sobota, 17 maja 2008

Emei Shan i Wielki Budda w Leshan. Tak przywitalam Sichuan:)

Emeishan















































Leshan











13.05 - 17.05.2008
Po przybyciu do Teddy Bear Hotel zjadlam pyszne sniadanko w postaci zupki z warzywami (5Y), porozmawialam z obecnymi tu turystami i po przepakowaniu plecaka (czesc rzeczy zostawilam w hotelu, oplata 5Y/dzien, jezeli nie nocujesz) wyruszylam na szlak. Emei Shan jest jedna z czterech swietych gor buddyzmu w Chinach (obok Putuoshan, Wutak Shan, Jiuhua Shan) dlatego zazwyczaj jest oblegana przez chinskie wycieczki. W moim przypadku mozna mowic jednak o szczesciu i nieszczesciu. Z powodu trzesienia wiele wycieczek zostalao wstrzymanych i trzeba przyznac, ze przez kolejne trzy dni niemal nikogo nie bylo w gorach. To naprawde niesamowite, bo zazwyczaj sa tu tlumy!.
Jako wprawny piechor postanowilam, ze spedze w gorkach trzy dni i nie bede korzystala z zadnych autobusow czy wyciagow (a takie mozliwosci sa tu dostepne na kazdym kroku - trzeba przeciez pamietac, ze Chinczycy nie lubia sie wysilac i potrzebuja takich ulatwien. Ale nie Drahanka.. z wielkim, ciezkim plecakiem wdrapala sie na gore i w trzy dni zrobila ponad 110km:):):) To nie jest zart. Droga na szczyt ma 52km, a powrotna okolo 56km:) to sie nazywa wyprawa:) Trzeba dodac, ze wchodzi sie z wysokosci 620m na 3099m. I podejscia sa bardzo strome, czasem brakuje oddechu. nogi odmawiaja posluszenstwa.... Niedogodnoscia jest tylko to, ze cala trasa poprowadzona jest schodami (powod - chinscy turysci, pamietamy o tym.. nie moze byc ciezko, jak trzeba isc pod gore to chociaz wygodnie, po schodach). To sa wlasnie chinskie gorki, cale "oschodowane":)
Wspinaczke zaczelam przy swiatyni Fuhu Monastery (630m npm). Tu tez nalezy nabyc bilet za niebagatelna kwote 150Y. No coz, jak chce sie byc swietym nie wolno liczyc pieniazkow:). Samo Emei Shan slynie z licznych swiatyn na stokach gor, jest ich naprawde wiele, kazda mozna zwiedzic od podszewki, w kazdej mozna zjesc posilek i w kazdej przenocowac. To naprawde fajne! Wspinajac sie do gory mijalam wiec kolejne swiatynie - Leiyin Temple (700m npm), Chunyang Palace, Shenshiu Pavilion, Zhongfeng Temple, Qingyin Pavilion (710m npn). W jednej z nich spotkalam dwoch chinskich chlopakow, z ktorymi jak sie potem okazalo spedzilam reszte dnia i nie tylko.Co ciekawe w gorach Emei raz wchodzi sie meczaco pod gore, aby za chwile zejsc bardzo stromo w dol.. i tak na zmiane. Tym sposobem drepta sie na gore wlasnie 50km:)
Po dotarciu do tzw "Joking Monkey Zone" gdzie mozna sie podelektowac skaczacymi na ludzi malpami (poniewaz obcuja z ludzmi, wcale nie wydaja sie oswojone wrecz przeciwnie, mnie wrecz przerazaly, nie ufam takim zwierzaczkom):) okazalo sie, ze nie mozemy isc dalej. Z powodu trzesienia osunela sie czesc drogi i podobno nie ma przejscia. Wraz z Xue Shun i Weber'em (dwoma chinskimi kolegami) probowalismy sie przedostac dalej, ale na kazdym kroku zatrzymywali nas straznicy parku. Byla 17ta wiec postanowlismy nie tracic czasu i udac sie na szczyt inna okrezna droge. I tu dopiero zaczelo sie ostre podejscie - bardzo strome schody dobijajace przy kazdym ruchu noga:) Minelismy Wannian Temple (1020 m npm), gdzie spotkalam grupe chinskich turyystow. Oczywiscie sesja zdjeciowa z Drahanka byla nieunikniona. Jednak tym razem i ja odnioslam korzysc. Udalo mi sie zrobic kilka zdjec z tutejszymi mnichami:). Potem swiatynia Xixin Temple (1460 mpm), w ktorej Weber postanowil przenocowac. Schody go pokonaly, a poniewaz juz sie sciemnialo nie zapowiadalo sie na latwiejsze podejscie. Ja razem z Xue Shun'em mimo zapadajacego zmroku poszlismy dalej. Po kolejnej godzinie wspinaczki dotalismy do Chu Temple (1740m npm) i tu zostalismy na noc. Co ciekawe to bardzo mala, ale przesliczna swiatynia polozona na stoku Emei. Najpierw krotkie spotkanie ze strarym mnichem, ktory wpisal nas do wielkiej ksiegi, a potem bardzo prosty, wrecz ascetyczny posilek w mnisiej stolowce:) Uwierzcie mi, spanie w swiatyni to genialne uczucie! Polecam kazdemu. Czuje sie jej specyficzny, mistyczny klimat. Zreszta nie wszedzie jest to dozwolone:)
Tu tez spotkalismy 4 przesympatycznych Chinczykow, z ktorymi spedzilismy wieczor, a potem i kolejny dzionek. Tej nocy bylo male trzesienie ziemi, ale to tylko wtorne wstrzasy, wiec nie ma sie czego obawiac. Niemniej to dziwne uczucie kiedy wszystko sie rusza i nie ma sie zadnej kontroli nad tym:(
Kolejnego dnia wczesna pobudka, bo o 6tej (juz o 5tej mnisi zaczeli modly i wszedzie bylo slychac spiewy jak i walenie w bebny. Tak wiec nie bylo szans na dluzsza dzemke:). Potem sniadanko w postaci bialych, zwyklych bulek (typowych tylko dla Chin) i rozwodnionego ryzu i wyruszylismy w droge. Po 4 godzinach wspinania sie po bardzo stromych schodach dotarlismy na szczyt - Emei Shan (3099 m npm). To swiete miejsce i tak wlasnie wyglada. Na szczycie stoi ogromny posag Buddy z 10 twarzami spogladajacymi we wszystkich kierunkach, a obok podziwiac mozna przepiekna swiatynie Golden Summit Temple. Gdy dotarlismy na szczyt wokolo rozposcieral sie niesamowity widok. Tylko szczyt byl ponad chmurami, wszystkie doliny i gorki wokolo pokryte byli czapa chmur. Czulo sie jak w niebie, jakby caly swiat lezal u naszych stop. Jakby mozna bylo wyskoczyc i latac w przestworzach. Takie wlasnie widoki uwielbiam w gorach! Nocleg znalezlismy w hotelu tuz ponizej szczytu. Ceny pokoi powalajace, ale my z Xue Shun'em wzielismy dorma za cale 30Y od lozka (fajnie, bo dorm wygladal jak pokoj dwuosobowy, a biorac pod uwage ze spi sie na wysokosci 3077m, cena nie jest wygorowana:). Wieczor spedzilsimy podziwiajac zachod slonca nad gorami i delektujac sie cisza gor i pieknem widokow wokolo.
Nastepenego dnia wstalismy o 5tej. Plan zakladal podziwienaie wschod slonca, z ktorego slynie Emei Shan. Niestety pogoda nie dopisala i troche kropilo. Niemniej i tak widoki byly powalajace, gdy robilo sie jasniej i coraz to nowsze szczyty wylanialy sie z czapy chmur! Okolo 8mej wyruszylismy w droge na dol. I to byl kosmos. Przed nami 2500m zejscia po stromych schodach w dol na dystansie 56km. Ale zrobilismy to. Do wioski Baoguo dotarlismy okolo 19tej, totalnie wymordowani, ledwo stojacy na nogach, ale udalo sie! Sama droga byla cudowna, piekniejsza nawet niz wspinaczka do gory. Szlo sie wielkim kanionem porosnietym drzewami, wokolo cisza, tylko odglos spiewajacych ptakow. Co ciekawe w ciagu dnia spotkalismy tylko 10 osob, tak wiec gory byly tylko dla nas! Po drodze mijalismy kolejne przepiekne swiatynie Elephant Bathing Pool (2070m npm - swiatynia polozona na szczycie gory - CUDO), potem Jiuling Hillock, Yuxian Temple (1680 m npm), Magic Peak Monastery (1752m npm), Venerable Trees Terrace (1120m). Bylo przecudownie. Tylko w jednym miejscu droga faktycznie byla zawalona przez trzesienie, ale spokojnie dalo sie ja pokonac. W ciagu dnia dalo sie odczuc lekkie wtorne trzesienia, ale nie byly silne. Kilka sekund i powrot do normy.
Po 11 godzinach schodzenia dotarlismy do wioski. Totalnie wymordowani, ale szczesliwi - tego dnia zrobilismy 56km!!! Czyz nie jestesmy mistrzami?!?!:) Na noc zostalismy w hotelu Teddy Bear Hotel (lozko w dormie 30Y), zjedlismy kolacje i okolo 1szej poszlismy na zasluzony odpoczynek:)
Nastepnego dnia kolejna wczesna pobudka. Poniewaz Shun byl juz w Leshan umowilismy sie ze spotkamy sie w Chengdu. On zlapal wiec pierwszy autobus do Chengdu, ja do Leshan (11Y). Na dzis zaplanowalam zwiedzanie najwiekszego na swiecie posagu Buddy w oddalonej o 40 minut drogi od Emei miejscowosci Leshan. Przybylam do Leshan okolo 9tej. Od razu na dworcu znalazla sie dobra duszyczka, ktora pomogla mi znalezc przechowalnie bagazu (2Y) i wypytac o poworotny autobus do Chengdu (oczywiscie wszystko na dworcu po chinsku i nikt nie mowi po angielsku, ale do tego juz przywyklam:) Z dworca miejskim autobusem numer 13 udalam sie w kierunku wielkiego Buddy. Tu kolejne spotkanie z chinskimi studentami, ktorzy w ramach praktyki jezyka i dobroczynnosci zaprowadzili mnie do miejsca gdzie kupuje sie bilet wstepu, powiedzieli gdzie wysiasc a potem kolejna sesja fotograficzna z Iwona:)Naprawde musze zbierac oplaty za te zdjecia. Zostane bogaczem. I po co byc modelka, lepiej przyjechac do Azji i pozowac do zdjec Chinczykom. Moze to moja nowa profesja?!?:) Nie.... nie nadaje sie do tego!
Wstep do Parku gdzie znajduje sie Budda kosztowal sporo 70Y. Nie wspomne, ze lokalni placa od 10 do 35Y. No ale co... to wlasnie przywilej bycia obcokrajowcem!S am Budda powalajacy. Ogromny. Jest wykuty w skale i ma wysokosc 71m, a jego uszy sa dlugie na 7m. Mozna podejsc do niego w dwoch miejscach - na wysokosci uszu i glowy, jak i stop. Niestey po trzesieniu ziemi, ta dolna czesc zostala zamknieta, dlatego pozostalo mi tylko podziwianie wielkoluda z gory. Ale mimo tego robi naprawde niesamowite wrazenie! Tu tez spotkalam kolejna przesympatyczna Chinke, ktora oprowadzila mnie po przyleglym parku i robila za przewodnika. Tanyo, dziekuje bardzo!
Po wizycie w Parku Buddy postanowilam udac sie na przylegla wysepke, zwana Moon Ireland skad mozna podziwiac Budde w calej okazalosci. Isteniaja dwie szanse zobaczenia wielkoluda z oddali. Pierwsza to wynajecie rejsu statkiem (50Y) - bezsensowne. Druga to wybranie sie wlasnie na ta wyspe (oplata ze przeplyniecie statkiem 1Y w jedna strone). Aby tam jednak dotrzec nalezy wziac powrotny autobus 13 i dotrzec do doku, skad odplywaja statki. Tanya napisala mi wszystkie nazwy po chinsku, wiec nie mialam problemu z dostaniem sie tam, jednak i tu kolejne spotkanie. Gdy spytalam gdzie mam wysiasc w autobusie pewna Chinka, mimo iz tego nie potrzebowalam, zaproponowala ze wysiadzie ze mna i zaprowadzi mnie dokladnie do lodzi. Nie bylo jej to po drodze, ale po prostu chciala to zrobic. Kolejny dowod na goscinnosc! I jak tu ich nie lubic!!! A moze ja po prostu wygladam jak sierotka, ktorej nalezy pomoc?!?! Potem spytalam Shun'a czy tak jest. Zaprzeczyl, wiec mam nadzieje, ze przemawia za tym po prostu ludzka dobroc:):) hihihi. Na sierotke ze swoja postura i usmiechem na twarzy to raczej nie wygladam:):) Odpoczynek na Moon Ireland byl niesamowity. Siedzialam na kamieniach i z odleglosci okolo 100 m podziwialam najwiekszego na swiecie Budde. Potem zlapalam autobus powrotny na dworzec i kolejny busik do Chengdu (43Y). Dotarlam do Chengdu okolo 19tej. Juz na wejsciu powalil mnie jego ogrom. Tysiace wielkich ulic, budynkow, autobusow. Po dwoch przesiadkach autobusem dotarlam do hotelu Mix Hostel (20Y/lozko), gdzie zostalam na noc:)
Tego wieczora spotkalam sie jeszcez z Shun'em. Nie udalo nam sie dotrzec na slynna opere w Chengdu, gdyz przybylam do miasta zbyt pozno, ale nadrobimy to nastepnego dnia:)
Niestety w Sichuanie nie zamierzam zostac zbyt dlugo, gdyz z powodu trzesienia cala polnoc jest zamknieta. Musialam rowniez zweryfikowac moj plan wyjazdu razem a Shun'em do Kanding, gdyz teren ten rowniez zamkneli dla obcokrajowcow. Szczesciarz uda sie tam wiec sam, a ja bede musiala podazyc na wschod w kierunku trzech przelomow Jangcy. Po gorkach przyjdzie czas na rzeke i plywanie lodzia:)
Kolejne wiesci ze stolicy prowincji Sichuanu - Chengdu!