piątek, 1 sierpnia 2008

Indie i Mumbai - zderzenie z nowa rzeczywistoscia:)

30.07 - 1.08.2008
No tak... przyszedl czas na nowe doswiadczenia!!! Indie.. Swiat, ktory do tej pory znalam tylko ze zdjec i z opowiesci... pytanie jakie beda moje wrazenia po pobycie tu??
Sam lot z Shanghaju do Mumbaju byl spokojny. Oczywiscie w mojej glowie kolowaly sie tylko mysli jak to bardzo nie chce opuszczac tego pieknego zakatka, jak to jestem tu szczesliwa. No ale coz... lecimy dalej... nowy swiat przede mna.
Jak sie okazalo moj lot do Mumbai byl z miedzyladowaniem w Delhi, gdzie wyladowalismy okolo 2.30 w nocy. Godzinne posiedzenie na pokladzie w podziwianiem Hindusow, biegajacych i czyszczacych poklad dla kolejnych pasazerow. Trzeba porzyznac, ze Air India serwuje calkiem niezle posilki. Poniewaz wylatywalam o 22-giej zalapalam sie na pozny obiad. A poniewaz potem lecielismy z Delhi do Mumbai mialam okazje zjesc wczesne sniadanie:):):)Wow.. to sie nazywa dobre karmienie:)
Do Mumbai dolecielismy okolo 6 rano. Lotnisko w najwiekszym indyjskiem miescie oczywiscie zszokowalo mnie na wejsciu. Brud, syf, obdrapane i znieszone sciany... prawdziwe Indie:):)Poniewaz lotnisko oddalone jest od centrum godzine drogi samochodem i nie ma mozliwosci skorzystania z lokalnego transportu nie pozostalo mi nic innego jak skorzystac z taksowki. Cale szczescie istnieje cosik takiego jak Pre-paid taxi. W biurze na lotnisku placisz za kurs i nie musisz sie martwic negocjowaniem ceny badz tym, ze wywioza cie w inne miejsce. Nie powiem, ze cena niemala... 350 rupi (1$= 42 Rupi) za dojazd do dzielnicy Colaba. Oczywiscie juz tutaj chcieli mnie oszukac kalkulujac cene na 390, ale sie nie dalam... jak widac trzeba byc uwazanym na kazdym kroku:)
Droga do centrum zajela nam godzine, a widoki za oknem wzbudzily moj strach, przerazenie.. WOW.. czegos takiego jeszcze nie widzialam. Brud, tony smieci na ulicach, tragiczne domy, nawet nie domy, ale swoiste baraki... nieludzkie warunki zycia, brudni, biedni, glodujacy ludzie na uliacach...Spodziewalam sie biedy, ale ten widok mnie przerosl i zaszokowal. Trzeba sie bedzie przyzwyczaic, tym bardziej ze podobno Mumbai uchodzi za jedno z czysciejszych miast. Wiec na ta chwile ciezko mi sobie wyobrazic co sie dzieje gdzieindziej. Postanowialm zostac na noc w najtanszym hotelu w miescie (Mumbai slynie z najdozszych noclegow w Indiach). Pojechalam wiec do rekomendowanego przez LP hostelu Salvation Army Red Shield Hostel (lozko w dormie to koszt 165Rupii, wraz ze sniadaniem). Po tym poczulam sie spokojniejsza... nie bede musiala spac z innymi na ulicy:):) hihihi...Zmeczenie i wiele emocji spowodowaly, ze musialam odpoczac... moj organizm strajkowal:) Tym samym do godziny 14tej leniuchowalam w lozku. Dodatkowo moj nastroj nie byl na tyle dobry, aby wyjsc i walczyc z indyjska rzeczywistoscia. Ale nie poddalam sie:) W koncu Indie to piekny kraj i z czasem go pokocham.. musze tylko zapomniec o Chinach... moich ukochanych Chinach.
W pokoju poznalam sympatyczna Irene z Hiszpanii. Przegadalysmy dwie godziny, a potem udalysmy sie na przechadzke po miescie. Dzielnica Colaba jest najdrozsza i najbardziej zadbana dzielnica Mumbaju, niemniej nadal odbiega od obrazu do jakiego przywyklam. Wszedzie tysiace Hindusow, czasem pojawiaja sie kobiety poubieraene w piekne sari.. jednak co jest przytlaczajce to ciagly wzrok mezczyzn jaki czuje sie na sobie. Za kazdym razem rodzi sie pytanie.. dlaczego oni tak patrza, dlaczego przeszywaja cie swoim wzrokiem?!?!... po trzech dniach wiem jednak, ze to normalne... ten wzrok bedzie mi towarzyszyl do konca wyjazdu i kazda kobieta musi do niego przywyknac!.
Na obiad poszlismy do Leopold Cafe. Tu zjadlam pierwsza indyjska potrawe "Indian kurma":). Usmazone warzywa, bardzo ostre.... myslalam, ze tylko w Chinach mamy ostre jedzenie:):),a jednak nie. Ale to chyba dobrze, bo przeciez Drahanka uwielbia ostre jedzonko:):) Tym sposobem slawetna kurma przypadla mi do gustu;) Cudem dla mojego podniebienia byl rowniez tak zwany "Garlic nan" - chleb czosnkowy. Nieco inny niz w Polsce - Plaski, duzy w ksztacie kola i przyprawiony innymi dodatkami. CUDO!!! Po przepysznym jedzonku spacerowalysmy jeszcze po miescie. Odwiedzilysmy slawetny dock z "Gate of India", przespacerowalysmy sie glowna ulica z licznymi kramami z indyjska bizuteria czy ciuchami. Juz bym chciala wszytko wykupic!! Te przepiekne kolorowe ciuchy!!! WOW!! Tego nie widzialam wczesiej... Czuje ze pomimo topniejacych zasobow finansowych nie powstrzymam sie od zakupow:):):)A przeciez w Polsce tak nienawidze chodzic po sklepach:) JAk to sie czlowiek zmienia wraz z miejscem w ktorym przebywa:) hahaha.
Poniewaz zaczelo padac.. jak przstalo na pore monsunowa.. deszcz zagonil nas do hotelu. Tu wraz z Irene spedzilysmy mily czas w towarzystwie dwoch milych Austriaczykow - Harry'ego i Lukas'a, wymieniajac poglady o tym zaskakujacym zakatku na ziemi:):) Pierwsza noc minela mi w miare spokojnie, choc trzeba przyznac, ze halas na ulicy jest niemilosierny. Doskwiera rwoniez upal, ale juz sie przyzwyczailam, ze caly czas jestem mokra i spocona:):)
Kolejnego dnia (31.07) z samego rana spotkalam w naszym hotelu Polke.. tak.... po kilku miesiacach samotnosci pierwsza duszyczka z Polski!!! I to z Wroclawia. Kacha wlasnie dotarla do konca swojej podrozy, ale moze lepiej nie pytajcie jak jej sie tu podobalo. Ona nienawidzi Indii. Spedzila tu miesiac i chyba nie byl to najlepszy czas w jej zyciu. Mam nadzieje, ze ja nie pojde w jej slady:) Niemniej dla mnie byla zbawieniem.. pierwsze chwile w Indiach zawsze milej spedzic z rodaczka:) Zreszta ona chyba miala takie same odczucia;):) Po pogawedkach w hotelu wybraslymy sie razem na slawetna Elephant Island. Jaskinie jakie znajduja sie na niej zostaly uznane przez UNESCO jako dziedzictwo kulturowe. Aby sie tam jednak dostac najpierw trzeba zlapac statek z doku przy "Gate of India" (plata w dwie strony to 120 Rupii). Na wyspe plynie sie okolo godziny. Trzeba przyznac, ze niezle buja, wiec dla osob z choroba morska taka podroz nie jest wskazana:) Tu poznalam pierwszego milego Hindusa...przewodnika z Mumbaju... jak kazdy hinduski mezczyzna byl niesamowicie rozgadany... niemniej dzieki temu podroz minela mi szybko. Kacha w tym czasie spala, bo niestety dopadly ja morskie mdlosci:)
Co do samych jaskin (oplata 250 rupi), trzeba przyznac, ze sa bardzo ciekawe. Swiatynie w jaskiniach zostaly wybudowany w latach 450-750 ne i przedatwiaja Shive w roznych sytuacjach, pozach. W ramach oplaty za statek wliczony jest przewodnik wiec zwiedzanie bylo tym bardziej ciekawe, bo zrozumiale w kazdym detalu:) Miejsce godne odwiedzenia a jak wynikalo z reakcji innych turystow jedno z pikniejszych w Indiach. Czy tak jest naprawde?? Nie wiem... ja porownuje do jaskin i swiatyn w Chinach i na ta chwile Indie wypadaja blado:):) Ale nie poddaje sie walce z wlasnym umyslem i porownywaniem:):)
Zwiedzanie jaskin zajelo nam okolo 1.5 godziny. Potem przyszedl czas na powrot.. tu kolejne spotkanie ze skutkami pory monsunowej nas ... raz swiecilo slonce, potem nagle zbieraly sie chmury i padal niesamowity deszcz, aby za chwile znow ujrzec na niebie piekne promienie slonca:):)W drodze powrotnej nie obylo sie rowniez bez kolejnej atrakcji. Na srodku zatoki zepsul sie silnik i dryfowalismy okolo godziny, az majtkowie naprawia zepsuta maszyne. Ciekawe byly reakcje niektorych Hindusow... niektorzy sie modlili, niektorzy wydawali sie zalamani... wow.. przeciez to tylko maly postoj, jak naprawia ruszymy dalej:):) To prawda bujalo ostro, ale dalo sie to wytrzymac. My z Kacha wykorzystalysmy ten czas na wyglupy i smiech niemal do lez:) Kacha.. dziekuje!!!
Po dwoch godzianch dotarlysmy jednak do portu. Stad szybki spacerek na obiad. Nasze zoladki krzyczaly o pomoc:) Tym razem kurczak w sosie slodkim i slawetny chlebek czosnkowy (200 rupii, sporo, ale Mumbai nie nalezy do najtanszych). Z pelnymi zoladkami podreptalysmy do Victoria Train Station (budynek przepiekny, z licznymi zdobieniami, rzezbieniami, poza tym uznany przez Unesco jako dziedzictwo kulturowe). Tu nabylam moj pierwszy bilet na pociag. Co ciekawe rutyna zakupu jest zaskakujaco inna od tych z jakimi spotkalam sie do tej pory. Najpierw musisz isc to specjalnego okienka dla turystow (na tej stacji okno numer 52), gdzie po wypelnienu specjalnego formularza (podaje sie dane osobowe, numer pociagu, trase, dzien, typ pociagu) i okazaniu paszportu mozna zakupic bilet. Ja wykupilam bilet na sobote. Wyjezdzam do Pune (68 rupii, seater), gdzie spotkam sie z moim przyjacielem Ramchandra. Ramchandra jest Hindusem i znamy sie juz ponad 4.5 roku, wiec mam nadzieje, bedzie to mily czas dla mnie i szybciej dostosuje sie do indyjskich warunkow:) Po zakupie biletu udalysmy sie spacerkiem spowrotem do naszej dzielnicy Colaba. Nie opanowalam sie i zaciagnelam Kache na zakupy. Nowe spodenki i nowa sukienka po 6 miesiacach noszenia tych samych ciuchow, niemal doprowadzily mnie do euforii:) Jak niewiele mi teraz potrzeba do szczescia. W Polsce nienawidze zakupow.. a tu.. fruwam:):) haha...
Reszte wieczoru spedzilysmy na pogaduchach w hotelu:) Tak minal moj drugi dzien w Indiach.
Ciesze sie, ze spedzialam go z Kacha..podobalo mi sie. Jedyne do czego mam zastrzezenia to moj polski. Zapomnialam jak sie mowi po polsku. Trzy miesiace nie uzywalam tego jezyka i wszytko wylecialo z glowy. tearz mysle, spiewam i zastanawiam sie po angielsku. Dlatego komiczne dla mie bylo gdy zaczelam mowic po polski wciskajac co chwila angielskie slowa. WSTYD!!!!:)
I podobno nabralam angielskiego akcentu!!! RATUNKU!!! Przeciez ja nadal jestem Polka:):):)
Ostatniego dnia w Mumbaju postanowilam pozwiedzac okoliczne zakamarki. Najpierw spacerkiem udalam sie w okolice dworca Victoria Train Staton. Budynek dworca uchodzi za najbardziej znany w Mumbaju i zostal uznany przez UNESCO jako dziedzictwo kulturowe. I trzeba przyznac ze robi wrazenie. Bogato rzezbione fasady calkowicie odbiegaja od widoku okolicznych budynkow:) Potem moje nogi podreptaly na pobliski market. Tutaj dopiero poznalam co to znaczy tlum, syf, brud. Wszedzie tysiace ludzi ciagnacych wozki, taszczacych worki, biegajacych z zakupami. W tym miejscu mozna kupic wszystko... poczawszy od ciuchow, poprzez wiertarki, swiece i zwierzeta:) Oczywiscie na kazdym kroku spotyka sie pasace na kupkach smieci krowy. Ale do tego widoku latwo przyzwyczaic sie w Indiach.. w koncu spotyka sie je na kazdym kroku:):)
Z marketu powedrowalam na najbardziej znana plaze Mumbaju - Chowpatty Beach.Trzeba przyznac, ze okolica jest urocza. Widok z deptaku rozposciera sie na zatoke i okoliczne dzielnice Mumbaju. Stad wydaje sie, ze jest on nawet czysty i przyjemny:) Zreszta sam klimat miejsca tworza nie tylko widoki, ale ludzie siedzacy na betonowym deptaku, delektujacy sie zachodzacym sloncem. Jedyne co mnie najbardziej powalilo to widok prawdziwej, piaszczystej plazy... z ta jednak roznica, ze obok piasku plaza pokryta byla warstwa smieci. Hindusom jednak nie bardzo to przeszkadza, bo w usmiechem na twarzy spadceruja po wysypisku niemal jak po przepieknej oazie:):) No coz... ja niestety mam porownanie z plaza w Wietnamie, czy tez w Chinach.. wiec niestety na mojej twarzy nie zagoscil tak szczesliwy usmiech:):) Po spacerku przyszedl czas zatroszczyc sie o zoladek. Udalo mi sie znalezc bardzo przyjemna wegetarianska knajpke, w ktorej ugoscilam sie biryani veg (34 rupie i przepyszna lassi - 18 ruppi). Wieczorek spedzilam w milym towarzystwie Australijki -Sally, ktora przyjechala na wolontariat do Indii. Jestem dla niej pelna podziwu:):)