wtorek, 12 sierpnia 2008

Pune - jak milo spotkac przyjaciol:)

2-3.08.2008
Dzisiaj opuscilam wielki Mumbay, ale jak sie okaze potem moje sciezki tam powroca:)
Udalam sie pociagiem do odalonego o okolo 200 km Pune (seat - 68 rupi). To bylo moje pierwsze spotkanie z indyjska koleja. Wyruszalam z Victoria Train Station, wiec w ramach porannych cwiczen przespacerowalam sie 20 minut z hotelu do dworca. Sam dworzec nawet w srodku wydaje sie przyjazny turystom. Co ciekawe zakup biletu jest znacznie latwiejszy anizeli w Chinach. Specjalne okienko dla turystow, angielskojezyczny serwis. Cud miod:):):) Poza tym na samym dworcu jest wzgledny porzadek. To prawda, ze czasem mozesz dostrzec przyjacielskie szczury biegajace pomiedzy lawkami, ale przeciez to Indie.. to normalny widok:):) Jezeli chodzi o sama organizacje to rowniez mnie zakoczyla. Okazuje sie, ze na kazdym przedziale wywieszana jest lista z nazwiskami i numerem miejsca. WOW.. to sie nazywa pelna identyfikacja:)
Tym sposobem bez problemu udalo mi sie znalezc swoje miejsce. Oczywiscie zaraz znalazl sie kolo mnie tlumek gapiow i chetnych do rozmowy. Jednym z nich byl Henry, student z Mumbaju, ktory niemal mi sie oswiadczyl. Ich szybkosc w nawiazywaniu relacji zaskakuje mnie na kazdym kroku:):) Ale ja nie chce meza Hindusa!:):)
Po czterech godzinach jazdy w milym towrzystwie Henrego dojechalam do Pune. Tu czekal na mnie moj delavalowski przyjaciel Ramchandra. Znamy sie juz ponad 4 lata, a nigdy nie mielismy sie okazji spotkac. I w koncu nadeszla ta chwila:):) Ramchandra czekal na mnie na dworcu z wielkim usmiechem na twarzy.... jakze przyjemniej, gdy widzisz znana duszyczke.. w takich momentach znikaja gory smieci i brudu:) Indie staja sie piekne!! Wraz z Ramchandra udalismy sie najpierw na przepyszny obiad (dosa masala - 25 rupi), a potem ryksza udalismy sie do siedziby DeLaval, gdzie czekala na mnie kolejna niespodzianka. Spotkanie z Januszem - moim bylym szefem z DL. Coz to byla za radosc na mojej twarzy, gdy zobaczylam jego osobe i moglam porozmawiac po polsku. CUDO!!!
Niesamowite byly moje doznanaia nawet na sam widok plakatow DeLaval. To juz niemal rok jak nie pracuje w tej firmie i nigdy wczesniej nie wspominalam jej z takim rozzaleniem. Gdy jednak tu przybylam moje serce zabilo mocniej. Ha ha.. moze to zabawne, ale prawdziwe:) Gdy jeszcze pracowalam w obsludze klienta i wspolpracowalam z Ramchandra zastanawialam sie jak wyglada jego biuro, jak wygladaja Indie.. a co sie stalo teraz?! Bylam wlasnie tu, w tym miejscu, ktore zawsze sobie wyobrazalam. Siedzialam z moim kolega na drugim zakatku swiata! WOW... moje losy sa naprawde nieprzewidywalne:)
Popoludnie i wieczor spedzilam w milym towarzystwie Janusza. Co zaskakujace buzie nam sie nie zamykaly... Dopiero w tak odleglym zakatku docenilismy co znaczy mowic po polsku i delektowac sie rozmowa z rodakami!! Januszu, dziekuje, bo to byl naprawde mily czas!
Nocleg znalazlam w dzielnicy Koreagon Park. Trzeba przyznac, ze nie bylo to latwe, bo ceny pokojow byly znacznie wygorowane. Na szczescie znalazl sie jeden pomocny Hindus, ktory zaprowadzil mnie do pobliskich zabudowan i pomogl wynajac pokoj w prywatnym mieszkanku (cena byla powalajaca - 500 rupi, ale nie chcialam tracic wiecej czasu na szukanie czegos tanszego). Nie w tym momencie, gdy moglam spedzic czas z przyjaciolmi!
Nastepny dzionek byl rowniez pelen milych spotkan, najpierw z Januszem, potem Ramchandra. Jakze ciezko bylo sie rozstac z nimi. Najpierw lezka w oku przy pozegnaniu z Januszem, potem kolejne smutki... w miedzyczasie jednak probowalam zmienic mieszkanko. Okazalo sie, ze wszystkie hotele sa zbukowane wiec nie pozostalo mi nic innego jak opuscic Pune tego dnia. Nie bylo to bardzo skomplikowane, gdyz prywatne autobusy wyjezdzaly o 23.30 (cena 250 rupii). Do tego czasu spedzialam wolne chwile z Ramchandra. Najpierw pyszny indyjski obiadek (Kocham indyjskie jedzienie.. podobnie jak chinskie.. wiec nie ma szans, aby zrzucic na wadze.. uppsss:):) Potem Ramchandra zabral mnie na spotkanie swojej grupy wyznawcow BAPU. Poczatkowo siedzialam z boku, ale pozniej zaprosili mnie do wspolnego celebrowania,wiec nie mialam wyjscia, jak poddac sie ceremoni. Najpierw mycie nog, potem specjalne znaki na czole i na kleczkach wysluchiwanie modlitewnych spiewow. Niewiele z tego rozumialam, niemniej bylo to niesamowite doswiadczenie widziec jak Hindusi sie modla i swietuja!!. Tu tez spotkalam zone i corke Ramchandy. Bardzo przyjemne spotkanie. Po wspolnym posilku odtransportowali mnie w miejsce, z ktorego odjezdzal autobus. Bylo jeszcze sporo czasu do odjazdu, wiec pospacerowalam troche po ciemnych, ale jakze zatloczonych ulicach Pune. Wyglada na to, ze zycie tu odzywa wieczorem, gdy wszyscy wychodza na ulice, robia zakupy, speceruja! Nie powiem, ze bylam znow atrakcja kazdego miejsca, gdzie sie pojawilam... chyba musze do tego przywyknac, choc tak bardzo tego nie lubie.. przeciez ja jestem szara myszka - Drahanka.. i taka wole zostac!!!
Na koniec dnia spotkala mnie jeszcze jedna niesamowita przygoda. Czekajac na autobus spotkalam przeurocza i przesympatyczna Hinduske - Garime z Raipuru. Przegadalysmy ponad dwie godziny... niesamowita wiez...czulysmy jakbysmy sie znaly wieki:) WOW... jakie miluchne spotkanko. Garima zaprosila mnie do siebie na Divali Festival, ktory ma miejsce w Indiach w pazdzierniku i zawsze udzial w nim byl moim marzeniem. Kto wie.. moze sie skusze:):) Kto wie:) Niemniej spotkanie z Garmia dodalo mi skrzydelek.. czy wiecej takich osob pojawi sie na mojej drodze i rozswietli moj pobyt w Indiach?!?! Mam nadzieje!!!

Brak komentarzy: