czwartek, 14 sierpnia 2008

Amritsar - spotkanie z kultura Sikh'ow

10-12.08.2008
Droga do Amritsar nie byla latwa. W mojej glowie bylo pelno smutku i tesknoty za przyjaciolmi z Delhi. Trzeba jednak isc dalej.. przeciez swiat czeka na mnie:):) Zreszta co jest pocieszajace zobacze ich jeszcze:):)
Do Amritsar dotarlam okolo 6-tej rano. Z dworca kolejowego jedzie specjalny darmowy autobus do Golden Temple, ktora jest atrakcja tego miejsca. Niestety jak to w Indiach bywa autobus podjechal pelny (ludzie wystawali z kazdego okna:), wiec nie udalo mi sie do niego dostac. Zaraz jednak pojawila sie grupka przyjaznych Sikhow, korzy wynajeli ryksze i zabrali mnie ze soba (oczywiscie nie chcieli zadnej oplaty za to:). Z tego powodu jest mi jakos tak dziwnie, bo to samo bylo w Delhi, za nic nie placilam, hindusi nigdy nie chca pieniedzy, za nic. Ram, Aashish, Shaila, czy nawet oni. Nigdy nie chca nic w zamian. To niesamowie:):):)
Nocleg znalazlam przypadkowo w Golden Temple, w dormie.. co ciekawe zakwaterowanie jest za darmo:):). Pokoje sa bardzo proste, ale schludne. To chyba pierwsze miejsce, w ktorym nie trzeba placic za nocleg. Dla obcokrajowcow stworzony jest specjalny zakatek, do ktorego inni nie maja dostepu, a wiec jest bezpiecznie. Zreszta wejscia do niego caly czas pilnuja przyjazni, usmiechnieci i pomocni Sikhowie:)
Co ciekawe nocleg moze tu znalezc kazdy, czy to obcokrajowiec czy tez lokalny...Obok swietyni sa liczne, wielopietrowe budynki, gdzie mieszka tysiace wyznawcow, jak i po prostu turystow. Dzieci biegaja po pietrach, inni spia na matach, na podlodze, inni biora kapiel na srodku dziedzinca. Totalnie inny i zaskakujacy klimat:)
Ale darmowe zakwaterowanie to tylko jedna z wielu rzeczy, ktore powalaja w tym miejscu. Inna i chyba bardziej spektakularna jest posilek. Tuz przy swiatyni znajduje sie swoista "stolowka," gdzie przez 24 godziny na dobe mozna dostac darmowy posilek. Poczatkowo bylam zawstydzona isc tam i jesc za darmo, ale gdy raz sprobowalam nie moglam sie powstrzymac. Nie dlatego, ze jest za darmo, ale z powodu swoistej atmosfery panujacej w tym miejscu. Takie spozywanie posilku to swoista ceremonia. Najpierw bierze sie matalowy talerzyk, miseczke, lyzke i wchodzi do olbrzymiego pomieszczenia, w ktorym co kilka metrow poukladane sa maty. Kazdy siada obok siebie na podlodze, a po sekundzie pojawiaja sie panowie Sikhowie, ktorzy nakladaja rozne potrawy na talerz. Je sie siedzac na macie, majac przed soba inne 100 osob. Najczesciej podawany jest bardzo dobry sos z fasoli, chapati i zawsze ryz na slodko. Jedzenie jest naprawde dobre. Co chwile ktos podbiega, dodaje...cos niesamowitego. Panuje tu taka jednosc... jak sie okazalo codziennie w stolowce je okolo 40 tysiecy ludzi. Mozecie sobie to wyobrazic.. a wszystko za darmo (musze dodac, ze za wejscie do siwtyni nie pobieraja zadnej oplaty, srodki na to wszytko pochodza z datkow ludzi:)). Kazda osoba pracujaca w tym miejscu pracuje za darmo, jako wolontariusz... a taki rytual, ceremonia odbywa sie 24 godziny na dobe, 365 dni w roku!!! To wyjatkowe miejsce:)
Sama Golden Temple rowniez powalila mnie swoim urokiem. Aby sie do niej dostac, najpierw trzeba zdjac buty i oddac je do specjalnej przechowalni, Potem myje sie rece i nogi, a na koniec koniecznie trzeba zalozyc jakies przykrycie glowy. Jest to wynikem tradycji, bowiem kazdy Sikh nosi specjalny turban na glowie (7 metrow materialu, roznego koloru, zawinietych w specyficzny ksztalt, wygladaja pieknie i majestatycznie, zdarazaj sie rowniez ctacy ktorzy zawijaja 70-80 metrow i wowczas ich turban jest przeogromny... ale takich jest nie wielu.. zreszta nie ma sie co dziwic, jest to wowczas niewygodne i meczace). Kolor turbanu jest rozny- zolty, czerwony, czarny, niebieski, zaleznie od upodoban wyznawcy:):)
Gdy dotaralam do swiatyni pierwsze minuty to proba przystopowania emocji.. moje oczy zrobily sie wielkie i pelne podziwu dla tego miejsca..Swiatynia jest wielka, ma ksztalt czworakota. Wokolo piekne biale budynki, na srodku wielki zbiornik wodny ze swieta woda Sikh. Tu tez jest specjalny rytual kapieli, glownie dla mezczyzn. Zamaczaja swoje ciala, aby oczyscic sie ze wszytkich zlych mocy, a takze znalezc sile i pozytywne moce na przyszlosc:)
Na srodku jeziora" znajduje sie slawetna Zlota Swiatynia (Hari Mandir Sahib). Jej zewnetrzne i wewnetrzne sciany wykonane sa ze zlota. Tu tez znajduje sie swieta ksiega Sikhow. Do Swiatyni prowadzi specjalny most- Gurus Bridge, gdzie wszyscy wyznawcy tlocza sie o kazdej porze dnia i nocy, w oczekiwaniu ujrzenia najwazniejszego dziela Sikhow.
Swiatynia jest pelna mistycyzmu, niesamowicie swietego klimatu. To prawda, ze sa tu tlumy, jednak ciagly odglos modlow i spiewu sprawia, ze czlowiek czuje sie jak w innym swiecie.
Przyjechalam tu w niedziele, wiec ilosc wyznawcow byla jeszczew iueksza nic normalnie... to troszke meczylo, jednak z drugiej strony dawalo szanse zobaczenia w jaki spsob Sikhowie sie modla i jak waznym miejscem jest dla nich ten zakatek Indii. Nie powiem, ze co chwila prosili o zdjecia... po tysiacu mialam dosc. Wydawalo mi sie, ze nie moze byc gorzej anizeli w jaskiniach Ellora, czy Ajanta.. ale jak sie okazalo.. moze. Oni uwielbiaja zdjecia.. nie tylko prosza mnie o zdjecie, ale sami chca miec swoje zdjecia. Tego nie spotykalo sie w Chinach czy innych krajach jakie dotad odwiedzilam. Inna rzecza jest fakt, ze Hindusi caly czas chodza za toba. Siadasz w jednym miejscu, a po minucie siedzi kolo ciebie 10 osob patrzac, obserwujac. Nie ma najmniejszej szansy na prywatnosc.. nie ma... i do tego trzeba sie przyzwyczaic. Oni uwielbiaja obcokrajowcow, szczegolnie samotne dziewczyny, bo wtedy sa bardziej odwazni. Jednak nie jest to niebezpieczne.. chodza za toba, siedza, patrza, zagaduja.. ale na tym sie konczy:):)
W swiatyni spedzilam pierwszego dnia ponad 6 godzin. Siedzialm, sluchalam modlow, delektowalam sie pieknem tego miejsca. Potem jednak moj zoladek zazadal jedzonka, wiec opuscilam swiete miejsce i udalam sie do miasta. Po drodze spotkalam Dav'a - Sikh'a, ktory obecnie mieszka w Kanadzie i wlasnie przyjechal na coroczne wakacje do swojego rodzinnego miasta. Zabral mnie na pyszle jedzonko, do lokalnej knajpki (Palak Paneer + chapati - 50R) za co moj zoladek byl bardzo wdzieczny. Na tym jednak nasze spotkanie sie nie skonczylo... wraz z przyjaciolmi wybiertal sie tego wieczora do kina i zaporponowal wspolne wyjscie.. dlaczego nie.. jeszcze nie bylam w indyjskim kinie, a boliwood'dzkie kino widzialm tylko w Polsce:)
Wybralismy sie na film "Singh is kinng". To hicior tego roku, wszyscy znaja ten tytul i kazdy chce obejrzec ten film. Dzien, w ktorym wybralismy sie do kina, byl dniem premierowym, wiec wielkie tlumy w sali kinowej. Zreszta dostanie biletow tez nie nalezalo do najlatwiejszych, ale jak to pisalam wczesniej.. dobra duszyczka Dav zalatwil wszytko:)
Sam film byl w jezyku punjabi, wiec nie moge powiedziec, ze rozumialam wszystko. Niemniej jak to w indyjskim kinie, nie nalezal do najbardziej ambitnych, wiec nie mialam problemu ze zrozumieniem sensu:) Sam film byl niesamowicie zabawny.. o kulturze Sikhow,w wersji komediowej.. wiec jak najbardziej na czasie dla mnie:). Obok smiesznej fabuly ubawily mnie rowniez reakcje wszystkich widzow.. wow.. jak oni reagowali na kazda scene, krzyczeli, pomrukiwali, niesamowita euforia w kinie, na kazdy smieszny watek. U nas kazdy siedzi cicho, skupia sie na filmie.. tu pelny gwar, smiech, wariactwo!!! To bylo niesamowoite doswiadczenie....Dziekuje Dav!
Po filmie udalam sie na zasluzony odpoczynek. Planowalam opuscic Amritsar nastepnego dnia (poczatkowo chcialam tu zostac tylko jeden dzien), ale jakos tak mi sie tu spodobalo, ze zostalam trzy:):) To miejsce ma niesamowita magie.. i chyba kazdy chce tu zostac jak najdluzej:):)
Nastepnego dnia wybralam sie na zwiedzanie miasta. Jak to kazde indyjskie miasto.. waskie uliczki, krowy na smieciach, tysiace rykszy, niesamowity halas. Ale w tym wszystkim niesamowicie przyjazni ludzie, usmiechajacy sie non stop, proszacy o zdjecia. Moze to dziwne, ale czlowiek czuje sie tu naprawde swojska.. trzeba tylko zapomniec o tym balaganie i brudzie.. Reszta jest piekna!!!
Wieczorem wybralam sie z kolei na specyficzna ceremonie, jaka ma miejsce kazdego dnia na granicy indyjsko- pakistanskiej. Aby sie tam dostac nalezy zlapac jednego z wielu jeepow, oplata w obie strony 75 ruppi. Ceremonia rozpoczyna sie o 18.30, trwa okolo pol godziny i jest jedyna w swoim rodzaju. Po obu stronach granicy gromadza sie tysiace Hindusow i mieszkancow Pakistanu. Na przemian krzycza hasla propagujace ich kraje, wiwatuja, klaskaja.. pelna euforia. Do tego specyficzny, niemal komiczny w wygladzie przemarsz straznikow, ktorzy wymachuja nogami na wysokosc twarzy i obnizanie flag. Obraz iscie z Monty Python'a.. Ciekawe doswiadczenia i duza doza smiechu. Kazdy powinien to zobaczyc:) Tu tez poznalam grupke Hindusow, z ktorymi spedzilam kolejna godzine. Zaczelo sie od tego, ze sledzili naszego jeepa.. moj usmiech chyba czyni cuda... a potem jak juz mnie znalezli, nie chcieli zostawic chocby na chwile. Po poworcie do miasta okolo 20-tej wraz z jednym z poznanych towarzyszy wyprawy na granice (mieszkanca Jammu) udalam sie na moj pierwszy przepyszny posilek do swiatynnej stolowki. Jak pisalam wczesniej jedzenie tu jest niesamowitym przezyciem:) Po zaspokojeniu zoladka przyszedl jednak czas na cos dla umyslu:) Okolo 22-giej w swiatyni odbywa sie ceremonia zamkniecia, polegajaca na przeniesieniu ksiegi z Hari Mandrid Sahib do Akal Takhat. W ceremoni moga uczestniczyc tylko Sikhoiwie i to mezczyzni. Najpierw wiele modlow, potem przepelnione wielkim wysilkiem (ksiega i specjalny katafalk, na ktorym jest przenoszona sa bardzo ciezkie) przenoszenie ksiegi. Kazdy sklada uklon, probuje dotknac swietej ksiegi...To niesamowite jak ich wiara jest gleboka. Potem wszyscy uczestnicy zajmuja sie czyszczeniem "katafalku" wyspiewujac sikhowe modlitwy. Kolejna ceremonia jest czyszczenie samej swiatyni. Istnieja dwie formy. Pierwsza z nich ma miejsce 3 razy dziennie i kazdy moze wziac w niej udzial. Kazdy odwiedzajacy swiatynie bierze wiaderko i nabierajc wode z zbiornika ze swieta woda myje podloge w kazdym zakamarku swiatyni. Czegos takiego jeszcze nie widzialam. Inna jest sprzatanie i mycie Hari Mandrid Sahib, ktore moze byc dokonywane tylko przez wybranych Sikhow, w specjalnych bialych strojach z mieczami, jak to przystalo na najwyzszych ranga (co ciekawe jak sie dowiedzialam, Sikhowie moga wnosic te miecze nawetna poklady samolotow.. wow...taki wyjatek.. nas trzepia na kazdym kroku i wywalaja nawet pilniczki:):). Swiatynia i jej wnetrze myte jest za pomoca mleka... nie pytajcie ile litrow mleka zuzywanych jest na to. Ceremonia ta odbywa sie codzienie o polnocy i twa 2 godziny. Potem okolo 2giej w nocy schodza sie wybrani Sikhowie i spiewami i modlami przygotowuja sie do wprowadzenia ksiegi na Hari Mandrid Sahib, ktore ma miejsce o 4tej rano (tzw. ceremonia otwarcia). Co mnie najbardziej zaskoczylo to fakt, ze wszystkie ceremonie zajmuja 24 godziny na dobe i tysiace ludzi bierze w niej udzial... caly Amritsar zyje zyciem swiatyni...co jest najwiekszym potwierdzeniem, jak wazna jest dla nich religia:)
Nastepnego dnia zamierzalam wyjechac z Amritsar, niestety nie pozwolila mi na to pogoda.. lalo niemilosiernie wiec nawet nie mogalm sie wydostac ze swiatyni. Ale dzieki temu zostalam jeden dzien dluzej, podczas ktorego delektowalam sie atmosfera panujaca w swiatyni. To miejsce uspokaja, dodaje enrgii, pozwala odnalezc sie w myslach... idelny punkt na przystanek. Wieczorem zawitalam na internet (25 rupi/h), gdzie poznalam mojego kolejnego indyjskiego przyjaciela - Mandeep'a. Spedzilismy razem ponad 4 godziny gadajac, za co jestem mu wdzieczna, bo dal mi namiastke wiedzy, co znaczy kultura i zycie Sikhow. Wieczorem kolejne wizyta w swiatyni i podziwianie ceremonii zamkniecia. Tu spotkalam Dav'a (Sikh'a z Kanady, z ktorym bylam w kinie), z ktorym spedzialm czas do polnocy:)
Nastepnego dnia pomimo przeogromnego deszczu postanowilam opuscic Amritsar. Piekne miejsce, w ktorym spedzilam piekny czas... ciagnie mnie jednak na polnoc w gory.. wiec nie moge sie opierac swoim potrzebom. Kochane gory czekaja!!!:):)
Aby wydostac sie z Amritsar najpierw musialam dostac sie na dworzec autobusowy. Przez cala noc lalo tak mocno, ze wszystkie ulice miasta byly straszliwie zalane. Woda po pas. Gdy wzielam ryksze (ciagniona przez pana na rowerze) myslalam, ze nie przezyje przejazdu. Woda siegala niemal do siedzenia, a prowadzacy byl niemal po pas w wodzie. Na kazdej dziurze zastanawialam sie czy zaraz wyladuje w wodzie i wezme kapiel w brudnej indyjskiej wodzie, czy tez nie... Udalo sie jednak. Po pol godzinie morderczego poedalowania dotarlam cala i zdrowa na dworzec:))
Zlapalam autobus o 12.00 do Pathankot, bo jak sie okazalo tego dnia byl strajk we wszystkich srodkach transportu w Indiach, wiec autobus do Dharmasali zostal odwolany...cale szczescie mozna bylo podzielic trase na kawalki.
Ale o tym w kolejnych opowiesciach:)