wtorek, 12 sierpnia 2008

Delhi - poznalam je z calkowicie innej strony!!

8-9.08.2008
Moze to zaskakujce w jaki sposob spedzilam czas w Delhi. Kazdy turysta skupia sie na zwiedzaniu zabykow, bieganiu od jednego miejsca z aparatem do drugiego... moje Delhi to czas spedzony z Ramem, na przedmiesciach, bez wielkich fajerwerkow, bez zdjec, bez pieknych miejsc. To moj indyjski czas:) Czas podczas ktorego pokochalam Indie, zrozumialam co znaczy indyjska kulura.
Ale zacznijmy od poczatku. Wraz z Ramem przyjechalismy do Delhi okolo 11.30. Stolica przywitala nas straszna pogoda, padalo niemilosiernie i juz po pieciu minutach od opuszczenia dworca bylismy cali mokrzy:) Zlapalismy jednak ryksze i po godzinie jazdy przedostalismy sie do odleglej dzielnicy Delhi - zwanej Darka. Tu Ram i jego siostra wynajmuja mieszkanko. Maly pokoik z lazienka i przedpokojem. Mieszkanko naprawde skromne, ale czysciutkie, wiec czulam sie w nim naprawde komfortowo. Co niesamowite spalismy na dwoch rozkladanych lozkach i po rozlozeniu nie bylo miejsca, aby nawet przecisnac sie przez pokoj, ale to wlasnie tworzylo jeszcze przyjemniejszy klimat. Ja zawsze odnajduje sie w takich miejscach:) haha.. i nie wymagam wiele:):) Mieszkanko zlokalizowane jest w trzypietrowym budynku. Nie pytajcie jaka atrakcja bylam dla wszystkich pozostalych mieszkancow. Co chwila przychodzili, pytali, zapraszali na obiad. Jaka niesamowita goscinnosc:):)
Ja jednak chcialam odpoczac i spedzic czas na nic nierobieniu. Wiec siedzielimy, gadalismy, smialismy sie..
Smiesznym doswiadczeniem bylo przybycie siostry Ram'a, ktora nawet nie wiedziala o moim istnieniu. Jednak jej reakcja byla niesamowita... przytulila mnie i powiedziala "welecome" po hindusku:) WOW to takie proste i naturalne.. i jak tu sie nie wzruszyc. Potem w trojke spedzalismy razem czas. Na wieczor niestety musielismy udac sie ponownie do centrum Delhi, aby zakupic moj bilet na koleny dzien -Amritsar (sleeper 250 rupi). W jedna strone pojechalismy ryksza (120 rupi, 20 km), ale w druga wzielismy metro. I co zaskakujace indyjskie metro nie rozni sie niczym od innych jakie widzialam w Europie, czy w Chinach. Moze z malym wyjatkiem, ze jak wyjdziesz na zewnatrz powali cie wyglad brudnych zasyfialych ulic, biegajacych szczurow. Ale same metro jest niesamowicie czyste i mozna powiedziec piekne!:)
Wieczor spedzilismy w domu (wczesniej bylismy na lodach.. mniam mniam,..moje pierwsze lody w Indiach, mam jednak nadzieje, ze nie bede chorowac:) Potem nie mielismy wyboru jak spedzic troche czasu z gospodarzami domu. Nalegali abym z nimi posiedziala, no tak.. w koncu nie czesto zdarza sie, ze obcorajowiec gosci w ich progach. Niemniej bylo to bardzo mile i przyjazne doswiadczenie:) Potem przepyszna kolacyjka z typowo indyjskim jedzeniem i delektowaniem sie swoim towarzystwem.
Nastepnego dnia spedzilam z Ram'em kilka godzinach na romowach. Lezelismy na kanapie i gadalismy... buzie nam sie nie zamykaly... ale ten czas cenie sobie najbardziej.
Jak pisalam wczesniej dzieki niemu poznalam indyjska kulure i pokochalam ja. Zakochalam sie na przyklad w relacjach w hinduskiej rodzinie. Olbrzymi szacunek do rodzicow, do siostr, braci. Specyficzna hierarchia, decyzyjnosc. Zakskaujace dla mnie bylo np znajdowanie malzonkow. W Indiach nadal istnieja dwa rozwiazania. Malzenstwo z milosci badz wyboru rodzicow. Jak sie okazuje to drugie jest nawet bardziej popularne. Mezczyzna po zaaranzowaniu spotkania przez rodzine, spotyka sie na 5-10 minu z wybranka i po tym czasie decyduje czy chce sie ozenic czy nie. Oczywiscie decyzja nalezy do obojda i oboje musza wyrazic na nia zgode, jezeli jedno sie sprzeciwi, rozchodza sie w swoich kierunkach. To niesamowite, ze mozna podjac decyzje w ciagu tak krotkiego czasu. Ale jak sie okazuje to dziala. W Indiach nie ma rozwodow, jeden wybor, jedna decyzja.. ale ciagla praca. Jak spyalam jak to sie dzieje, ze ludzie po takich wyborach nie rozchodza sie.. odpowiedz byla jedna.. milosc to praca. I przeciez to prawda. Zreszta olbrzymie wsparcie ze srony rodzicow pozwala przejsc wszystkie kryzysy. Poza tym sam slub i ceremonia zaslubin jest niesamowicie piekna, 500 osob jako gosci (nie tylko rodzina, ale wszyscy sasiedzi), spotkanie przy ognisku, 6-cio godzinne modlitwy, 7-miokrotne okrazanie ognia i wspolna zabawa.. to podstawowe rytualy podczas hinduskiego slubu). Jest tam wiele innych pieknych szczegolow, ale musialabym pisac jeszcze ze dwie godziny.. a na to nie mam czasu:) Niemniej mysle, ze kazda kobieta marzy, aby miec taki slub:) Poza tym przez 6 miesiecy od slubu kobieta nie moze robic nic, zadnych domowych obowiazkow... to jej czas i ona jest krolowa!!! WOW!!! Podobnie po narodzinach dziecka. Co ciekawe Hindusi niesamowicie szanuja kobiety. Nigdy nie widzialam takiego szacunku w oczach i ze strony innych mezczyzn. Podobnie jezeli chodzi o szacunek do rodzicow. W Indiach rodzina jest na pierwszym miejscu:)
Co mi sie jeszcze podoba to "Sari". Kobiety tu sa tak piekne, takie kolorowe niewiasty biegajace po ulicach. Mialam okazje popodziwiac w jaki sposob ubiera sie sari (6 merow) i nie jest to latwe.. a sam rutual ubierania tworzy misyczny klimat. Kobieta zamezna musi nosic sari, niezamezna moze, ale nie musi:):) Zostajesz zona i przywdziewasz nowy piekny stroj:):):)
To tylko mala niamiastka z indyjskiej kultury, ktora jest tak bogata i piekna. Ja odnalazlam piekno w tym kraju.. i czuje ze to miejsce stanie sie kolejnym moim domem.. zaraz po Polsce, Laosie i Chinach:):)
Tak spedzilam dwa dni w Delhi, nic nie robiac, poznajac Indie.
Przyszedl jednak czas rozstania. Ram wraz z siostra odwiezli mnie na dworzec.. ile lez polecialo, ile smutku bylo w moich i ich oczach...Plakalismy. To niesamowite, ze po dwoch dniach mozna sie tak zzyc...ze mozna czuc takie emocje, przyzwyczajenie. Niemal jakbym opuszczala najlepszych przyjaciol. Ja plakalam, oni plakali.. ale to chyba dobry znak.. musze tu wrocic.. i WROCE:):)
To byly piekne dwa dni... musialam jednak opuscic Delhi. Moja kolejna stacja to Amritsar w prowincji Punjabi.
Do zobaczenia Ram...niebawem sie zobaczymy.. wierze w to:)

Mumbai - polskie duszyczki, deszcz i prawdziwe indyjskie zycie!

6 -7.08.2008
Do Mumbaju dotarlam okolo 7-mej rano. Trzeba przyznac, ze niezly ze mnie niedzwiadek, bo z calej drogi nie pamietam nic. Przespalam cala noc!! Chyba bylam zmeczona:):) Najpierw musialam poczekac chwilke az otworza "reservation office", ale nie nudzialam sie.. zajelam sie obserwacja ludzi na dworcu. Trzeba przyznac, ze widok odbiegal od tego, ktory zapamietalam z mojej ostatniej wizyty na Victoria Train Station. Otoz w calym holu pelno bylo lezacych ludzi, malych dzieci zawinietych w kocyki, czy tez staruszkow przyjmujacych pozycje embrionalna. Widok niezapomniany!
O 8-mej pobieglam jednak zakupic bilet do Delhi, balam sie, ze bedzie ciezko z jego dostepnoscia, ale udalo sie:):) Dostalam na kolejny dzionek (sleeper - 421 rupii, 24 godziny jazdy). Tu mialam niesamowita przygode,otoz przy turystycznym okienku spotkalam dwoje przemilych Polakow - Agate i Andrzeja z Rzeszowa (podrozuja w Indiach od dwoch miesiecy). Co ciekawe poprzednia polska dobra duszyczka - Kasia, rowniez spotkala ich na swojej drodze. Jak widac sciezki wszystkich Polakow w Indiach, ktoregos dnia sie spotykaja:):).
Razem pojechalismy na Colaba. Niestety pogoda calkowicie sie zalamala. Lalo niemilosiernie.. niemal jak oberwanie chmury.. ostatnio taki deszcz widzialam w Shanghaju. Ciezko bylo sie poruszac, dlatego tez wiekszosc naszego spotkania przesiedzielismy w wegetarianskiej restauracyjce, badz w holu przy mumbajskim deptaku:):) Niemniej dla mnie bylo to super doswiadczenie.. znow moglam porozmawiac po polsku i powymieniac mysli, doswiadczenia z rodakami:)
Okolo 16tej przyszedl jednak czas rozstania. Dzisiejszej nocy mialam spac u siostry Ramchandy - Shaili Naik. Niestety jej mieszkanko oddalone jest ponad 15 km od centrum Mumbaju - w dzielnicy Andheri - wiec aby sie tam dostac musialam najpierw zlapac lokalny pociag (taki ktorym jezdzi tysiace Hindusow, z kazdego okna i drzwi wystaja ciala i wydaje sie ze niemal zaraz ktos wypadnie na zewnatrz; jak sie potem dowiedzialam codziennie dwie osoby wypadaja, tak wiec statystyki sa naprawde nieprzychylne. Ale ja siedzialam w przedziale dla kobiet, wiec czulam sie bezpieczniej... jezeli ktos lubi przygody zapraszam do przedzialu dla mezczyzn... tam mozna poczuc prawdziwy klimat indyjskich pociagow:):)
Po dojezdzie do Andheri okazalo sie, ze namiary na Shaili mieszkanko sa nieprawidlowe, adres wskazywal dwa przeciwlegle zakatki, wiec co tu zrobic. Hindusi jednak nie zostawia cie bez pomocy. Jeden przemily chlopak zadzwonil do mojej przyszlej gospodyni, wsadzil mnie w ryksze i powiedzial ile zaplacic, wiec nie musialam sie obawiac, ze nie trafie, badz mnie oszukaja. Gdy dojechalsimy na miejsce Shaila juz na mnie czekala. Niestety nie mowi po angielsku, wiec zostala nam tylko mowa ciala i wiara, ze moje rozumienie hindi bedzie coraz lepsze:):) Spedzialam z nia przepiekne popoludnie, w pieknym, czysciutkim i klimatycznym mieszkanku. WOW.. to takie hinduskie zycie. Jak milo, ze moge poczuc jego smak:):)
Po przepysznej kolacji z typowo indyjskim jedzeniem siedzialysmy, ogladalsymy hinduskie programy. Shaila jest specjalistka w robieniu kwiatow z bibuly, wiec mialam rowniez okazje podziwiac jej piekne dziela. Niesamowite. W ramach przerwy wybralam sie na krotki spacerek po okolicy, gdzie zasmakowalam co znaczy olbrzymi ruch na ulicy, tysiace rykszarzy trabiacych w nieboglosy. No tak.. prawdziwa indyjska dzielnica:):)
Nastepnego dnia po przepysznym sniadanku z chlebkiem i dzemem z mango wybralam sie z Shaila do znajdujacej sie nieopodal swiatyni Krishny. To pierwsza moja swiatynia tego typu. WOW.. kolorowe statuetki bostw, wokolo wyznawcy o specyficznym wygladzie.. nieco odbiegaja wygladem od tych ktorych widzialam dotychczas w Polsce. Niesety ta religia nie jest mi dobrze znana, wiec skupilam sie jedynie na walorach wzrokowych. Swiatynia byla naprawde przesliczna.
Potem jednak szybka jazda ryksza.. bo do mojego pociagu zostalo 45 minut, a aby dostac sie do Bandra Station skad odjezdzal moj pociag do Delhi, musialam przejechac trzy stacje lokalnym pociagiem.Szybkie i smutaskowe pozegnanie z Shaila... jestem jej wdzieczna, bo pozwolila mi poczuc co znaczy hinduskie zycie. Shaila dziekuje!!!... Potem jednak pelne wariactwio. Zlapalam lokalny pociag, ale nie bylo czasu na szukanie przedzialow dla kobiet, bo lokalny pociag odjezdza po dwoch minutach od zatrzymania. Wiec wsiadlam do meskiego przedzialu... ale tak chyba mialo byc, bo tu poznalam Aashish'a - przepieknego Hindusa.. takiego jeszcze nie widzialam... poczatkowo przygladal sie tylko, ale potem nabral odwagi i zagadal. Nie powiem, ze wzbudzil we mnie swoja uroda niesamowita niesmailosc, ale jakos przelamalam sie.... pierwsze zdania byly koslawe, ale potem jak sie rozgadalismy nie moglismy przestac. Jestem mu bardzo wdzieczna, bo tylko dzieki niemu zdazylam na pociag do Delhi. Okazalo sie, ze na stacji w Bandra sa dwa terminale, jeden lokalny, a drugi na dlugie dystanse. Ja o tym nie wiedzialam, a do odjazdu zostalo 15 minut. Aashish mimo, ze jechal w przeciwnym kierunku, wynajal ryksze, zaplacil za nia, mimo ze nalegalam ze ja pokryje koszty, odprowadzil mnie do pociagu, wsadzil do przedzialu i zabawial rozmowe do samego odjazdu. Co jest piekne, ze nadal jestesmy w kontakcie mailowym i smsowym. WOW.. szczesciara ze mnie.. taki przystojniak i do tego bardzo inteligentny.. czyzby maz... kto wie, kto wie:):):)
Przede mna jednak trasa do Delhi. 24 godziny w pociagu. Jak sie okazalo moimi towarzyszami na tej trasie byla pitka mezczyzn z Namibii. Niestety nie rozmwiali po angielsku, co mnie bardzo smucilo, bo mialam do nich tysiace pytan. Ich sam wyglad zaskakiwal nie tylko mnie, ale wszyskich podrozujacych. Po pierwsze byli niesamowicie wysocy, okolo 2 metrow, ich szaty i nakrycia glowy przypominaly wygladem szamanow z Afryki!!Niesamowite. Dotychczas takich ludzi widzialam tylko w telewizji, a teraz spedzilam z nimi 24h.:) Ciekawa byla rowniez troska innych muzulmanow o nich. Co chwila wsiadal ktos do pociagu , kto dostarczal im jedzenie i wszystko czego potrzebowali. Hindusi sa naprawde nieziemsko troskliwi i widac maksymalna religijna jednosc miedzy nimi. Religia i rodzina sa tu priorytetem!!
Jednak podczas jazdy pociagiem bog (czy to moj, czy tez hinduski) zeslal mi kolejna nieziemska duszyczke na mojej drodze - Ram'a. Poczatkowo zwykla, blaha rozmowa przerodzila sie w cos glebszego. Rozmawialismy kilka godzin, smialismy sie, delektowalismy swoim towarzystwem. Ram mieszka i pracuje w Delhi i wlasnie wraca od rodzicow z Mumbaju. Zapewne zaskoczy wszyskich co sie stalo dalej. Otoz Ram zaprosil mnie do siebie do domu, gdzie mialam spedzic czas z nim i jego siostra. Oczywiscie sie zgodzialam, bo moje wewnetrzne przeczucie i kobieca intuicja podpowiadaly mi, ze to dobre rozwiazanie. Zreszta jak sie okazalo wraz z Ram'em nadajemy na tych samych falach i szkoda byloby zmarnowac taka relacje:):) Tak wiec przede mna dwa piekne dni w towarzystwie Ram'a. W taki spsosob przywitam Delhi:)
Jak widac 24 godziny w pociagu maga byc naprawde niesamowicie pozytywnym czasem. Ja spedzialm je wysmienicie i strasznie ciesze sie, ze wlasnie tu spotkalam mojego nowego hinduskiego przyjaciela.
Ram dziekuje, ze zjawiles sie w moim zyciu, zmieniles je totalnie i dales mi poznac calkiem inne Indie... piekne, z niesamowita tradycja. Sprawiles, ze pokochalam to miejsce, bo teraz znacznie wiecej rozumiem i znacznie bardziej szanuje hinduska kulture, tradycje, relacje. Wszystko co mi opowiedziales, pokazales, sprawilo, ze nie widze w Indiach tylko brudu i balaganu, ale pieknych ludzi z pieknymi priorytetamy. Az trudno uwierzyc ze tak bardzo zmienilam moje podejscie i wyobrazenie o Indiach. A to wszystko dzieki tobie.
Ram - DHANEWAD (dziekuje in hindi)

Ellora i Ajanta - miejsca pelne jaskin i mistycznego klimatu

4-5.08.2008
Tym razem moja osobka zawedrowala do Aurangabad. Noc w autobusie nie nalezala do najbardziej przyjaznych, gdyz autobus byl klimatyzowany i bylo niemilosiernie zimno!Ale przezylam, nauka na przyszlosc, wziac cieple ciuszki.. a moze znalezc jakiegos kompana do ogrzania?!?!?hmmm:):)...Okolo 5-tej rano zbudzono nas z informacja, ze dojechalismy na miejsce. Czyli gdzie?!?! Bo zamiast dworca za oknem byla maksymalna ciemnosc i pustkowie.. niby jakas ulica, ale gdzie to, co to? Oczywiscie zaraz napadlo mnie grono rykszarzy z informacja, ze do centrum 4 km i takie tam...nie poddalam sie jednak. Postanowilam poczekac az sie rozjasni i wtedy zaczac podboj Aurangabad:) Po pol godzinie zrobilo sie przyjemniej.. moim oczom ukazaly sie zabudowania, jakas glowna droga i pojawiajacy sie ludzie. Rozpoczelam wiec poszukiwanie noclegu. Znow nie nalezalo to do najlatwiejszych, bo ceny rzucane przez wynajmujacych byly wygorowane. Po godzinie spacerku znalazlam przyjemny pokoj za 200 rupi w Tourist Home. Moze to nie jest najtansze miejsce, ale chociaz nie odrzucalo swoim wygladem:) Szybki prysznic, krotki odpoczynek i wyruszylam na zdobywanie kolejnego pieknego zakatka Indii. Najpierw jednak udalam sie na dworzec, gdzie z pomoca przyjaznej hinduskiej pary zakupilam bilet do Mumbay (chcialam jechac do Delhi, ale jak sie okazalo wszystklie bilety byly wykupione i nie bylo szans, aby dostac sie tam bezposrednio z Auranfgabad). Dlatego postanowilam wrocic nocnym pociagiem do Mumbaiu i stamtad zlapac kolejny pociag do Delhi. Koszt przejazdu sleeperem do Mumbaju - 178 rupi. Zakup biletu w Auurangabad byl dla mnie dowodem, ze turystow traktuje sie tu priorytetowo. Otoz gdy hinduski kolega spytal o bilet pierwsza odpowiedz byla, ze nie ma dostepnych biletow. Gdy padlo jednak sformulowanie, ze to dla mnie, bilet stal sie dostepny. WOW... podoba mi sie to!!! jakie to inne od chinskich doswiadczen gdzie trzeba bylo sie modlic o kazdy bilet i na pewno nie bylo zadnych ulatwien:) Chyba ze mialo sie tak przyjazne duszyczki na swojej drodze jak Shun, czy Juan:)
Po nabyciu biletu udalam sie na dworzec autobusowy skad wzielam lokalny autobus do Ellora (wstep 250 rupi). Ellora to komplekst 34 jaskin wykutych w klifie, uznanych przez Unesco jako dziedzictwo kulturowe. Trzeba przyznac, ze robia niesamowite wrazenie.. szczegolnie swiatynia Kailasa, z licznymi rzezbieniami, przepieknymi fasadami. Aby ja wybudowac musieli wywiesc 200 000 ton skaly. WOW... ale to chyba wlasnie poteguje efekt. Obok swiatyni mozna zwiedzic 12 swiatyn buddyjskich z licznymi posagami Buddy (mnie najbardziej podobala sie jaskinia nr 10 z przepieknym sufitem w ksztacie zeber), 17 swiatyn hinduistycznych i 4 jain. Te ostatnie rowniez zalicze do swoich ulubionych. Calkowicie inne od poprzednich, z mistycznym klimatem potegowanym kolumnami, rzezbionymi i malowanymi scianami. W Ellora spedzialam caly dzionek, miejsce jest naprawde warte odwiedzenia. Jedynym mankamentem mojego pobytu tam bylo ciagle towarzystwo jednego Hindusa, ktory nie chcial mnie opuscic na krok i co chwila pojawial sie na mojej sciezce, mimo ze tego nie chcialam. Nie ufam Hindusom na ta chwile i nie mam ochoty bratac sie z nimi, szczegolnie z nad wyraz przyjacielskimi osobami, jak on:) Ale coz.. takie osoby rowniez musza pojawic sie na mojej drodze:)
Okolo godziny 18-tej jednym z lokalnych jeepow dojechalam do Aurangabad (kierowca poczatkowo zazadal 25 rupi, ale chyba przypadlam mu do gustu, bo na koniec zaplacialm 20, zreszta bardzo sie usmiechal.. az za bardzo:):). Podczas tej przejazdzki poznalam dwojke przesympatycznych turystow z Japonii, z ktorymi spotkalam sie rowniez nastepnego dnia:) Gdy dotarlam do Aurangabad bylo juz ciemno, wiec pyszny obiadek w lokalnej knajpce (masala uttapa - 15 rupi) i wizyta na internecie. Zmecznie jednak bylo silniejsze anizeli ja i nie mialam juz sily na cokolwiek innego tego wieczora. Oddalam sie wiec odpoczynkowi:)
Kolejnego dnia przyszedl czas na odwiedziny w kolejnym znanym miejscu. Tym razem zlapalam autobus do Ajanta - kolejny zespol 29 jaskin, wyroznionych przez Unesco. Dotarcie tam nie nalezy do najtrudniejszych. Wystarczy wziac lokalny autobus (75 rupi) i po trzech godzinach jazdy dociera sie do T-point w okolicach jaskin. Tu oczywiscie najpierw ciekawa oplata za wstep do jakiegos resortu (7 rupi), skad odjezdzaja specjalne autobusy przewozace turystow do jaskin (4 km, oplata 7-10 rupi) Same jaskinie odbiegaja swoim wygladem od Ellory. Szczegolnie pierwsze z nich z przepieknymi malowidlami. To prawda, ze wiele z nich jest zniszczonych, jednak mimo tego mozna poczuc klimat tego miejsca. Mnie najbardziej przypadly do gustu jaskinie, mieszace w swoim wnetrzu swiatynie, ze sklepieniem w ksztacie zeber, pieknymi kolumnami i rzezbieniami na scianach. Piekne! Spedzialam tu ponad 4 godziny, a i tak na koniec musialam nieco przyspieszyc tempa. W moim zwiedzaniu towarzyszyla mi przemila para Anglikow z przecudownym synkiem Franciskiem, ktory urozmaical nam czas smiechem, bieganiem i zabawa:):)
Po obejrzeniu wszystkich jazkin udalam sie na pobliskie wzgorze, z ktorego rozposcieral sie wodok na jaskinie, wodospad i piekna zielona okolice. W ciszy, spokoju, siedzac na kamieniu delektowalam sie widokiem. Chwila odetchnienia...zatrzymania...tego potrzebowalam. Tu tez poznalam przemilego Hindusa - Balan'a - ktory opiekowal sie stadkiem owieczek. Taki loklny akcent na mojej drodze:) Nie wspomne, ze oczywiscie tez chcialby mnie za zone... czy tutaj wszyscy tylko o tym mysla???
Jezeli spytacie jaka jest kolejnosc pytan i jak przebiega tok rozmowy w Indiach to przedstawiam: najpierw "skad jestes" potem "jak masz na imie", a trzecie pytanie "czy masz meza".. reszta jak widac jest niewazna.. w dalszej kolejnosci pojawia sie wiek i dlaczego podrozuje sama.... to standardowa indyjska rozmowa. Prosze nie pytajcie mnie jednak czy to lubie i czy mam tego dosc... Odpowiedz jest chyba bardzo prosta:):):) Podobnie jezeli chodzi o zdjecia.. na kazdym kroku prosza o nie. Wydawalo mi sie, ze w Chinach byl kosmos, ale co tu sie dzieje, przerasta moje oczekiwania.. co chwila ktos podchodzi z prosba o zdjecia.. a ja mila osobka nie potrafie odmowic.. i tym sposobem cierpie.. no coz.. za slawe trzeba placic:) hihihi
Okolo 17-tej postanowilam jednak wracac do Aurangabad. Moj pociag odjezdzal o 22.20, a przede mna byly jeszcze 3 godziny drogi. Trasa minela mi jednak bardzo szybko, gdyz tu moja droga zlaczyla sie z para Japonczykow napotkanych dnia poprzedniego. Duzo smiechu, ciekawa rozmowa i udalo nam sie dotrzec do Aurangabad. Wspolnie zjedlismy rowniez kolacyjke, wiec miluchno bylo podelektowac sie indyjskim jedzonkiem w towarzystwie innych kompanow:)
Niestety pogoda calkowicie sie zepsula. Zaczelo niemilosiernie padac... wiec jak widac Aurangabad zegnal mnie lzami:) O 22.20 wsiadlam do pociagu, znalazlam swoje lozko i zapadlam w gleboki sen.. niemal jak niedzwiadek:):)

Pune - jak milo spotkac przyjaciol:)

2-3.08.2008
Dzisiaj opuscilam wielki Mumbay, ale jak sie okaze potem moje sciezki tam powroca:)
Udalam sie pociagiem do odalonego o okolo 200 km Pune (seat - 68 rupi). To bylo moje pierwsze spotkanie z indyjska koleja. Wyruszalam z Victoria Train Station, wiec w ramach porannych cwiczen przespacerowalam sie 20 minut z hotelu do dworca. Sam dworzec nawet w srodku wydaje sie przyjazny turystom. Co ciekawe zakup biletu jest znacznie latwiejszy anizeli w Chinach. Specjalne okienko dla turystow, angielskojezyczny serwis. Cud miod:):):) Poza tym na samym dworcu jest wzgledny porzadek. To prawda, ze czasem mozesz dostrzec przyjacielskie szczury biegajace pomiedzy lawkami, ale przeciez to Indie.. to normalny widok:):) Jezeli chodzi o sama organizacje to rowniez mnie zakoczyla. Okazuje sie, ze na kazdym przedziale wywieszana jest lista z nazwiskami i numerem miejsca. WOW.. to sie nazywa pelna identyfikacja:)
Tym sposobem bez problemu udalo mi sie znalezc swoje miejsce. Oczywiscie zaraz znalazl sie kolo mnie tlumek gapiow i chetnych do rozmowy. Jednym z nich byl Henry, student z Mumbaju, ktory niemal mi sie oswiadczyl. Ich szybkosc w nawiazywaniu relacji zaskakuje mnie na kazdym kroku:):) Ale ja nie chce meza Hindusa!:):)
Po czterech godzinach jazdy w milym towrzystwie Henrego dojechalam do Pune. Tu czekal na mnie moj delavalowski przyjaciel Ramchandra. Znamy sie juz ponad 4 lata, a nigdy nie mielismy sie okazji spotkac. I w koncu nadeszla ta chwila:):) Ramchandra czekal na mnie na dworcu z wielkim usmiechem na twarzy.... jakze przyjemniej, gdy widzisz znana duszyczke.. w takich momentach znikaja gory smieci i brudu:) Indie staja sie piekne!! Wraz z Ramchandra udalismy sie najpierw na przepyszny obiad (dosa masala - 25 rupi), a potem ryksza udalismy sie do siedziby DeLaval, gdzie czekala na mnie kolejna niespodzianka. Spotkanie z Januszem - moim bylym szefem z DL. Coz to byla za radosc na mojej twarzy, gdy zobaczylam jego osobe i moglam porozmawiac po polsku. CUDO!!!
Niesamowite byly moje doznanaia nawet na sam widok plakatow DeLaval. To juz niemal rok jak nie pracuje w tej firmie i nigdy wczesniej nie wspominalam jej z takim rozzaleniem. Gdy jednak tu przybylam moje serce zabilo mocniej. Ha ha.. moze to zabawne, ale prawdziwe:) Gdy jeszcze pracowalam w obsludze klienta i wspolpracowalam z Ramchandra zastanawialam sie jak wyglada jego biuro, jak wygladaja Indie.. a co sie stalo teraz?! Bylam wlasnie tu, w tym miejscu, ktore zawsze sobie wyobrazalam. Siedzialam z moim kolega na drugim zakatku swiata! WOW... moje losy sa naprawde nieprzewidywalne:)
Popoludnie i wieczor spedzilam w milym towarzystwie Janusza. Co zaskakujace buzie nam sie nie zamykaly... Dopiero w tak odleglym zakatku docenilismy co znaczy mowic po polsku i delektowac sie rozmowa z rodakami!! Januszu, dziekuje, bo to byl naprawde mily czas!
Nocleg znalazlam w dzielnicy Koreagon Park. Trzeba przyznac, ze nie bylo to latwe, bo ceny pokojow byly znacznie wygorowane. Na szczescie znalazl sie jeden pomocny Hindus, ktory zaprowadzil mnie do pobliskich zabudowan i pomogl wynajac pokoj w prywatnym mieszkanku (cena byla powalajaca - 500 rupi, ale nie chcialam tracic wiecej czasu na szukanie czegos tanszego). Nie w tym momencie, gdy moglam spedzic czas z przyjaciolmi!
Nastepny dzionek byl rowniez pelen milych spotkan, najpierw z Januszem, potem Ramchandra. Jakze ciezko bylo sie rozstac z nimi. Najpierw lezka w oku przy pozegnaniu z Januszem, potem kolejne smutki... w miedzyczasie jednak probowalam zmienic mieszkanko. Okazalo sie, ze wszystkie hotele sa zbukowane wiec nie pozostalo mi nic innego jak opuscic Pune tego dnia. Nie bylo to bardzo skomplikowane, gdyz prywatne autobusy wyjezdzaly o 23.30 (cena 250 rupii). Do tego czasu spedzialam wolne chwile z Ramchandra. Najpierw pyszny indyjski obiadek (Kocham indyjskie jedzienie.. podobnie jak chinskie.. wiec nie ma szans, aby zrzucic na wadze.. uppsss:):) Potem Ramchandra zabral mnie na spotkanie swojej grupy wyznawcow BAPU. Poczatkowo siedzialam z boku, ale pozniej zaprosili mnie do wspolnego celebrowania,wiec nie mialam wyjscia, jak poddac sie ceremoni. Najpierw mycie nog, potem specjalne znaki na czole i na kleczkach wysluchiwanie modlitewnych spiewow. Niewiele z tego rozumialam, niemniej bylo to niesamowite doswiadczenie widziec jak Hindusi sie modla i swietuja!!. Tu tez spotkalam zone i corke Ramchandy. Bardzo przyjemne spotkanie. Po wspolnym posilku odtransportowali mnie w miejsce, z ktorego odjezdzal autobus. Bylo jeszcze sporo czasu do odjazdu, wiec pospacerowalam troche po ciemnych, ale jakze zatloczonych ulicach Pune. Wyglada na to, ze zycie tu odzywa wieczorem, gdy wszyscy wychodza na ulice, robia zakupy, speceruja! Nie powiem, ze bylam znow atrakcja kazdego miejsca, gdzie sie pojawilam... chyba musze do tego przywyknac, choc tak bardzo tego nie lubie.. przeciez ja jestem szara myszka - Drahanka.. i taka wole zostac!!!
Na koniec dnia spotkala mnie jeszcze jedna niesamowita przygoda. Czekajac na autobus spotkalam przeurocza i przesympatyczna Hinduske - Garime z Raipuru. Przegadalysmy ponad dwie godziny... niesamowita wiez...czulysmy jakbysmy sie znaly wieki:) WOW... jakie miluchne spotkanko. Garima zaprosila mnie do siebie na Divali Festival, ktory ma miejsce w Indiach w pazdzierniku i zawsze udzial w nim byl moim marzeniem. Kto wie.. moze sie skusze:):) Kto wie:) Niemniej spotkanie z Garmia dodalo mi skrzydelek.. czy wiecej takich osob pojawi sie na mojej drodze i rozswietli moj pobyt w Indiach?!?! Mam nadzieje!!!