wiem jak to sie stalo, ze rozmawialismy na ulicy ponad 2 godziny:):) Jak milo jest rozmwaiac w ojczystym jezyku:) Chinski to nadal czarna magia, angileski juz nudny,, a polski taki piekny:):) Tak milo spedzilismy czas, ze na tym sie nie skonczylo:) Nastepnego dnia umowilismy sie na wspolne zwiedzanie slawetnych ogrodow w Shanghaju i Old Town. I trzeba przyznac ze te miejsca zrobily na mnie niesamowiete wrazenie. Nikt by nie przypuszczal, ze to Shanghaj.... Stare miasto w platanienie wiezowcow... Stare drewniane domki o charakterystycznej chinskiej zabudowie.. a same ogrody. WOW.. widzialam juz wiele, ale ogrody - Yu Yuan Garden - przebily wszystkie dotychczasowe (wstep 40Y). Tego miejsca nie mozna przegapic. Co ciekawe zaraz jak wyjdzie sie z Old Town, trafia sie na kolejnej dzielnicy slamsow. Waskie uliczki, brud, balagan, smieci w kazdym kacie, biedni ludzie siedzacy i nic nierobiacy.. taki swoisty klimat slamsow:)
Tu razem z moimi kompanami trafilismy na targ, gdzie moglismy podziwiac wszystko.. poczawszy od specyficznych owocow, warzyw, po patroszone na zywca kurczaczki, czy zabijane na zywo zolwie.. masakra. Na koniec udalo mi sie jeszcze przespacerowac po Bund'zie, a wiec najbardziej znanym shanghajskim deptaku z widokiem na wiezowce Pudong'u (piekny widok jest rowniez wieczorem, gdy caly Shanghaj jest oswietlony i kazdy wiezowec wyglada jak wielka jasna zjawa na tle ciemnosci:) polecam! trzeba jednak pamietac, ze jest to najbardziej zatloczone miejsce w miescie, tysiace ludzi z paratami, pamiatkami, czyli typowe Chiny:) Nic zaskakujacego:):):). Potem spacerkiem przez najbardziej znana ulice w Shanghaju - East Nanjing Road z licznymi sklepami i neonami, udalam sie do metra skad wrocilam do zacisznego mieszkanka Marzeny. Zapomnialam wspomniec o specyficznych osiedlach jakie isninieja w Chinach. Otoz, w lepszych dzielnicach, kazde osiedle jest zamykane, ogrodzone.,Dostac sie mozna do nich przez wyznaczone wejscia, pilnowalne przez straznikow 24h. W srodku osiedla jest nawet staw, park, slychac odglosy zab.. WOW.. niemal jak na wsi:) Jednak nie moze byc tak idealnie.. jak mi potem Marzena wyjasnila, nie ma w stawie zadnych zab, a dla relaksu mieszkancom puszcza sie ten dzwiek z tasmy. To sie nazywa chinska pomyslowosc:):) Moze w Polsce zaby tez nie istnieja, a na moim kochanym zernickim stawie ktos zamontowal glosniki?? Po poworocie musze to koniecznie sprawdzic:):)
I tak dobiegl konca moj 7-miodniowy pobyt w Shanghaju. To byl piekny czas. Wieczorem wzielam nocny pociag do Qufu (166Y/hard sleeper), gdzie przyszlo mi wrocic do epoki Konfucjusza.. Calkowicie inny klimat po wielkim miescie:)

Brak komentarzy: