środa, 19 marca 2008

Sihanoukville - kambodzanski plazowy raj:)

17.03-18.03.2008
Poniewaz musialysmy zalatwic wize, wrocilysmy do Phnom Penh. Taka ciekawostka z naszego powrotu ...po drodze mielismy male opoznienie, bo nasz autobus stal niemal godzine w polu z powodu zawalenia sie mostu.. tak tak.. most, ktorym mielysmy przekroczyc rzeke zawalil sie:):) No coz.. tu wszystko jest mozliwe:) Oczywiscie nie bylo zadnego objazdu.. wszyscy stali w korku i czekali az koparki zasypia troche rzeki, a inne maszyny uloza metalowe poklady.. i po godzienie droga byla przejezdna:):):) My wykorzystalysmy ten czas na robienie zdjec samochodow przeworzacych ludzi. Musielibyscie zobaczyc ile ludzi wejdzie na jednego pick up. Mysle, ze w Polsce byloby to niemozliwe:):) Oni naprawde moga zostac mistrzami logistyki. Pytanie tylko jak ci ludzie sie tam czuja, siedzac jeden na drugim. Czy sardynki w puszce czuja sie lepiej?? chyba tak!! One przynajmniej maja chlodniej:):)
Ale wracajac do wizy. Zalatwienie wizy nie jest trudnym zadaniem. Wystarczylo udac sie do ambasady Laosu, wypelnic dwa formularze, zaplacic 25$ i nastepnego dnia mozna odbierac wize i udawac sie do Laosu. Spodziwalysmy sie, ze wiza bedzie dostepna za 3 dni (bo taki jest standardowy czas na jej wyrobienie), wiec wymyslilysmy ze pojedziemy poleniuchowac na kambodzanskie wybrzeze. Zaskoczylo nas, ze bedzie dostepna nastepnego dnia, ale juz postanowilysmy nie zmieniac planow. Wykupilysmy bilet na poludnie, bo rano musialysmy odwiedzic ambasade, a potem nadac paczke do Polski z malymi pamiatkami. Poczta w Kambodzy na pewno nie dziala tak jak DHL czy tez nawet kochana Poczta Polska:) Ubawil nas fakt, ze paczka nadana droga morska idzie do Europy, w tym Polski 5 miesiecy:):) Pyatnie tylko w jakim stanie dojdzie i czy wogole dojdzie:):):)Musielibyscie tez zobaczyc w jaki sposob panie pakuja przesylki:) Ubaw po pachy:):) Przezycie godne polecenia:) Zawodowymi pakowaczami to one nie zostana:) Nie bylo wyboru, wybralysmy transport lotniczy, choc nieco bardziej kosztowny (18$/kg), ale dzieki temu paczka dojdzie za jakis miesiac:)
Ale wracajac do naszych pieknych plaz:) Do Sihanoukville dostalsymy sie autobusem lini Phnom Penh Sorya Transport (4,5$). Droga bardzo przyjemna, trzeba przyznac, ze jej stan nas zaskoczyl. To chyba najlepsza droga w Kambodzy, bardzo rowna z poboczem. Wow... robi wrazenie:)
Do Sihanoukwille dojechalsymy wieczorem, ale nie bylo problemu ze znalezieniem noclegu. Gdzies w bocznej uliczce znalazlysmy typowy khmerski guesthouse z pokojem za 4 $.
Wieczorkeim poszlysmy na lokalne jedzenie. Ubawil nas fakt, ze dosiadl sie do nas bardzo przyjazny Khmer, ktory caly czas mowil, ze jest szczesciarzem, ze moze z nami rozmawiac i ze na pewno przyniesiemy mu szczescie:) To bylo naprawde sympatyczne, bo bylo tyle szczerosci w jego reakcji:):)
Nastepnego dnia leniuchowalysmy....to sie nazywa prawdziwe plazowanie:):) Udalysmy sie piechotka, na oddalona pol godziny od guesthousu plaze Occheuteal Beach. W jednej czesci jest ona bardzo turystyczna, ale jak sie przejdzie dalej.. pustki, zadnych turystow, zadnych ludzi. Plaza waska, piaszczysta.. a woda... cudowna. Cieplutka, nagrzana sloneczkiem. Cudownie bylo sie w niej moczyc i kapac:):) Widoki wokolo dodawaly smaku celemu dzionkowi. Woda na horyzoncie, gdzies w oddali male wysepki. Pieknie:) Tak leniuchowalsymy caly dzionek. Wieczorkeim pospacerowalsymy na sasiednia plaze -Otres Beach i podziwialysmy zachod slonca na kambodzanskim wybrzezu:):)
Kolacje zjadlymy w przyulicznym barze:) Jakis smieszny makaron z mieskiem i kielkami bambusa (bardzo nam smakowal albo bylysmy tak glode:):), ostatnio wszystko jedzenie nam sie bardzo szybko nudzi:):). A na deser miejscowy przysmak - jakies kawalki ciasta, kulki zalane sose mlekowym. Co ciekawe te kulki to np - zmielone fasola badz groch, ryz bialy na slodko, ryz czarny rowniez na slodko z przyprawamy, do tego kulka o smaku jajka i inne blizej niezidentyfikowane rarytasy. Wyjadajc pewne czesci mozna powiedziec, ze jest to nawet smaczne:) - 2000KHR). Polecamy:)
Nastepnego dnia niestety musialysmy opuscic Sihanoukville i uddac sie do Phnom Penh, gdzie w ambasadzie czekala na nas gotowa wiza do Laosu (przejazd do Phnom Penh - 4.5$).
Kolejne wiesci z polnocnej Kambodzy -Ratanakiri!!

Kratie.. delfiny sa wsrod nas:):)

14.03-15.03.2008
Droga do Kratie byla stosunkowo dluga.. zreszta co sie dziwic, jest to odlegly zakatek Kambodzy. Wyruszylysmy z Siem Reap o 6tej rano. Do Kompong Cham dojechaysmy o 12:30 i wydawalo nam sie ze bedziemy musialy tu przenocowac, bo nie bedzie zadnych autobusow do Kratie. Ale jakims sposobem sie udalo. To prawda, ze na poczatek jeden tuk-tukowiec nas oszukal, bo mial nas podwiezc do dworca, gdzie staja autobusy i zazyczyl sobie za to 2000KHR. Jak sie okazalo dworzec byl 400m dalej i bylo go widac z miejsca, gdzie wsiadalsymy do tuk-tuk'a. No coz, tym razem im sie udalo...moze dlatego, ze bardzo zalezalo nam na tym, aby jeszcze tego samego dnia wydostac sie z tej miejscowosci. Autobus do Kratie byl 13:15, a wiec zdazylysmy idealnie (cena 6$). Do Kratie dojechalysmy okolo 17tej. Super pora, bo dokladnie w momencie gdy nad rzeka Mekong zachodzilo slonce. Przepiekny widok:)
W autobusie poznalysmy miejscowych chlopakow, ktorzy prowadza hotel w Kratie. Zaproponowali nam nocleg w nim, nawet poszlysmy zobaczyc, ale jak sie okazalo ceny mieli stosunkowo wygorowane. My znalazlysmy nocleg przy glownym markecie w miescie w You Hong Guesthouse (4$za pokoj). Wieczorkiem poszlysmy jeszcze na lokalne jedzonko (tym razem smazony ryz - 5000KHR/porcja), a potem odpoczywalsymy siedzac nad brzegiem Mekongu. Tu poznalysmy prawdziwego Khmera o imieniu Sambath. Bardzo mily mlody chlopak, ktory towarzyszyl nam caly wieczor.. i kolejny wieczor tez, bo chyba Drahanka mu sie spodobala:):):)
Kolejny dzien w Kratie, to jeden z najpiekniejszych dni podczas naszego wyjazdu. Rano wypozyczylsymy rowery (1$ za dzien) i ruszylysmy w kierunku wioski Kampi, gdzie mozna wynajac lodke i plywajac po rzece Mekong podziwiac zagrozony gatunek slodkowodnych delfinow. Sama droga do Kampi zrobila na nas przeogromne wrazenie. Choc jechalo sie droga krajowa NH7, nie czulo sie tego ruchu. Droga byla bardzo waska, asfaltowa, ale samochodow tu niewiele. Czasem tylko przejezdzaly wielkie pick up'y naladowane pudelkami badz ludzmi we wszystkie strony. Khmerowie moga zostac mistrzami logistyki:)Po obu stronach drogi przepiekne domki na palach, wokolo ludzie lezacy na hamakach, badz w izbach, czy tez dzieciaczki biegajace po podworkach. Co ciekawe poczulysmy tu ogromna sympatie lokalnych ludzi. Niemal kazdy do nas krzyczal "hallo" badz machal, wszyscy sie usmiechali jakby pierwszy raz widzieli turystow. Dzieci byly uradowane jak im sie robilo zdjecia:), a jeszcze bardziej cieszyly sie z cukierkow, ktore od nas dostawaly:):) Naprawde zaskoczyla nas goscina i przychylnosc tych ludzi.. chyba pierwszy raz odczulysmy az taka sympatie od lokalnych ludzi. I to nie trwalo tylko godzine, ale caly dzien mialysmy dokladnie takie same odczucia - radosci z obcowania z nimi:):):)
Po 15 km pedalowania na naszych super szybkich rowerkach (damki bez hamulcow:):) dotarlysmy do wioski Kampi. Poniewaz jednak ogladanie delfinow robi najwieksze wrazenie okolo 16tej, postanowilysmy poleniuchowac przez dwie godziny, a potem udac sie na rejs po rzecz Mekong:) I leniuchowalysmy w pieknym miejscu. Otoz w wiosce Kampi stworzone jest na rzece cosik na ksztalt domkow na palach, krytych liscmi bananowca, gdzie lokalni ludzie przychodza odpoczywac, kapiac sie w rzece i lezac na hamakach pod dachem tychze domkow:) My tez tak lezalysmy. Poniewaz jednak nie mialysmy strojow, pozostalo nam moczenie nog i opryskiwanie sie woda:) A i tak zmoczylysmy sie nawzajem calkowicie. Wiec moze lepiej bylo wskoczyc do tej wody w calym rynsztunku:):)
Okolo 15:30 pojechalsymy ogladac delfiny na rzece Mekong. Wynajelysmy lodke z dwojka innych turystow (koszt 5$/os) i wyruszylymy na godzinny rejs po Mekongu. Widok byl przecudny. Delfiny plywaly wokolo, czasem wynurzaly swe ciala, pletwy na wierzch. Slonce zachodzilo a ich cienie pojawialy nam sie w oddali. To prawda, ze nie widzielismy ich z bardzo bliska, niemniej i tak zapieralo dech w piersiach, ze obcujemy z takimi zwierzetami:):) Rejs trwal godzine i szkoda ze tak szybko sie skonczyl:( Potem siedzialsymy na brzegu i podziwialysmy zachod slonca.. i to byly niezapomnaine chwile:)
Powrot na rowerku do Kratie to juz sama przyjemnosc. Bylo po zachodzie, wiec upal juz nie doskwieral:)
Wieczorkiem wybralysmy sie na kolacje i spacerek po miescie. I tu niespodzianka. Jestesmyy szczesciarami. Akurat dzisiaj w Kratie rozpoczal sie trzydniowy Festiwal Prowincji. Zeszli sie chyba wszyscy mieszkancy okolicznych wiosek i samego Kratie. To co tam widzialysmy naprawde nas zaskoczylo. Cos na ksztalt naszego odpustu/wesolego misateczka. Wszedzie poustawiane byly sciany z balonami a Khmerzy bawili sie w ich zestrzeliwanie lotkami, do tego liczne gry karciane, liczne kramy z owocami i slodyczami, a na glownym dziedzincu, wielka scena, na ktorej o 22giej rozpoczelo sie przedstawienie:) Cos na ksztalt naszej opery/teatru. Musielibyscie to jednak uslyszec. Spiew?? hmmmm.. tego nie mozna nazwac spiewem.. to raczej wycie do ksiezyca:):) Ale milo bylo to zobaczyc. Stroje bardzo mizerne, jakby z innej epoki, oswietlenie stanowily dwie lampy, kurtyna odslalniania i zaslaniana byla recznie, a na scenie byl tylko jeden wiszacy z sufitu mikrofon (czasem sie zaplatal w rozne kurtyny i nic nie bylo slychac):) Ale ludzie byli zachwyceni, caly czas sie smiali i widac, ze dla nich to olbrzymie wydarzenie. Widownia siedziala na podlodze, na ulicy, ale jak widac u nich jest to praktykowane:):)
My sie bardzo cieszymy, ze moglysmy zobaczyc to przedstawienie i wogole uczestniczyc w tym festiwalu. Dziekujemy za to Sambath'owi, bo on nas tutaj przyprowadzil:) Zreszta towarzyszl nam przez caly wieczor:):)
Kolejnego dnia musialysmy opuscis Kratie i wrocic do Phnom Penh. Okazalo sie ze nie jestesmy w stanie zalatwic wizy na laoskiej granicy wiec konieczny stal sie powrot do stolicy i odwiedzenie lasokiej ambasady. Dlatego tez kolejnego dnia wrocilymy do Phnom Penh (Phnom Penh Sorya Transport - 4.5$/os). Poniewaz zalatwienie wizy to 3 dni czekania postanowilysmy wykorzystac ten czas i udac sie na wybrzeze Kambodzy... czeka nas wiec niezle plazowanie:):)

ANGKOR - cudo na naszej planecie!

12.03-13.03.2008.
Do Siem Reap wyruszylysmy pozno, bo okolo 1szej (cena biletu - 5$). Droga do tego zakatka Kambodzy to cosik nieprawdopodobnego. Po obu stronach najpiekniejsze wioski jakie mozna zobaczyc w Kambodzy, takie dziewicze, nieskazone turystyka i zmodernizowana cywilizacja. Oczywiscie wszechobecne plamy, domki na palach i dzieciaczki biegajace po poboczach.
Do Siem Reap dojechalsymy pozno. Bylo juz ciemno, a dworzec jest oddalony o okolo 5 km od centrum. Dlatego tez wzielysmy tuk tuk i pojechalsymy za 0.5$ do turystycznego zaplecza Angkor'u, jakim jest centrum Siem Reap. Drahanka pamietala swoj gusethouse, w ktorym nocowala dwa lata temu, wiec udalysmy sie wlasnie do niego. I udalo sie. Pokoje w Mommy Gusethouse byly wolne, a cena dostepna (5$ za pokoj). Na koniec dnia zamowilsymy sobie na rano kierowce tuk-tuk'a, bo jutro czeka nas piekny dzien. Zwiedzanie Angkoru:)
Poniewaz postanowilysmy zobaczyc glowna swiatynie Angkor Wat o wschodzie slonca nastepnego dnia wstalysmy o 4.30:) Nie ma jak wakacje i wstawanie w poludnie... juz nawet nie pamietamy, ze tak mozna:) Coraz czesciej wstajemy przed pianiem koguta:) A moze tak jest.. nie pracujesz.. to wstajesz jeszcze wczesniej:):)
Tuk-tuk zjawil sie o piatej. Wokolo ciemnosc i glusza:) Najpierw pojechalismy po bilety. Angkor jest bardzo turystycznym miejscem wiec sama infrastruktura jest na bardzo wysokim poziomie. Chocby kasy biletowe. Robia ci tam zdjecie i dostajesz oficjalny bilet ze zdjeciem (wstep drogi - 20$ za dzien). Ale na pewno warto i kazde pieniadze sa tego warte, aby tu zawitac. Tu po prostu trzeba przyjechac:)
Gdy dotarlysmy do Angkor Wat bylo jeszcze ciemno. Usadowilysmy sie nad jeziorem, wraz z cala rzesza innych turystow i czekalysmy na wschodzace slonce. Wodok byl nieziemski. Slonce pojawilo sie tuz za 5cioma wiezami glownej swiatyni Angkoru. To niepowatrzalna chwila, ktora zostanie w nas na zawsze:) Potem ogladalysmy wnetrze swiatyni przechadzajac sie kamiennymi korytarzami:) Super.
Kolejna swiatynia to Bayon - swiatynia z 216 twarzami Awalokiteswary. Chodzac po swiatyni ma sie uczucie, ze caly czas ktosik cie obserwuje. Super. Twarze sa ogromne, skierowane we wszystkich kierunkach. Oszalamiajace uczucie... dookola wielkie usmiechniete twarzy, sprawiajace, ze czlowiek czuje sie taki malutki:) Niestety nawet zdjecia nie sa w stanie tego oddac..
Kolejne swiatynie na naszej drodze to Preah Khan, Preah Neak Pean, Ta Som i na koniec nasza ulubiona swiatynia Ta Prohm. Swiatynia ta znana jest z olbrzymich konarow drzew sralao wrosnietych w sciany swiatyni. Niesamowite widoki, konary olbrzymie... WOW...takich widokow nie mozna zobaczyc w Europie. Chcialoby sie tu zostac:)
Po wyjsciu z tej swiatyni Drahanka nie mogla sie powstrzymac aby nie kupic pamiatki.. cosik o czym bardzo marzyla, a wiec o Trou.. to kambodzanski instrument strunowy. Jest ogromny, ale gra pieknie:) I kupila.. cala szczesliwa opuscila Ta Prohm:):) Pytanie tylko jak to przewiezc do Polski:):):) Moze ma ktos jakis patent na to.. wozic przez 4 miesiace to sie racej nie da:)
Ostatnia swiatynia byla Banteay Kdei. Mala urocza swiatynia z duzo iloscia tworzacych mistyczny klimat kamieni, porozrzucanych wszedzie.
Okolo 16tej wrocilysmy tuk tuk'iem do Siem Reap (koszt tuk tuk za caly dzien 13$, przy czym zrobilismy duze kolko zwiedzania i zaczelismy o wschodzie, standardowo cena wynosi 10$).
Po powrocie do miasta lezalysmy w parku na trawie, delektujac sie zapachem kwiatow lotosu i zajadalysmy sie kukurydza (1500KHR/szt). Wieczorkiem jedzonko w przyulicznym barze (jakis ryz z mieskiem - 4000KHR/porcja), a potem odpoczynek po tak niesamowitym dniu.
Nastepnego dnia mialymy jechac do Battambang, ale w ostatniej chwili postanowilysmy zmienic plan i udac sie na polnoc Kambodzy. Wykupilysmy wiec za posrednictwem Mommy Gusethouse bilet do Kompong Cham, skad udamy sie do Kratie (cena 5$).
To tyle z opowiesci z najpieknejszych azjatyckich swiatyn.

Nowy Kraj, nowe przygody:):) Kambodza i Phnom Penh wita!

10-13.03.2008
Z Sajgonu wyjechalysmy wczesnie rano autobusem lini An Phu Travel. Niby bilety byly najtansze (10$ za przejazd z Ho Chi Minh do Phnom Penh), ale jak sie potem okazalo wiadomo dlaczego. No wiec wyjechalysmy rano okolo 8mej. Podroz do granicznej miejscowosci nie zajela zbyt duzo czasu, ale co sie po drodze okazalo... Poniewaz plan zakladal zalatwienie wizy na granicy, myslalysmy, ze normalna procedura bedzie, ze kazdy zalatwia wize samemu. Ale nie... Jak sie okazalo opiekun autobusu zbieral pieniadze i sam szedl je zalatwiac, z ta tylko roznica, ze bral duza prowizje za wypelnienie dwoch swistkow. Nie spodobalo nam sie to, zwlaszcza, ze aby nas zniechecic podkreslal, ze autobus nie bedzie czekal przy granicy az same sobie zalatwimy wizy. Tym sposobem niemal wymuszal aby kazdy pasazer ulegl presji i zaplacil 5$ za zalatwienie wizy. Ale co zrobily Polki?! Nie ugiely sie, ale postanowily zalatwic wize same. To prawda, ze potem czekala nas polgodzinna przechadzka do miejsca postoju autobusu, ale to nie byl problem. Samo zalatwienie wizy na granicy to formalnosc. Wypelnia sie dwa formularze, placi 20$ i zbiera pieczatki. Ot cala filozofia, a do tego fajnie przezycie. Zawsze lepiej cosik zalatwic samemu:):)i tak tez zrobilysmy. Opiekun nas nie polubil, ale my bylysmy z siebie dumne:) Tak wiec nauczka dla innych podrozujacych. Przed kupieniem biletu na autobus przekraczajacy granice nalezy sprawdzic ile firma transportowa bierze sobie za wyrobienie wizy na granicy:):)
Granice przekroczylysmy w miejscowosci Moc Bai/Bavet. Potem jeszcze dwie godzinki jazdy od granicy, o dziwo cala droga byla asfaltowa, a nie jak od granicy z Tajlandia, gdzie 5 godzin jedzie sie po drodze szutrowej z ogromnymi muldami (to dopiero byly cwiczenia dla posladkow:). A tu obylo sie spokojnie, nasze posladki cale, a my zadowolone zawitalysmy do Phnom Penh - Stolicy Krolestwa Kambodzy.:)
Kambodza przywitala nas niemilosiernym upalem. Jak tylko wysiadlsymy z autobusu, skwar z nieba niemal nas powalil, slonce swiecilo, a my po sekundzie bylysmy mokre. Tu nie trzeba chodzic pod przysznic, jestesmy mokre caly czas. Pot i mokre ubranie to stan permanentny:) Wiec zapraszamy bywalcow sauny:):) Tu mozna miec saune za darmo, 24 godziny na dobe:):):)
Sama Kambodza to calkowicie inny krajobraz niz Wietnam. Zancznie bardziej sucha, wszystkie domki na palach, kryte liscmi bambusa czy bananowca, badz tez drewniane. Do tego wszystkie domki otoczone sa palmami i to tworzy niesamowity klimat i krajobraz. Zreszta trzeba przyznac ze palmy sa charakterystycznym znakiem dla Kambodzy. Sa wszedzie i wygladaja nieziemsko:):) Poza tym inna roslinnosc wegetuje z powodu goraca. Ziemia czesto jest brunatna badz jaskrawo brazowa. Nam sie tu bardzo podoba, a Drahanka twierdzi, ze to najpiekniejszy kraj pod wzgledem uroku wiosek i pol. Taki bardzo odlegly od naszej cywilizacji:)
Jezeli ktosik ma ochote pomieszkac w domku na palach, gdzie jest tylko jedna izba wraz z mata na podlodze i moskitiera:) Zapraszamy!:):)
Phnom Penh jest ogromnym miastem, o czym przekonalysmy sie szukajac noclegu. Dworzec autobusowy zlokalizowany jest w centrum tuz przy markecie Psar Thmei, skad na wszytkie strony rozchodzi sie niezliczona ilosc ulic. Na szczescie Phnom Penh ma swietne rozwiazanie na ta platanine ulic. Nie ma nazw ulic, ale sa numery. Na mapach i w przewodnikach sa ulice z numerami i uwierzcie... to sie sprawdza. Faktycznie nie ma najmniejszego problemu aby sie tu odnalezc. Jest to dla nas szokiem po takich przezyciach jak w Wietnamie, gdzie w Hanoi czy Sajgonie czlowiek gubil sie po pieciu minutach:):)A tu nie. Masz mape, to nie zabladzisz:) I to nam sie podoba:)
Po poltorej godzinie poszukiwania znalazlysmy nocleg w dzielnicy, a moze nawet ulicy, ktora swoim wygladem przypomina China Town. Smiesznie, bo jest to ulica z wieloma gusethouse'ami i cala infrastruktura dla turystow. Przy czym co ciekawe, wyglada jak slamsy:) To ulica No93 w Phnom Penh. Kazdy musi tu zawitac, bo jest to niesamowity widok:) Ulica polozona jest nad jeziorem , wiec widok tez jest przyjemny, a niemal z kazdego hotelu mozna wyjsc na taras z widokiem na ten zarosniety zbiornik:):) Nocleg znalazlysmy w Lake Side Guesthouse (4$/pokoj).
Co ciekawe przybywajac do Kambodzy musimy zmienic nawyki. Do tej pory nasza codzienna waluta byl dong. Teraz staje sie dolar badz lokala waluta riel. I co?? Znow trzeba sie nauczyc kalkulowac ceny, oceniac czy nas oszukuja, czy sprzedaja za drogo:) Smieszne bylo to ze na poczatku wszystko przeliczalysmy na dongi. Nie na PLn czy $, ale na walute wietnamska:) Jak to po miesiacu czlowiek sie przyzwyczaja nawet do innej waluty:):)Teraz poslugujemy sie riel'em(1$=4000riel). ...po kilku dniach nabralysmy juz wprawy:)
Pierwszego dnia nie udalo nam sie juz zobaczyc wiele. Z lokalnej kuchni wyprobowalysmy ciekawego przysmaku. Poszlysmy do przyulicznej restauracji, gdzie podali nam garnek na palniku i wszytkie skladniki osobno. Nie wiedzialsmy co z tym zrobic, zaczelysmy probowac na sucho, ale potem przemila pani pokazala, ze cala zielenine, a wiec chwasty z ogrodka, nalezy wrzucic do tego wywaru:). Niby miala to byc zupa z kaczki, ale czy tak smakowala:) no nie wiemy:) Byla calkiem niezla...choc jedzenie goracej zupy przy takim upale czasem powala:):)
Nastepnego dnia rozpoczelysmy zwiedzanie Phnom Penh. Ale juz od rana upal nas powalil i nie mialysmy sily na wielkie wyczyny. Zaczelysmy zwiedzanie od Wat Phnom(wstep 1$), potem w parku zajadalysmy sie owocem lotosu (wyglada ciekawie bo jak makowka, ale taka zielona i duza; ze srodka wydlubuje sie male kulki, ktore sie obiera i wcina; smakuja jak niedojrzale orzechy:), dwie sztuki 2000KHR). Potem ogladalysmy National Museum (wstep 3$). Trzeba przyznac ze to najciekawsze muzeum jakie dotychczas widzialysmy. Zrobilo na nas najwieksze wrazenie, bo bylo tam wiele figur Buddy, Shivy, Vishnu i innych swietych postaci. Super. Naprawde polecamy. Muzeum robi wrazenie:)Wieczorkiem siedzialsymy nad rzeka przy Royal Palace i delektowalysmy sie widokami. Drahanka nawet sprobowala pajaka. Otoz... tuz przy palacu wystawione byly kramy z ichniejszymi smakolykami, a wiec wszelkiego rodzaju smazonymi owadami, chrzaszczami i innymi insektami. W tym rowniez pajakami. Drahanka nie mogla sie powstrzymac i sprobowala kawalek. Smakowal jak chips, bo byl bardzo przyprawiony....nic wielkiego:):) choc w wygladzie nie byl apetyczny:):)
Kolejnego dnia rano zwiedzalysmy Royal Palace. To naprawde przepiekny obiekt. Wstep jest stosunkowo drogi, bo kosztuje 6$, niemniej nie mozna tego przeoczyc bedac w Phnom Penh. Tu miala miejsce koronacja obecnego krola Kambodzy, tu tez sa sale koronacyjne, budynki spotkan, swiatynie. Wszystko pozlacane, swiecace, niesamowicie ogromne. Polecamy. To naprawde mistyczne miejsce.
Tego samego dnia wyruszylysmy dalej w droge. Do Siem Reap skad udalysmy sie na zwiedzanie Angkor'u, najwiekszego zabytku i arcydziela na swiecie:)