wtorek, 29 kwietnia 2008

Phonsavan i tajemnicze "Plain of jars"

07-08.04.2008
Z samego rana udalysmy sie lokalnym autobusem dalej na polnoc - do Phonsavan, w okolicy ktorego znajduja sie tajemnicze zbiory ogromnych kamiennych dzbanow (bilet autobusowy 80.000k/os). Laos przyzwyczal nas juz do pieknycvh, malowniczych widokow podczas jazdy i tym razem tez nas nie zawiodl- droga byla przesliczna i wila sie pomidzy malutkimi wioskami i chatkami przycupnietymi tuz przy zboczu gor. Trzeba przyznac, ze drogi w Laosie sa w calkiem dobrym stanie - na pewno w lepszym niz w bardzej rozwinietym Wietnamie. Moze to wynik tego, ze w Laosie panuje naprawde niewielki ruch samochodowy i drogi nie niszcza sie tak bardzo? Tak czy inaczej, nawet Polska powinna zazdrosic Laosowi takiej nawierzchni :) Do Phonsavan dotarlysmy po 16tej. Myslalysmy, ze to w miare spore miasteczko, ale okazalo sie, ze Phonsavan to w sumie jedna glowna ulica, a do tego w miescie nie ma nawet bankomatow:) Szybko znalazlysmy tani nocleg (20.000k = 2,5$ za pokoj...co powiecie na tak niskie ceny noclegowanaia?? :) ) i udalysmy sie na lokalny market na male zakupy...i utknelysmy tam na dobre, gdyz rozpetala sie potezna burza. Dobrze, ze market byl zadaszony, ale co z tego, skoro wcale nie przestawalo padac, a wszyscy sprzedawcy powoli ewakuowali sie ze swoich sklepikow wprost w gardlo szalejacej burzy i za chwile mialysmy zostac calkiem same? Po 2 godzinach bezczynnego oczekiwania, kiedy to wcale nie przestawalo padac podjelysmy decyzje, ze na nas tez czas. Trudno - zmokniemy, ale nie usmiechalo sie nam spedzac nocy na lokalnym markecie w malej miescinie w Laosie. Wolalysmy nasz maly pokoik za cale 20.000k :) W drodze do naszego GH wstapilysmy jeszcze na mala kolacje...a byla to kolacja przy swiecach, bo z powodu burzy w polowie miasta nie bylo pradu...No coz, romantyczna kolacja przy swiecach nam odpiwiada...tylko gdzie zapodziali sie ci faceci do kompletu? Cos chyba slabo sie staramy...Tak czy inaczej po takim "romantycznym" wieczorze nie pozostalo nam juz nic innego jak udac sie do naszego pokoju. Nazajutrz udalysmy sie na zwiedzanie "Plain of jars" wraz z wycieczka, ktora wykupilysmy poprzedniego dnia (koszt 130.000k/os). "Plain of jars" to skupiska kamiennych dzbanow nieznanego pochodzenia. Dzbany sa naprawde ogromne i az trudno uwierzyc, ze zostaly wykonane setki lat temu przez ludzi. A moze byli tu kosmici i to ich sprawka? To by potwierdzalo nasza teorie, ze my, dwie kosmitki, jestesmy we wlasciwym miejscu, gdzie stacjonowali nasi przodkowie:) No coz, ciagnie swoj do swego :):)Podczas naszej wycieczki odwiedzilysmy wszystkie trzy udostepnione do zwiedzania pola z dzbanami. Te trzy lokalizacje sa oczyszczone z bomb, pozostalosci po wojnie z lat 60tych. Reszta terenow jest dalej niebezpieczna i nie polecamy wycieczek na wlasna reke w rejony zupelnie nieznane. Site 1 (pierwsze pole) zawiera ok. 250 kamiennych dzbanow (jest to najwieksze skupisko kamiennych naczyn). Tutaj tez znajduje sie najwiekszy z dzbanow, wazacy ok. 6 ton. Site 2 to ok. 90- dzbanow, jednak czesc z nich zniszczona jest przez dzungle, ktora tu kiedys rosla i drzewa porozsadzaly czesc dzbanow. Site 3 to nic nowego w porownaniu do poprzednich ... ciagle to samo i dlatego zaczelo nam sie juz troche nudzic, bo ile mozna ogladac to samo? Dlatego z Site 3 pamietamy najbardziej rozmowe z poznanymi podczas wycieczki podroznikami z Angli- Adamem i Adrianem :)Po powrocie z wyciezki do "Plain of jars", mimo ze byla juz 15.00 zdecydowalysmy sie jeszcze na eskapade do polozonej o godzine drogi od Phonsavan wioski "Bomb village"- miala to byc wioska, w ktorej do budowy domow i zagrod wykorzystano pozostalosci po amerykanskich bombach. Zastanawialysmy sie wczesniej, czy nie wykupic wycieczki do "Bomb village" ale cena zaproponowana przez biuro podrozy powalila nas na kolana- 80.000k/os !!!! Postanowilysmy, ze dotrzemy tam lokalnym autobusem same. W ten sposob calosc wyprawy wyniosla nas 20.000k/os bo bilet na lokalny autobus w jedna strone kosztuje tylko 10.000k (autobus lapie sie z lokalnego dworca, ktopry jest tuz przy markecie). Szukajac odpowiedniego autobusu nalezy podac oficjalna nazwe wioski- Tai To, bo lokalni kierowcy nie znaja angielskiego odpowiednika "Bomb village". Do wioski jakos dotarlysmy, ale pojawil sie maly problem z szukaniem rzekomych zabudowan z bomb. Myslalysmy, ze prawie cala wioska, a przynajmiej jej znaczna czesc jest zbudowana z pozostalosci bomb. Szwendalysmy sie to w jedna strone, to w druga, oczywiscie pod pilnym okiem calej wioski, bo dwie biale turystki same na takiej wiosce to nielada atrakcja. Co prawda znalazlysmy kilka sladow bomb (np. doniczki na szczypiorek, zlob dla konia, plot), ale takie jednostkowe widoki nie zadowalaly naszych rozpalonych do granic mozliwosci wyobrazni. Jakos udalo nam sie dogadac z miejscowymi chlopakami i okazalo sie, ze w glebi wioski jest jeszcze kilka domow, ktore sa zbudowane na bazie bomb. No i faktycznie, po malych poszukiwaniach znalazlysmy jeszcze pare sztuk bomb wykorzystywanych w ten czy inny sposob, wiec nasza ciekawosc zostala juz nieco bardziej zaspokojona. Tym niemniej nie bylysmy w pelni usatysfakcjonoane, bo jak nam opowiadano, cala wioska miala byc z bomb, a tu jakies pojedyncze, zardzewiale niedobitki...No ale z drugiej strony lepszy rydz niz nic. Dobrze chociaz, ze nie zaplacilysmy za wycieczke 80.000k od glowy! Organizacja wlasna czasem sie oplaca:) Po zwiedzeniu wioski pozostal nam jeszcze transport powrotny do Phonsavan. Godzina byla juz niemloda, autobusy nie wiadomo czy jezdza, a tu do miatsa 30 km...Hmmm...ciekawe jaki bedzie nasz srodek transportu? Autobus, autostop, na piechote? A moze na jakims bawole?? To bylaby dosyc interesujaca opcja, bo takiej jeszcze nie probowalysmy:) :)Jednak los wyreczyl nas w rozwazaniach na ten temat, bo za chwile zobaczylysmy jak po pieknej szosie mknie autobusik, ktory zawiozl nas spowrotem do miasta. Tam znow spotkalysmy naszych towarzyszy z dziesiejszej wycieczki- Adama i Adriana, z ktorymi spedzilysmy wieczor na milej konwerrsacji przy kolacji...tym razem obylo sie bez swiec, chociaz 2 facetow bylo pod reka...ze tez awarie pradu musza sie zdarzac czaasem w nieodpowiednich momentach :) Na tym skonczylysmy nasz krotki pobyt w Phonsavanh. Teraz czas na Luang Prabang.