wtorek, 23 września 2008

Shimla - moj nowy dom

17-24.09.2008

Sarahan z majstarsza swiatynia w Indiach

16.09.2008

Chitklul - ostatnia wioska przed Tybetem

13-15.09.2008

Rekong Peo, Kalpa, Raghi i nieziemskie Himalaje wokolo

11-12.09.2008

Nako i przecudny trekking do Tashigang & Somang

Początek przygody!!
Wyruszamy z Kaza do Nako..chłopcy pakują plecaki na dach autobusu:)
Tu zepsuł sie nasz autobus:)



Ja jednak wykorzystalam czas naprawy na podziwianie widokow...
.. oto kilka z nich:)



A to juz droga dalej.. zmierzamy do NAKO:)



Jak widac nie ma wiele miejsca miedzy kołami autobusu, a zboczem..
Ale to i tak lagodniejsza wersja.. czasem ta odleglosci liczona moze byc w milimetrach:)









Typowy dla Himachal strój kobiecy!





Autobus piął sie coraz wyzej, przemierzal coraz wiecej zakretow.. nie ma jak podrozowanie w Himalajach:)


Za tym zakretem czekalo na nas zwalisko:)
Niemal dojezdzamy do Nako:)






Dojechalismy do Nako, przyszedl wiec czas na poszukiwanie noclegu:)
Nako pochloniete bylo zniwami w te dni:)









Tybetanskie elemnty widzoczne byly w kazdym miejscu wioski:)








Widok na Nako (3663 m npm) i Himalaje w oddali:)











Droga do Maling:)
I przecudowne nepalskie pociechy:)










Niestety przez caly dzien, gdy rodzice pracuja, pozostawione sa same sobie:(




Nako o pranku:)

Nako w celej okazlosci:)





Przystanek w drodze do Tashigang!

Kolejne zdjecia to widoki z drogi do Tashigang!




























A to MY i Himalaje:)




























A to nasi towarzysze podróży.. pojawiali sie na kazdym kroku:)










Ostatni przystanek przed wioska:) Dwa leniuchy:)

Dotarlismy do Tashigang, skad rozposcieraly sie piekne widoki na okolice!!

Widok spod Gompy, gdzie leniuchowalismy:)


Mieszkanka Tashigang...Wydawalo sie, ze ma okolo 90 lat:)
Takie pola to jedyne rozwiazanie dla mieszkancow na takiej wysokosci!

Tashigang Gompa!
Tu wlasnie odpoczywalismy...Pod murem mozna zobaczyc dwoch leniuchow:)
A to widok w druga strone z Gompy:) CUDO!







Za tym masywem znajduje sie Tybet:)


Podobnie tu.. za zakretem rzeki - po prawej stronie zaczyna sie Tybet:)

Niesamowite wejscie do domu:) Nie ma jak himalajska wioska:)
Widok z naszej chatki i piekny ksiezyc w gorach...wysokich gorach:):)

A tym sie rzadzilismy tego wieczora:) Warunki moze spartanskie, ale jedzonko wysmienite:)


A to juz widok, o ktorym wspominalam...towarzyszyl nam przez cala noc:)
Co sie dziwic, ze nie nmoglam spac:)








We wnetrzu tej chatki spedzilismy noc:)


W drodze do Somang... widok na Himalaje i pola uprawne mieszkanców Tashigang u podnoza:)






Manu jak zwykle objął przewodnictwo i zajal sie gotowaniem:)
w koncu jest królem kazdej kuchni:)
A to sympatyczny Lama, ktory mieszka w Somang
Manu pochloniety praca:)



Widoki z Somang:)




Wielka trójca po wyjsciu z Gompy:)


Lama posiada niesamowita zdolnosc przywolywania ptakow...
jak widac to jego najblizsi przyjaciele na takim pustkowiu:)

Niestety przyszedl czas zejscia i powrotu:(











Takie miejsca zdarzaly sie wielokrotnie. Czasem byly bardzo niebezpieczne, gdyz kamienie obsypywaly sie niespodziewanie...



Zerwany most na rzece... przyszedl czas na przygode:)

A to kosz, ktorym nalezy sie przedostac na druga strone:)
No i Drahanka w koszu:):) Hurraaa!!!
Jak widac sprawilo mi to wielka frajde:)



W oczekiwaniu na autobus do Nako!

Typowa himalajska droga:)





Widoki w drodze do Nako:)











Wioska Leo, do ktorej zawitalismy (powyzej pasa zieleni:):)







7-10.09.2008
To byl przecudowny czas gorach!!
Wczesnym porankiem (7.09.2008) wyjechalismy lokalnym autobusem z Kaza do Nako. Niestety wczesniejszego dnia zatrulam sie jakas potrawa i przez caly dzien dolegala mi niestrawnosc, co wcale nie pomagalo w przemierzaniu gorkich szlakow i tysiacach zakretów:):)
Jednak krajobrazy za oknem dodawaly energii. Wjezdzalismy naprawde wysoko, autobus piął sie coraz wyzej, mijal kolejne przepascie! Po bokach wznosily sie cudowne indyjskie Himalaje. Nie moglam uwierzyc, ze tu jestem, ze kazdego dnia jest coraz piekniej:)
Oczywiscie nie obeszlo sie bez przygod. Juz po godzinie jazdy autobus sie zepsul i spedzilismy godzinke w malej wioseczce czekajac na jego naprawienie. Byl to jednak mily przystanek, ktory pozwolil nam popodziwiac otoczenie, jak i podelektowac sie lokalnymi momos (tybetanska potrawa, podobna do naszych pierozkow:). Potem ciag dalszy jazdy...w dalszym ciagu droga do Nako byla powalajaca:)
Jak sie okazalo mielismy szczescie, gdyz jakis tydzien wczesniej kilka kilometrow przed Nako obsunela sie droga i nie bylo przejazdu. Autobusy dojezdzaly do zablokowanego miejsca, pasazerowie wysiadali, przechodzili zwalisko, a po drugiej stronie czekaly trucki, ktore dowozily ich do miasteczka. Tego dnia jednak droga zostala odblokowana... jezeli tak to mozna nazwac:), bo nadal autobus przejezdzal przez zwalisko z milimetrowa dokladnoscia. Brakowalo centymetrow, aby kola zwalily sie w przepasc. To bylo ciekawe doswiadczenie, przynajmniej ja to tak odebralam. Niestety inni podeszli do tego znacznie powazniej i wrecz zaczeli panikowac. Jednymi z pasazerow byli Izraelici, i jak to na nich przystalo, po raz kolejny robili halas i afery. Co chwila biegali do kierowcy, aby zwolnil, ze jedzie jak wariat, ze im zycie mile. Przyznam, ze bylo to bardzo przesadzone. To prawda, ze kierowcy jezdza w Himalajach stosunkow szybko, ale ich wiedza i umiejetnosci sa olbrzymie i niepodwazalne. Poczatkowo zawsze czlowiek ma obawy, ale widzac, jak sa w tym sprawni, pewni kazdego ruchu kierownica, nalezy im zaufac. Jak widac Izraelici jak zwykle woleli zwrocic na siebie uwage:)
Gdy przejechalismy zwalisko zostalo nam juz tylko kilka kilometrow do Nako. Widoki powalaly na kolana, nie mogalam sie napatrzec, nie moglam sie nadziwic i nacieszyc, ze tu jestem. Oczywiscie Manu i Gautam spali.. no i teraz nawet nie wiedza ile stracili:) Dobrze, ze ja nigdy nie spie w autobusie:)
Nako okazalo sie przepiekna wioska, polozona na wysokosci 3663 m npm. Jest to zarazem najwyzej polozona wioska w dolinie Kinnaur:) Nocleg znalezlismy w Nako View Lake Guesthouse (350 rupii za pokoj z widokiem na jezioro), polozonym tuz przy jeziorze. Co ciekawe przed nami guesthouse odwiedzili wspomniani wyzej Izraelici. Pytajac o wolny pokoj uslyszeli negatywna odpowiedz..no coz.. jak widac opinia na ich temat siega nawet takich zakamarkow jak Nako. Niemal w calych Indiach wlasciciele hoteli, czy restauracji narzekaja na Izraelitow, ktorzy imprezuja, hałasuja, niszcza wszystko co jest w pokojach. Coz sie dziwic skoro celem ich wizyty w Iniach jest tylko picie i palenie:(.
Pokoj byl przepiekny, wioska jeszcze bardziej. Tego popoludnia udalismy sie na spacerek po Nako. Ogladalismy piekna tybetanska zabudowe, ludzi, ktorzy pracowali przy zniwach, kobiety, ktore znosily snopki siana do wioski z okolicznych wzgorz. Nako to tybetanska wioska i taka atmosfera tu panuje. Jest uroczo!!! Na zachod slonca poszlismy na okoliczne wzgorze, skad rozposcieral sie widok na cala wioske i przecudowne Himalaje na horyzoncie.
Czulam, ze fruwam ze szczescia!!!:)
Po dosc ciezkiej nocy (ciag dalszy zatrucia), poranek tez nie nalezal do przyjemnych. Cale szescie, duza dawka kropli zołądkowych i jakos przeszlo:) Tego dnia zostalismy w Nako. Gautam, jako profesjonalny fotograf, postanowil oddac sie sesji fotograficznej wioski. Od rana wczuwal sie wiec w atmosfere mieszkancow, ich zycia i pstrykal zdjecia:) Ja z Manu wybralam sie na spacer do okolicznej wioski Maling. Widoki powalaly, a my czulismy sie jak w niebie. Po drodze spotkalismy grupke Nepalskich dzieciaczkow, niestety pozostawionych na drodze samym sobie. Rodzice zajeci praca na okolicznych drogach nie maja mozliwosci odpowiedzniego zatroszczenia sie o maluchy. Ja jednak wykorzystalam sytuacje i oddalam sie hucznej zabawie z nimi. Po 20 minutach nie chcieli mnie puscic... chcieli podnoszenia, biegania za nimi... to bylo slodkie. A usmiech na ich twarzach byl jeszcze bardziej budujacy:):)
Kolejnego dnia wybralismy sie na trekking z Nako do Tashigang. Udalo nam sie wstac wczesnie rano, moj zolądek nie wzywal pomocy, wiec w droge:) Pogoda byla przepiekna, a widoki nieziemskie:) Otoczeni Himalajami wedrowalismy pięć godzin przed siebie. W dolinie ciagnela sie National Highway no 22, a my tuptalismy dalej. Tashigang jest mala wioske u zejscia dwoch rzek - Satluj i Spiti w okregu Lahaul i Spiti. Lahaul i Spiti sa dwoma dolinami w prowincji Himachal, ktore leza na granicy indyjsko-tybetanskiej. Stad w kazdym elemencie krajobrazu, czy zabudowy wiosek widoczne sa wplywy tybetanskie.
Do Tashigang dotarlismy okolo 15-tej. Wioska polozna jest na stoku wysokiej gory, skalada sie z kikunastu domow i jednej tybetanskiej gompy. Widoki i atmosfera tego miejsca byla tak niesamowita, ze postanowilsimy zostac tu na noc. Oczywiscie nie ma tam zadnego hotelu, wiec liczylismy tylko na dobroc mieszkanki gompy - lamy (co ciekawa byla ona kobieta:) . Niestety jak sie okazalo, przychodzi ona do wioski tylko wieczorem, wiec czas oczekiwania na nia spedzilismy intergrujac sie z mieszkancami na polu (byli tak niesamowici, ze podarowali nam uprawiane warzywa - miedzy innymi cosik na ksztalt białej rzodkwi, ale znacznie wiekszej i słodszej:). Potem leniuchowalismy pod gompa, a na koniec ja wybralam sie na spacerek na okoliczna gore. Tam na skalkach potrenowalam sobie wspinaczke:):) Widoki byly niesamowite. Tuz przed nami wznosila sie przepiekna gora, za ktora juz byl Tybet. Bylismy na granicy z Tybetem!!!:) Niestety na druga strone nie ma dostepu i prowadzi tam tylko jedna droga, obslugiwana jedynie przez straz graniczna:(.
Około 19-tej, gdy siedzielismy na herbatce w gospodarstwie jednego z mieszkancow wioski, przybyla nasza wyczekiwana. opiekunka gompy. Byla tak kochana, ze dala nam schronienie tuz przy gompie. Warunki byly spartanskie, ale to wlasnie dodawalo niesamowitego klimatu temu miejscu. Dala nam wszystkie skladniki na ugotowanie obiadu, przygotowala ogien i chwiele zabawila swoim towarzystwem. Jak szybko sie pojawila, tak szybko znikla.. moze to taka tybetanska cecha:):)
Zostalismy sami i przy swietle swiec ugotowalismy jeden z przepyszniejszych posilkow, jakie dotychczas jadlam w Indiach:) Wcinajac warzywa z ryzem delektowalismy sie widokiem na 6 -ciotysieczniki. Niesamowite bylo to, ze w naszym domku w gornej czesci stropu byly swoiste okna (oczywiscie bez szyb), przez ktore rosposcieral sie widok na szczyty Himalajow. Taki widok mielismy przez cala noc, lezac na matach przykryci duza iloscia kocow podarowanych przez. lame.Obok szczytow widzoczny byl rowniez ksiezyc, ktory wedrowal z jednego konca na drugi. Az mi sie nie chcialo spac!!! Chlopcy oczywiscie smacznie chrapali, a ja wlepialam sie w otwor na scianie:) To byl niesamowity wieczor!!!
Kolejnego dnia (10.09.2008) wczesna pobudka o 6:30 i zbieranie sie w droge. Niestety z naszej ekipy tylko Gautam mial na tyle sily, aby wstac na wschod slonca. Ja i Manu wybralismy leniuchowaie w spiworach... no coz... czasem trzeba poleniuchowac:):) Spakowalismy plecaki, zrobilismy porzadek i nawet bez sniadania wybralismy sie w droge. Przed nami dojscie do Somang, miejsca gdzie znajduje sie kolejna przpiekna tybetanska gompa i gdzie w samotnosci zyje jeden lama:) Droga nie byla trudna. Poczatkowo schodzila stromo na dol, a potem piela sie pod gore. Po dwoch godzinach z pieknymi widokami po bokach dotarlismy na miejsce:) Somang to nic wiecej jak jedna gompa i przytwierdzona do niej mala chatka na stoku wysokich gor. Zamieszkujacy ja lama ugoscil nas nieziemsko. Pozwolil ugotowac makaron z warzywami, a nawet dolaczyl sie do nad do posilku. Oczywiscie za przodownika w kuchni robił Manu:):) On gdziekolwiek sie pojawi zaraz brata sobie wszystkich ludzi i staje sie szefem kuchni. Taki to juz jego urok:):)Gdy Manu zajal sie gotowaniem, ja oddalam sie podziwianiu okolicy. Siedzialam przed chatka i nie moglam uwierzyc, ze takie krajobrazy istnieja. I pomyslec, ze za przeciwleglym szczytem znajduje sie Tybet:) Miejsce, ktore tak bardzo pragne odwiedzic:)
To byl piekny, spokojny czas. Jedzonko, pyszna herbatka, a na koniec odwiedziny w malej swiatyni wykutej bezposrednio w skale. Tu Lama pokazywal nam zwoje z tybetanskimi modlitwami sprzed setek wiekow (Genialne!!). Znajduje sie tu równiez odbicie stopy lokalnego guru!.
Niestety okolo poludnia przyszedl czas powortu. Zejscie stosunkowo dlugie, z pieknymi widokami i sloncem prazacym prostu w twarz:) Po okolo trzech godzinach marszu zeszlismy do rzeki.. I tu niespodzianka. Okazalo sie, ze trzy lata temu zawalil sie most na rzece i dotychczas jeszcze nikt nie zajal sie jego naprawa. Aby przedostac sie na druga strone rzeki nalezalo wykorzystac specjalny kosz, ktory przeciagalo sie na druga strone:) Niezla frajda. To prawda na poczatek pojawia sie adrenalina, bo kosz zawieszony jest na duzej wysokosci, a ponizej plynie bardzo wartka gorska rzeka.. wiec wywoluje to emocje:):) Wystarczylo jednak ruszyc, a caly strach znikal i pojawial sie wielki banan na twarzy:) SUPER:)
Po tak interesujacej przeprawie przez rzeke mielismy kolejne szczescie. Wraz z Manu zlapalismy stopa, ktory podwiozl nas do glownej drogi (ominela nas godzinna przechadzka). Tu okolo pol godziny oczekiwalismy na autobus. Przyjechal, zabral nas i odjechal dalej. Jak sie jednak okazalo droga do Nako nie byla tak prosta i szybka, jak przypuszczalismy. Otoz po drodze odwiedzilismy jeszcze dwie pobliskie wioski, m.in Leo. Ja wykorzystalam ten czas na pstrykanie zdjec, bo jak zwykle widoki powalaly.
Do Nako dojechalismy okolo 18-tej. Najpierw na obiadek do Tibetan Kitchen, a potem odpoczynek. Niestety tego wieczora mialam mala sprzeczke z Gautamem, ale jakos udalo sie z tego wybrnac:)
Nastepnego dnia wczesnym porankiem opuscilismy Nako i udalismy sie w droge do Rekong Peo.
Czas w Nako i okolicy by CUDOWNY i na pewno zapamietam go do konca zycia:):)