sobota, 26 lipca 2008

Pekin- centrum Panstwa Srodka z pieknym Chinskim Murem:) i Chengde - swiatynne miasto

Chengde

































































































Pekinska Kaczka...mniam mniam..


Dzielnica Qiamen








Tu odbedzie sie Olimpiada 2008






Plac Tiananmen i poranne podnoszenie flagi!






















Chinski Mur.. droga z Jinsanling do Simatai































Summer Palace














































1 - 08.07.2008
Do Pekinu dotarlam wczesnym ranem. Niestety o 5tej autobusy nie kusuja wiec mialam godzinke na poznanie zakatkow West Railway Station. Potem jednym z autobusow dostalam sie do slawetnego Placu Tianamen. Co ciekawe byla godzina 6ta, a tam tlumy... setki turystow krazacych z aparatami i podziwiajacych portret Mao na bramie do Zakazanego Miasta.To wlasnie Pekin. Niestety jak to wszytkie opowiesci z Pekinu potwierdzaja nad miastem wisi chmura kurzu, slonca nie widac, niebo szare, zasnute, zabrudzone. Tu slonce nie jest mile widziane:)
Nocleg udalo mi sie znalezc w zlokalizowany w dzielnicy Qiamen hostelu Leo International Youth Hostel (koszt 45Y/ lozko w 12-osobowym pokoju). Jednak to pierwszy hostel w Chinach, ktorego nie polece. Obsluga jest calkowicie niekompetentna, na kazde pytanie reaguja jak plachta na byka i nigdy nie jestes w stanie dostac dobrej odpowiedzi badz nawet podpowiedzi, a do tego wielokrotnie wprowadzaja w blad. Poniewaz jednak pierwszego dnia zlozylam aplikacje o wize w indyjskiej ambasadzie podajac namiary na ten hostel, nie mialam innego wyboru jak zostac tam prawie tydzien:(:(
Pierwszy dzien uplynal mi pod znakem biegania za wiza. Najpierw odwiedziny w indyjskiej ambasadzie, ale jak sie okazalo to nie tu sklada sie aplikacje o wize. Centrum wizowe zostalo przeniesione do nowego budynku, wiec po dwoch przesiadkach w metrze dotarlam na miejsce. Tu jednak napotkalam pierwsze problemy. Aby dostac wize trzeba przedstawic caly plan wizyty w Indiach.. niestety takowy nawet nie istnial w mojej glowie. Wiec pierwszego dnia udalo mi sie tylko wrocic do hostelu napisac roboczy plan, a potem troszke pozwiedzac miasto. Wybralam sie na spacer po slawetnyh hutongach w okolicy Drum Tower i Bell Tower. Miesce godne odwiedzenia. Waskie uliczki, male domki, obdrapane sciany, totalnie inny swiat anizeli w centrum biznesowym. Potem spacerek wokol jeziora Qianhai Lake i powort do hotelu. Wracajac do hotelu przypadkowo trafilam na cereonie obnizania flagi na placu Tiannamen. Jak sie okazalo istnieja dwie bardzo wazne ceremnie - podnoszenia i opuszczania flagi chinskiej przed wizerunkiem Mao na Placu Tiananmen. Jedna odbywa sie wczesnym porankiem, okolo 5tej rano. Wowczas to na placu zbiera sie tysiace gapiow, obserwujacych marsz zolnierzy i wciaganie flagi na maszt z muzyka hymnu nardowego w tle. To podobno jedna z najwazniejszych ceremonii dla Chinczykow i kazdy powinien ja zobaczyc, stad te tlumy. Wieczorem nie ma juz muzyki, a jedynie majestatyczne obnizanie flagi. Ciekawe przedstawenie. Tu tez poznalam bardzo mila grupe Chiczykow, z ktorymi spedzialam kolejne godziny.
Nastepnego dnia (2.07) oczywiscie zaczelam od wizyty w indyjscjie ambasadzie. Pojawil sie kolejny problem, bo jak sie okazalo moja wiza chinska wygasa 15.07, a na otrzymanie indyjskiej mam czekac okolo 10 dni (bo nie jestem rezydentem), wiec nie byloby czasu na przedluzenie chinskiej. To wygenerowalo kolejne wizyty w ambasadzie, centrum aplikacji w kolejnych dniach (zamiast zwiedzac zajelam sie bieganiem miedzy urzedami:(.. no coz.. czasem chyba tak trzeba).
Po wizycie przyszedl czas jednak na zwiedzanie. Atrakacja dzisiejszego dnia bylo Zakazane Miasto (wstep 30Y). To siedziba dwoch dynastii - Ming i Qing, obejmujaca caly zespol budynkow, setek pomieszczen i ogromnych dziedzincow. Wsrod najwazniejszyc znajduja sie: Meridian Gate, Supreme Harmony Gate, i trzy slawne budynki - Hall of Supreme Harmony, Hall of Middle Harmony, Hall of Preserving Harmony, az po wienczace caly zespol: Palace f Heavently, Hall of Unioni Imperial Garden. Zakazane Miasto robi wielkie wrazenie, ale glownie swoja wielkoscia. Ogromne dziedzince, wysokie bramy, przepiekne zabudowania, waskie uliczki pomiedzy poszczegolnymi zabudowaniami palacu. Potrzeba jednak troche wyobrazni, aby przeniesc sie do swiata wielkich cesarzy, ktorzy nie opuszczali tego miejsca przez lata, jak i tysiace sluzby, ktora uprzyjemniala i ulatwiala im zycie... milo wyobrazic sobie czlonkow cesarskiej rodziny majestatycznie spacerujacych po tych mistycznych dziedzincach, spozywajacych nieziemskie posilki w specjalnych salach, czy tez prowadzacych wazne narady.. czy chcialoby sie zyc w takich warunkach?? oto jest pytanie.. moze pieknie byloby ubrac te cudowne szaty i odziana jak cesarzowa spacerowac majestatycznie z rzadkiem sluzby za moimi plecami.. hmm...??chyba wole jednak chwile obecna:):)
Po Zakazanym Miescie udalam sie na spacerek do znajdujacego sie naprzeciw parku - Jingshan Park (wstep- 2Y),skad ze szczytu malego wzniesienia mozna podziwiac widok na Zakazane Miasto.To rowniez piekne miejsce na odpoczynek, chwile wytchnienia i relaksu po meczacym dniu na ulicach Pekinu. Tu panuje spokoj, cisza, wieczorem po parku rozchodzi sie muzyka, przy ktorej wszyscy tancza badz cwicza...
Wracajac z parku pospacerowalam na najslawniejsza ulice Pekinu, gdzie zycie ozywa dopiero wieczorem - Wangfujing Dajle. Ulica bradzo nowoczesna, z licznymi sklepami najwyzszej rangi,a do tego wszedzie tysiace Chinczykow biegajacych z reklamowkami od jednego sklepu do kolejnego. Nie poszlam w ich slady, jedynym moim zakupem tego wieczoru byl przewodnik Lonely Planet po Indiach (247Y)..W koncu niebawem zawitam na indyjskiej ziemi wiec moze warto cosik sie przygotowac? A moze lepiej postawic na improwizachje..obecnie w Chinach jakos sie udaje:):)
Kolejnego dnia (3.07) wczesna pobudka i biegiem na Plac Tiannamen. Dzis przyszedl czas na odwiedziny w Mauzoleum Mao Zedonga:) Wstep darmowy, co jest niespotykana rzecza w Chinach. Trzeba jednak najpierw postac troszke w kolejce. Jezeli posiada sie jakies dobra, mam na mysli plecak, torbe, aparat, trzeba je zostawic w depozycie po drugiej stronie placu (5Y/szt). Wszysycy wchodza w rzedzie do budynku gdzie spoczywa wielki wodz. Oczywiscie najpierw kilka kontroli, przejscie przez bramki, wokolo wielu straznkow, obserwujacych cie uwaznie. Wchodzac do budynku najpierw przechodzi sie przez hall, w ktorym w centralnym miejscu znajduje sie wielkia statua Mao, w tym miejscu najbardziej oddani Chinczycy skladaja kwiaty nabyte przed budynkiem. Potem w kolejnej sali w szklanej komorze lezy Mao.Wyglada podobnie jak na zdjeciach, choc opowiesci krazace o jego wygladzie sa calkowicie inne- podobno osoba zajmujaca sie konserwacja ciala Mao nie podolala zadaniu:):) Dla mnie byl podobny, czy taki sam..hmm..chyba nie ma to az takiego znaczenia:)
Po odwiedzinach w tak szlachetnym miejscu udalam sie w kolejne odwiedziny do ambasady indyjskiej i centrum aplikacji.Najlepszym sposobem, aby cos osiagnac jest pokazanie jak bardzo nam zalezy..wiec mysle, ze wykonlam zadanie w 100 procentach i dostane wize jak najszybciej:):) Potem odwiedziam trzy bardzo slawne pekinskie swiatynie. Pierwsza z nich byla Lama Temple (wstep 25Y). Jest to podobno najpieksza tybetanska swiatynia poza Tybetem. Pochodzi z 17 wieku i w glownym budynku miesci 17-metrowy posag Buddy Maitreya wykonany z drzewa sandalowego. Swiatynia jest naprawde piekna, szczegolnie wszystkie zdobienia dachow, scian.. typowo tybetanski klimat, a wiec cos co Drahanka kocha najbardziej:) Potem przyszedl czas na znajdujaca sie w poblizu Lama Temple - Swiatynie Konfucjusza (wstep 20Y), a na koniec Temple of Heaven Park (wstep35Y). Ta swiatynia zrobila na mnie wielkie wrazenie. Dlaczego? Bo znacznie odbiegala swoim wygladem od innych, typowych dla Chin swiatyn. Swiatynia miesci sie w centrum parku, a wiec wszedzie otaczaja ja zielone drzewa, waskie parkowe uliczki z licznymi lawkami, na ktorych siedza staruszki i graja w karty badz cwicza. Swatynia w swojej zabudowie sklada sie z trzech czesci - Round Altar pochodzaca z 1530r - obejmuje trzy poziomy marmuru i swoim wygladem przypomina taras. Dalej Imperial Vault of Heaven wraz z Echo Hall odbijajacym wszystkie dzwieki i czyniacym szept glosnym wolaniem:) Sprawdzilam.. jest w tym troche prawdy:). Na koniec dochodzi sie do glownego budynku swiatyni - Hall of Prayer, przepiekna kolorowa okragla zabudowa zlokalizowana na kilku marmurowych podstawach. Robi wrazenie swoja wielkoscia i calkowicie rozniacym sie wygladem. Warta odwiezenia:)
Na koniec spacerkiem powedrowalam na dorzec kolejowy. Moj plan zakladal kupno biletu na sleeper do Chengde. Jednak jak to bywa w chinskiej kolei mozna o tym tylko pomarzyc. Stoisz w kolejce godzine, a jak dochodzisz do okienka slyszysz.."mejo", co znaczy "nie ma". Ale do tego chyba trzeba sie przyzwycziac w Chinach. Za kadym razem jak wystoje sie w kolejce zakladam, ze uslysze tylko to jedno piekne slowo. A gdy zadarza sie, ze bilet jest, czuje sie jak szczesciara, ktora wygrala w totolotka:) Tu zdobycie biletu to niemal jak gra w lotka. Wygrasz tym razem czy tez nie?!?!?!:)
Kolejny dzien w Pekinie byl chyba najpiekniejszym jaki ostatnio przezylam (4.07). Dzisiaj moje nogi powedrowaly na Chinski Mur.Plan zakladal przewerowanie z miejscowosci Jinshanling do Simatai, a wiec 11 km wedrowki po slawetnym Murze:) Oczywscie nie wykupilam wycieczki, bo staram sie chodzic jak kot... swoimi sciezkami. Myslalam, ze moze sie nie uda tam dotrzec, ale jednak..Sukces murowany!!! Wyjechalam z Pekinu stosunkowo pozno. Zlapalam autobus 980 (15Y) z dworca Dongzhimen. Po godzinie drogi i przejechaniu okolo 60 km dostarlam do miejscowosci Miyun. Kierowca wysadzil mnie na glownej drodze, gdzie oczywiscie zaraz pojawila sie zgraja taksowkarzy, ktorzy upierali sie, ze nie mam mozliwosci dojazdu do Jinshanling i jedynym rozwiazaniem jest wynajecie taksowki za niebagatelna cene 200Y w dwie strony...wow...takie pieniadze??...ale co robi Drahanka w takich sytuacjach. Skoro mowia, ze sie nie da to znaczy, ze sie da:) Po wypytaniu kilku osob udalo mi sie znalezc malego busa, ktory jedzie w tamta okolice. Napotkany na ulicy przemily Chinczyk zaprowadzil mnie w miejsce postoju lakalnych busikow, jak i wynegocjowal za mnie cene (40Y pod brame prowadzaca na mur). Szczesciara!!! Dojechalismy tam jednak po poltorej godzinie, bo po drodze trzeba bylo jeszcze zabrac tysiace chinskich pasazerow, tony warzyw i innych chinskich dobrodziejstw:) Jednak caly wysilek dostania sie tam byl wart zachodu. Wstep na mur w okolicach Jinshanling to koszt 50Y, jednak kazde pieniadze sa warte chwil spedzonych w samotnosci na najbardziej znanym murze swiata. Mialam to niesamowite szczescie, ze pierwsze 2.5 godziny spedzone na murze,spedzilam SAMA. Nikogo wokolo, tylka JA i Chinski MUR. Czy mozna pragnac czegos wiecej!!!. Chyba nie!! Sam widok chinskiego Muru juz na wejsciu powlil mnie na kolana. Jest ogromny, ciagnie sie kilometrami. Gdziekolwiek spojrzysz wzgorza pokryte drzewami, a na szczytach mur wzbijajacy sie w przestworza.CUDO!!! I ta cisza, pustka. Poczatkowa czesc muru w Jinshanling jest odrestaurowana wiec wyglada porzadnie, schody sa rowne i wydaja sie byc niemal nowe. Jednak po godzinie spacerku wyglad muru zmienia sie totalnie. Schody sa zniszczone, wszedzie porozrzucane sa szczatki muru, czasem brakuje gornej jego zabudowy, wieze maja porozwalane sciany. W tych miejscach czuje sie, ze Mur jest naprawde prawdziwy. I pomyslec..spacerujesz sobie tam samotnie, spogladasz przed siebie, za siebie i widzisz tylko dlugi mur....Ahhh.. na samo wspomnienie tych chwil robi mi sie miluchno na sercu:):):) Ale aby nie bylo tak latwo.Sama wspinaczka po murze to ogromny wysilek. Pot scieka po twarzy i calym ciele,brakuje oddechu, czujesz, ze powietrze jest tak gorace ze rozgrzewa ci cale cialo do czerwonsci. Nie jest to latwy wyczym uwerzcie mi:) Dlatego tez co jakis czas moje zmeczone cialo domagalo sie przystankow. Podczas jednego z nich napotkalam najpierw grupe chinskich przewodnikow, z ktorymi powedrowalam przez kilka wiez. Potem moje drogi spotkaly sie z para Francuzow - Marie i Renault.To z nimi spedzilam reszte dnia.Wedruja po Azji od 6 miesicy, ale ich plan podrozy zaklada jeszcze Ameryke Poludniowa,wiec powroca do ojczyzny po rocznych wojazach. Achh.. jak pieknie:) Czas spedzony z nimi byl naprawde miluchny i ciesze sie ze moglam sie delektowac takimi cudownymi chwilami z innymi podroznikami):) Po 30 zdobytych wiezach dotarlismy do Simatai. Nie obylo sie jednak bez kolejnej oplaty za wstep na mur (40Y), a na koniec za przekroczenie mostu (5Y). Tu mielismy mala klotnie ze straznikiem, bo trzeba przyzac, ze oplata jest calkowicie bezsensowna. Placisz za wstep na mur i nie masz innego wyjscia, musisz przekroczyc most, a co ciekawe musisz za niego zaplacic. Durnota. Ale to wlasnie Chiny. Postanowilismy sie troszke podroczyc ze straznikiem, niestety on nie byl na tyle przychylny. Niemal doszlo do rekoczynow, wiec nie pozostalo nam nic innego jak zaplacic te marne 5Y. Po cudownych 5 godzinach spedzonych na murze, przyszedl czas powrotu. Oczywiscie na pobliskim parkingu poinformowano nas, ze jedynym sposobem dostania sie do Miyun jest taxi za niebagatelna cene 100Y od osoby .Oczywiscie ta kwota wywolala usmiech na naszych twarzach, bo wiedzielismy, ze jedyna rozsadna cena to 20Y od osoby. Taka tez cene zarzucilismy taksowkarzom. Oczywscie najpierw odmowa, tysiace argumentow, wiec oddalilismy sie z tego miejsca z zamiarem zlapania stopa. Jednak co sie okazalo. Po 5 miutach jeden z taksowkarzy wrocil i za 20Y od osoby zawiozl nas do Miyun. Tam na dworcu zlapalismy autobus 980Y(15Y) i po trzech godzinach jazdy od Simatai wyladowalismy w Pekinie. Tu jednak rozpetala sie nieziemska burza. Utknelismy w metrze i przez godzine musielimy czekac az niesamowity deszcz zalewajacy wszystkie ulice, domy, przestanie padac.Takiej burzy nie widzialam od lat. Kosmos. Jzk sie okazalo w Leo Hostel wszystko bylo zalane. Gdy wrocilam wiele osob biegalo z wiadrami wylewajacy litry wody z parteru na ulice.Wygladalo to jak oberwanie chmury. Zreszta deszcz padal przez caly wieczor, a potem i noc, wiec kolejnego dnia wszedzie na ulicach byly olbrzymie kaluze, a cale miasto wygladalo jak zatopione w wodzie:)
Kolejnego dnia (2.07) przyszedl czas na zwiedzanie Summer Palace (wstep 60Y). Dojazd do Placu jest latwy, wystarczy zlapac autobus 690 z Qiamen, niestety zajmuje sporo czasu. Droga ciagnie sie nieziemsko, ale po poltorej godzinie jazdy przez najbardziej oddalone zakatki Pekinu dociera sie do palacu. Tu oczywsicie niemilosierne tlumy, moze to z powodu niedzieli, a moze po prostu miejsce to jest tak slawne, ze nie sposob odnalezc tu chwile smotnosci. Sam Palac i caly kompleks robi ogromne wrazenie. Skupiony jest wokol jeziora Kunming Lake i obejmuje Longevity Hill wraz z Cloud Dispelling Hall. To miejsce jest chyba najbardziej mistyczne z calego kompleksu. Usytuowane jest na wzgorzu skad rozposciera sie piekny widok na jezioro i okolice. Tuz za nim znajduje sie Buddhist Fragnance Pavilion i Temple of Sea and Wisdom z wielkim siedzacym Budda w centalnym miejscu. Wsrod atrakcji Summer Palace znajduja sie rowniez Suzhou Street, South Lake Island z Piegon Kong Temple, do ktorej dociera sie przechodzac przez dlugi marmurowy most. Tu spedzilam chyba najwiecej czasu delektujac sie wiodokiem na caly kompleks i liczne lodki krazace po jeziorze z rozbawionymi turystami. Jednak spokojny dzionek zachecil mnie do dlugiego spaceru..okolo 18.30 postanowilam, ze przespaceruje sie wokolo jeziora. Nie przypuszczalam jednak, ze to taki dlugi dystans:) Spodziewalam sie, ze po godzinie zrobie koleczko, a tu dwie godziny tuptania i konca nie widac. Na szczescie te chwile spedzone w kompleksie placowym byly najpiekniejsze. Turysci opuscili to miejsce, pozostaly tylko nieliczne jednosytki, wiec dopiero teraz dalo sie poczuc majestatyczny klimat tego miejsca:):) Wrocilam jednak do hotelu padnieta..ale warto bylo:):)
Nastepnego dnia (6.07) z samego rana opuscilam hotel zotawiajac caly moj dobytek w hotelowej przechowalni. Zapomnialam wczesniej dodac, ze poprzedniego dnia pierwszy raz skorzystalam z uslug hotelu. Zabukowalam bilet na pociag do Chengde (bilet 41Y, prowizja 10Y, ale wyklocona bo zadali 20Y:) Moj pociag opuszczal Pekin o 6.30 wiec pobudka byla naprawde wczesnie rano:) Zlapalam pierwszy autobus na dworzec i udalo sie. O 6.30 siedzialam w pociagu zmierzajac do Chengde, miejscowosci oddalonej 130 km od Pekinu. Dotarlam tu okolo 11-tej. Pierwsza rzecza jaka zrobilam po przybyciu byl wykup biletu poworotnego . Oczywiscie i tym razem na pytanie o sleepery uslyszalam" mejo"... jak ja to kocham. Nie pozostalo mi nic innego jak wykupic hard seater (pociag o 23.15, hard seater - 20Y).
Przemieszczanie sie po Chengde nie jest skomlikowane. Wszedzie kursuja autobusy. Po kilku przesiadkach dotarlam w miejsce ktore bylo celem mojej wyprawy. Chengde slynie z 8-miu wielkich swiatyn wybudowanych tylko i wylaczenie z powodow dyplomatycznych w okresie 1713-1780. Odwiedzialam dwie z nich. Pierwsza byla Puning Temple (wstep 50Y) zbudowana w 1755. Swoim wygladem wzoruje sie na najstarszej tybetanskiej swiatyni Samye, choc pierwsza polowa swiatyni swoim wygladem przypomina znacznie wplywy chinskie. Swiatynia obejmuje Hall of Heavenhly Kings jaki najwazniejszy Mahavira Hall wraz z zlotym posagiem Guanyin (the Buddhist Goddness of Mercy). Posag ma 22 metry wysokosci i jest najwiekszym na swiecie posagiem tego bostwa. Guanyin ma 42 ramiona trzymajace oczy, instrumenty, kwiaty lotosu i inne przedmiotu. Wspinajac sie powyzej hallu dochodzi sie do najwyzszego punktu swiatyni skad rozposciera sie przepiekny wodok na cala swiatynie, jak i piekna okolice.
Potem spacerkiem udalam sie do oddalonej o pol godziny drogi swiatyni Putuzongcheng Temple (wstep 35Y). Ta swiatynia powalila mnie swoim pieknem. W swoim wygladzie przypomina Palac Potala w Lhasie. Jesy cudowna, a jej piekno trudno opisac. Jak przystalo na tybetanskie klimaty wszedzie wisza kolorowe modlitwene choragiewski, Sama swiatynia jest koloru czerwowo- bialego, mury proste, z licznymi okiennicami. Wspinasz sie na jej szczyt po stromych schodach. Wysilek jednak warty jest zachodu gdyz dochodzi sie do glownego dziedzinca skad rosposciera sie cudowny widok na okolice i inne zabudowania swiatynne. Do tego tybetanska muzyka rozchodzaca sie po wszystkich pomieszczebiach swiatyni:) Podczas mojego zwiedzania mialam szczescie zobaczyc tybetanski taniec w jednym z glownych halli swiatyni, jak i napotkalam dwojke Szwajcarow,ktorzy nakierowali mnie na miejsce skad mozna podziwiac swiatynie w calosci. Otoz naprzeciw swiatyni znajduje sie slawetny Bishu Shanzhuang (wstep 90Y), kompleks ogrodow i malych swiatyn, podobno niewarty odwiedzania. Jednak ma jedna zalete.... Po dostarciu do jego poludniowego konca, mozna podziwiac swiatynie Putuozoncheng w calej okazalosci. Ja jednak znalazlam swoja droge:) Pospacerowlam na sasiednie wzgorze i drepczac po stromym zboczu tuz przy murze kompleksu dotarlam do miejsca zlokalizowanego naprzeciw najbardzej znanaj swiatyni w Chengde.Widok byl nieziemski. Czulam sie jak w Tybecie. Przede mna lezala najpiekniejsza swiatynia jaka widzialam.Tuz za nia liczne gory, pustka wokolo i zachdzace slonce na horyzoncie. Trzeba przyznac, ze nie latwo bylo tam dotrzec, czasem stromo, wszedzie zarosla, czasem wieksze anizeli ja:) ale udalo sie i w koncu w Tybecie wysilek bylby podobny:)!!!. Tam tez spedzialm zachod slonca podziwiajac replike Palacu Potala:) Niestety zaczelo sie robic ciemno wiec przyszedl czas powortu. Nie udalo mi sie dotrzec w jedno miejsce, ktore zaplanowalam na moja wizyte w Chengde, otoz- Club Rock. To slawna skala na jednym ze wzgorz w okolicach Chengde. Wyroznia sie swoim ksztaltem, gdyz przypomina maczuge, badz cosik podobnego. Niestey nie starczylo czasu..zmrok pokonal mnie tym razem:) Nie pozostalo mi nic innego jak spacerkiem wrocic do maista. Tu kilka razy zgubilam droge i nie wiedzialam jak dotrzec do dworca kolejowego,ale jak zawsze znalazly sie dobre duszczyki, ktore zamiast pojsc do domu odprowadzily mnie pod samo wejscie na dworzec:) To sie nazywa bezinteresownosc:):)Przede mna jednak noc w pociagu:( Opuscilismy Chengde o 23.15. Tym razem moimi towarzyszami podrozy byli kolejni Chinczycy, ktorzy niemal do samego Pekinu byli zaineteresowani moja osoba,wiec przez ponad 5 godzin czulam ich wzrok na sobie. A poniewaz byla noc i nie bylo mozliwosci zmruzyc oka,ten wzrok byl bardzo meczacy... powiedzialabym czasem nawet irytujacy:( no coz...w koncu bylam atrakcja pociagu.Szkoda tylko ze tak sie wymeczylam, bo noc na siedzaco,w niewygodnej pozycji, nie nalezy do moich ulubionych zajec:(
Do Pekinu dostarlismy o 4.30 (7.07). Padnieta, wymaltretowna poczleptalam piedzo w strone Tiananmen Square.Mialam to szczescie, ze dotarlam tam okolo 5tej,gdy rozpoczynala sie ceremonia podnoszenia flagi. Nie spodziewalam, ze uda mi sie ja zobaczyc, no ale coz.. moze miala to byc nagroda za nieprzespana noc. Potem kilka zdjec na najslywniejszym chinskim placu i powort do Leo Hostel.I tu zaczely sie problemy, ktorych sie nie spodziewalam.Okazalo sie ze hotel nie moze mi dac noclegu, bo nie mam paszportu (moj paszport bym w indyjskiej ambasadzie). Poczatkowo myslalam ze to zart, ale nie.Okazuje sie, zeby dostac nocleg musze im pokazac oryginal paszportu co bylo niemozliwe. Jedynym papierkiem, ktory akceptuja jest papierek z PSB, kopia paszportu z pieczatka ambasady indyjskiej jest niewystarczajaca:(:( MAsakra. Sprawdzilam w kilku innych hotelach i zaden nie chcial mnie przyjac. Czy to znaczy ze mialam spedzic noc na ulicy?!?!?:( Nie pozostalo mi wiec nic innego jak udac sie do ambasady i probowac dostac paszport wraz z wiza tego samego dnia. Biegiem do metra i po pol godzinie bylam centrum skladania aplikacji o wize. Rozmowa z przyjaznym menedzerem i zalamka. Mojego paszportu jeszcze nie ma i prawdopodobnie moge go dostac za dwa dni. I co teraz?? Gdzie mam spac, co robic dalej:(:( Zaskoczeniem dla mnie byla mloda Chinka - Marianne - ktora slyszac moja historie zapoponowala, ze moge zostac na noc u niej..wow...to sie nazywa goscinnosc:) Ale co mi po tym. Sprawa wydawala sie przegrana.Jednak dobre serce menedzera pomoglo. Kilka telefonow do ambasady i dobre wiesci, paszport bedzie dzisiaj, ale musze poczekac.Po dwoch godzinach oczekiwania dostalam swoj ukochany dokument:):):) i wize indyjska na 6 miesicy:) (koszt wizy 630Y). Potem wrocilam do Leo Hostel, jednak nie mialam ochoty tu zostac, nie jest to przyjazne miejsce i na pewno nie polece go nikomu. Zaraz kilkaset metrow dalej znajduje sie inny hostel - Chang Gong Youth Hostel,w ktorym za 35Y za lozko mozna spedzic znacznie przyjemniej czas i skorzystac z uslug przemilych pracownikow. Zmecznie mnie dopadlo zaraz po wynajeciu pokoju wiec przez pierwsze trzy godziny oddalam sie nieziemskiej czynnosci spania:) Potem pojechalam na dworzec kupic bilet na pociag do Hohhot, gdzie chcialam wyruszyc w dalsza podroz, jak i przedluzyc moja wize. Aha..zapomnialam wspomniec, ze dzisiaj zabukowalam lot do Indii (lece 29.07 z Shanghaiu do New Delhi, Air India, 3665 Y). Oczywiscie na dworcu kolejowym uslyszalam slawetne "mejo" no coz... przywyklam do tego:):) Wieczor jednak nie spedzilam na dolowaniu sie, a wrecz przeciwnie. Jak pisalam wczesniej jadac z Datong doPekinu w pociagu poznalam chinskiego doktora - Wangfujing - z ktorym caly czas pobytu w Pekinie pozostalam w kontakcie mailowym. Na propozycje spotkania w Pekinie odpowiedzilam"tak"wiec udalo nam sie spotkac tego wieczora.Wangfujing zabral mnie na kolacje do najslawniejszeej pekinskiej restauracji, ktora slynie z podawania pekinskiej kaczki (najbardzie znana potrawa w tym rejonie). Restauracja juz na wejsciu powalila mnie swoim wygladem. Wygladala jak w luksusowym hotelu, obejmowala 5 pieter,wszedzie pieknie wystrojeni kelnerzy..to na pewno miejsce nie na moja kieszen. Zreszta juz samym wygladem odbiegalam od gosci stolujacych sie w tym miejsu. No coz:):) Przerazily mnie jednak ceny..kosmos. Za kaczke placi sie okolo 580Y, oczywiscie mozna wybrac tanszy zestaw,ale kolega nie zalowal pieniedzy, postanowil zaszalec:) Cale szcescie nie musialam patrzec na rachunek,ale przypuszczalnie opiewal na okolo 800Y, co biorac pod uwage moje posilki za okolo 8Y stanowi stokrotna ich wartosc:) hihi... ale warto bylo.Kaczka byla wysmienita:) Jak ja podawano?Otoz najpierw dostalismy: mozg kaczki (przypominal kwatuszki i byl pyszny,chyba najsmaczniejszy), zoladek (plastry miesa z dosc gruba skora, calkiem niezle), zupa (z pletw ryby wraz z kawalkami kaczki,podobno slawna potrawa i bardzo droga), mieso z glowy kaczki (tylko kilka plasterkow,ale bardzo chude i przepyszne). Na koniec podjechal kelner z wozkiem na ktorym lezala cala kaczka i na naszych oczach poporcjowal jej mieso na kawalki, ktore wyladowaly na naszych talerzach. Wszystko to spozywalismy zakrapiajac najlepsza chinka wodka i piwem. Do tego przepyszne warzywa. Miod w ustach:):) Caly posilek byl nieziemski. Bardzo sie ciesze ze udalo mi sie skosztowac najbardzeij znanej pekinskiej kaczki:):) Dla mnie taki posilek bylby nierealny, dla Wangfujinga to pestka..to sie nazywa chinskie zycie na wysokim poziomie:)
Po kolacji okolo 23ciej Wangfujing odwiozl mnie taksowka do hotelu, nie pozwolil nawet samej isc, odstawil pod same drzwi, kolejny dowod na opieke i goscinnosc Chinczykow:) Jego pomoc jednak nie skonczyla sie tylko na tym..potem zadzwonil jeszcze do hotelu z informacjami o dostepnych polaczeniach autokrowych do Hohhhot na nastepny dzien.WOW.. I jak tu nie uwielbiac Chinczykow:):) Ja reszte wieczoru spedzilam na rozmowie z przenilym Szwedem, z ktorym dzielilam pokoj.On wlasnie wrocil z polroczenj wyprawy po Indiach, wiec byl dla mnie niezlym kierunkowaskazem, gdzie jechac, na co zwracac uwage:):)
Kolejnego dnia przyszedl czas opuscic wielki Pekin.Z samego rana udalam sie w kierunku dworca autobusowego Liuliqiao Long Distance Bus Station. Zlaplam wiec autobus no 9 i pojechalam na wschod.W drodze do dworca mijalam dworzec kolejowy i moje kobiece przeczucie kazalo mi podreptac tam jeszcze raz, tak aby sprawdzic czy moze maja bilety do Hohhot. I tu zaskoczenie. Z pomoca grupki mlodych Chinczykow udalo mi sie kupic bilet na pociag do Hohhot na 14.30 tego samego dnia i to sleeper (koszt 93Y, L21). Nie mialam wiec zbyt wiele czasu, a na dzisiejsze przedpoludnie zaplanowalam jeszcze wizte w centrum olmpijskim w Pekinie. Biegiem do autobusu, potem metra i okolo 10tej dotarlam.Centrum i glowny stadion znajduja sie w centrum Pekinu. Olbrzymi obszar otoczony z kazdej strony siatka z liczna zaloga policjantow chroniacyh obiekty. Dookola tysiace ludzi biegajacych z aparatami i uwieczniajacymi miejsce ktore bedzie slawne juz za niecaly miesiac, gdy zacznie sie olimpiada:) a wiec 8.08.2008. Na mnie najwieksze wrazenie zrobil jeden budynek, chyba najbardziej znany z celego kompleksu - Beijing National Stadion, zwany rozniez "Bird's Nest". Stadion ma naprawde niesamowity ksztalt, pytanie tylko czy warto wyrzucac tak wielkie pieniadze na jego budowe...moze warto byloby przeznaczy je na cos innego?? hmm?? Niemniej dla mnie milo bylo zawitac w te strony. Za 4 tygdnie to miejsce bedzie widnialo w kazdym kanale telewizyjnym, w kazdej gazecie:) Wiec ciesze sie ze moglam uwiecznic je na moich skromnych zdjeciach:)
Po olimpijskich doswiadczeniach przyszedl czas na szybki powrot do hotelu, pakowanie i biegiem na pociag:) Ufff..niewiele brakowao a pekinskie korki i olbrzymia burza nie pozwolilyby mi dotrzc na czas, jednak udalo sie. Szczescie mnie nie opuscilo:)
Droga doHohhot byla przyjemna Wyruszylismy o 14-tej, a do Hohhot zawitalismy o 3-ciej nad ranem. Nie nudzialm sie jednak za bardzo, bo tm razem grupka konduktorow postanowaila umilic mi czas i mimo ze nie mowili po angielsku komunikacja byla niezawodna:) Jeden z nich zaoferowal sie nawet jako maz:) co ciekawe byl badzo przystojny i gdyby choc troszke znal angielski badz polski moglby pretendowac do roli lamacza mego serca, jednak w takich warunkach...a szkoda...
Tak wiec po 8-miu dniach spedzinych w Pekinie, wyruszylam dalej.Tym razem Mongolia Wewnetrzna wita:):)
Kolejne wiesci z mongolskiego zakatka.. niestety dla mnie pelnego problemow i lez.