wtorek, 23 września 2008

Batal and Chandra Tal... Himalaje witaja

22-26.08.2008
No wiec wyruszyliśmy. Nie powiem, ale poczatek był naprawde bardzo meczacy. Poniewaz poprzedniego wieczoru sporo czasu spedzilam na internecie rozmawiajac z rodzicami, bratem, bratowa i moimi bliskim przyjaciolmi, nie bylo zbyt wiele czasu na pakowanie. Wrocilam do hotelu okolo 1-szej, a jeszcze musialam posegregowac rzeczy, ktore biore, a ktore zostawiam w hotelu. Odbiore je za jakis miesiac, a cokolwiek wezme, bedzie moim dobytkiem przez najblizsze tygodnie. Wybor wiec powinien byc trafny.. ale jak to z Drahanka bywa nie bylo czasu na zbyt dlugie myslenie. Samo pakowanie zajelo mi dwie godziny, wiec jak latwo skalkulowac moj sen zostal ograniczony do minimum:) Z Olivierem bylam umowiona na 4-ta, bo czekala nas jeszcze droga z Old Manali na dworzec (pol godziny spacerkiem). Wydawalo sie, ze nasze plecaki wazyly tone. Tak w rzeczywistosci to waga mojego wahala sie w przedziale 35-37 kilogramow:) Niezly balast. Jedno jest pewne z takim ciezarem nie uniose sie w powietrze ani nie porwie mnie wiatr:).
Myslelismy, ze autobus bedzie bezposrednio z Manali, ale jak sie okazalo przyjezdzal z Kullu. Wraz z Olivierem zapakowalismy plecaki w plastikowe maty (ochrona przed deszczem) i wrzucilsimy je na dach. Moj plecak wazyl okolo 36 kilogramow, wiec nawet taka czynnosc nie nalezala do najlatwiejszych... ale cale szczescie mam mezczyzne w towarzystwie:).
Poczatek jazdy nalezal do nieciekawych. Za oknem totalna ciemnosc, w moich oczach zmeczenie, wiec z chinska muzyka na uszach przemierzalismy okolice. Olivier siedzial z przodu, ja przy oknie zaraz za nim. Nie omieszkam wspomniec, ze siedzenia w autobusie stworzone byly chyba dla Chinczykow.. malutkie, krociutkie, weziutkie. Poczatkowo mi to nie przeszkadzalo, gdyz moglam sie rozlozyc na dwoch siedzenich. Z czasem jednak, gdy dosiadali sie kolejni towarzysze zaczelo mi to przeszkadzac, zaczelam przyjmowac pozycje joginow:). Gdy zrobilo sie jasniej droga zaczela nas zachwycac. Pielismy sie coraz wyzej i wyzej, a wydawalo sie, ze stan naszego pojazdu na to nie pozwoli. Autobusy w Indiach wydaja sie byc z makabrycznym stanie, ale ku zaskoczeniu wszystkich maja wiele mocy i mozliwosci, aby wjechac na niewyobrazalne wysokosci. Tak sobie mysle, ze nawet polskie piekne autobusy Volvo mialyby niezle problemy w przejechaniu chocby kilku kilometrow na takich wysokosciach i w takich warunkach. No coz, nasz pial sie genialnie i nie mial najmniejszych trudnosci. Naszymi towarzyszami w autobusie byla grupa zolnierzy – wsrod nich usmiechniety Sikh, para przesympatycznych Hiszpanow, jak i sliczny kierowca. To twarze, ktore zapamietalam z celej podrozy.
Po pieciu godzinach pieknej jazdy dotarlismy do Batal, autobus przemierzyl droge z wysokosci 2000 m npm (Manali) na 4000 m npm (Batal). Batal to jedna dhaba przy glownej drodze... tak naprawde to pustkowie!!! Nawet droga, ktora tu prowadzi wiedzie przez kamienna pustynie z wielkimi szczytami po obu jej stronach. Tak wygladaja Himalaje. Wysokie gory i NIC wiecej. Genialne! Niezapomnianym doswiadczeniem byl moment, gdy nasz autobus ruszal dalej w droge. W mojej glowie pojawila sie zaskakujaca mysl ”odjezdza moje zycie”. Zostajemy na putkowiu, pozostajemy zdani tylko na siebie. Dopiero setki kilometrow dalej znajduja sie jakies oznaki cywilizacji, czy zycia:(. No coz… to bedzie ciekawe doswiadczenie! Z jednej strony byl to moment euforii, bo wokolo tylko gory i nicosc, ale z drugiej strony jakis nieuzasadniony strach. Cale szczescie zniknal sekunde po tym jak sie pojawil:). Zostalo tylko szczescie z pobytu w Himalajach. To przeciez cos o czym marzylam od lat. Himalaje i Ja:):):)
Zapomnialam dodac, ze w autobusie spotkalam Polaka – Kube, ktory obecnie pracuje w Pakistanie. Niestety nie dane nam bylo zbyt dlugo porozmawiac, gdyz poznalismy sie podczas wysiadki w Batal. Ale mimo wszystko bylo to bardzo mile spotkanie. Polacy na takim pustkowiu:).
Autobus odjechal, a my zostalismy na pustkowiu. Poniewaz bylo stosunkowo pozno, postanowilsimy zostac na noc wlasnie w tym miesjcu. W dhabie zaproponowali nam nocleg w kamiennym schronie, ktorego dach stanowila zwykla folia:). W koncu musimy sie cwiczyc w chlodzie.. przed nami trzy tygodnie w namiocie:). Po obiedzie (ryz i dhal) poszlismy w ramach aklimatyzacji na spacer na pobliskie wzgorza (jezeli jeszcze wysokosc 4100 m npm mozna nazwac wzgorzami:)). Bylo pieknie i sympatycznie... smialismy sie, rozmawialismy.. wydawalo sie, ze jest to dobry poczatek trekkingu. Niestety tylko sie wydawalo:(.
Po dwoch godzinach doszlismy do pobliskiego lodowca, zjedlismy ostatnie jablko z naszgo prowiantu, obejrzelismy zachod slonca i udalismy sie w droge powrotna. Wieczor spedzilismy w dhabie objadajac sie pysznymi gotowanymi warzywami, dhal, chapati i slodziutka chai. Niestety juz wtedy w mojej glowie kolowala sie mysl, w jakis sposob mam zmienic zachowanie Oliviera. Jego ironia i sarkazm naprawde mi nie odpowiadaly:(. Niestety mysli te nie odstepowaly mnie na krok przez kolejne dwa dni:(
Pierwsza noc w gorach byla bardzo zimna, ale przezylismy ja:). Przed nami kolejny dzien w Himalajach.
Kolejnego dnia (22.08.2008) pogoda niestety nas nie wynagrodzila. Przez caly poranek padalo, a nawet nie padalo, ale lalo. Nie bylo jak sie wydostac z chatki. Dopiero okolo godziny 12-tej niebo sie rozjasnilo i pojawila sie szansa na wyruszenie w droge. Wczesniej spacerowalam po pobliskich wzgorzach, podziwialam pasterzy z wielkimi stadami owiec i koz i zastanawialam sie jakie to niesamowite zycie prowadza. Takie odlegle i odmienne od naszego europejskiego, bez biegu, bez skupiania sie na dobrach materialnych. Takie proste i zwyczajne. Chyba wlasnie takie mi sie marzy?! Kto wie…
Po dlugich rozwazaniach podjelismy decyzje – idziemy. Spakowalismy plecaki, pokrylismy je nieprzemakalna folia i mimo malej mrzawki wyruszylismy do Chandra Tal. Ja czulam sie jak ptaszek, niemal fruwalam. Czulam sie tak szczesliwa.. wokolo mnie Himalaje, a ja wedruje sobie po himalajskich bezdrozach. Warto jest miec marzenia, bo czasem sie spelniaja. Jestem w Himalajach!!!
W przeciwienstwie do mnie Olivier obumieral. Mimo swojej dobrej kondycji czul sie slaby, nie mial sily isc. Jak sie okazalo wysokosc zrobila swoje. Ja nie mialam tego problemu, z 36 –kilogramowycm plecakiem fruwalam, on nie mial sily na kolejne kroki. Chcialam mu pomoc, ale jak to bywa w przypadku niektorych mezczyzn nie ma wiekszego upokorzenia anizeli swiadomosc, ze kobieta jest silniejsza. Od tego rozpoczely sie klotnie.. chcialam pomoc, a on tego nie docenial i nie szanowal. To byl jeden z powodow, dlaczego nasze drogi w ostatecznosci sie rozeszly. Nie moglam sobie pozwolic na trekking z kims kto ze wzgledu na swa dume nie da sobie pomoc. Co by sie stalo, jakbysmy byli na 6000 metrow co bylo naszym planem i musielibysmy stawic czola jakiejs niebezpiecznej sytuacji. Czy wtedy tez odrzucilby moja pomoc? Nie chcialam tego probowac?!:(
Droga do Chandra Tal byla przepiekna, nie zapomne jej do konca zycia. Po drodze mielismy mala przerwe w chatce pasterzy, ktorzy w tej czesci Himalajow spedzaja ponad pol roku. Spotkailismy ich przy drodze i jeden z nich zaprosil nas na chai. Pomimo braku czasu zgodzilismy sie, gdyz Olivier naprawde nie byl w dobrej kondycji. Chatka przypominala niemal szalas, ale jej budowa swiadczyla o geniuszu budowniczego. Mimo ze na dworze bylo zimno, w srodku panowala pokojowa temperatura. Przemily pasterz (niestety mowil tylko kilka slow po angielsku, wiec w ruch poszly rece i mowa ciala:)) poczestowal nas chai, a potem smacznym jedzeniem. W miedzyczasie pojawil sie kolejny pasterz, ktory przyniosl poczeta godzine wczesniej owieczke. Byla mala i wystraszona. Dal mi ja do potrzymania na rekach. To bylo niezapomniane doswiadczenie trzymac takie male i bezbronne zwierzatko na swoich rekach. Ja, Hilaje i nowonarodzone stworzenie!:)
Kolejnym genialnym doswiadczeniem byla sama rozmowa z pasterzem. Tu wyszly prawdziwe hinduskie zwyczaje. Poniewaz przybylismy do niego razem, mam na mysli - Ja i Oliwier- potraktowal nas jako malzenstwo, a gdy powiedzielismy, ze tak nie jest, byl niemilosiernie zszokowany. Ale to nie wszystko. Poniewaz bylismy razem zwracal sie tylko i wylacznie do Oliviera jako mezczyzny. W Indiach panuje tradycja, ze obcy mezczyzna nie moze zwracac sie do obcej kobiety, a szczegolnie w towarzystwie jej partnera. Bylby to wielki nietakt. Dlatego tez w calej rozmowie czulam sie jak piate kolo u wozu. Niestety. Ale mimo tego czas w pasterskiej chatce byl niesamowity. Pasterz zaproponowal nam nawet nocleg, ale postanowilsimy isc dalej.
Olivier czul sie coraz gorzej, a przed nami byla naprawde dluga dorga. Kilka klotni w zwiazku z moja propozycja pomocy… I nie bylo wyjscia. Musielismy dojsc do Chandra Tal. Odrzucil nawet propozycje zatrzymania jeep'a, ktorym mogl dojechac do celu. No coz… Jak sie potem okazalo tym jeep’em jechali Manu, Gaultam, Emma i Nagu.
Gdy dotarlismy nad Chandratal Lake bylo juz naprawde bardzo ciemno. Cale szczescie znajduje sie tam kilka namiotow, w ktorych moglismy przenocowac. Rozpakowalismy rzeczy i udalismy sie do glownego namiotu, w ktorym Govend (wlasciciel i prowadzacy oboz) serwowal jedzenie. Tu tez spotkalam po raz pierwszy Manu i jego ferajne. Nie spodziewalam sie jednak, ze ten moment i ten wieczor odmieni moje pozniejsze zycie. Czekajac na jedzonko rozmawialismy we wspolnym gronie, smialismy sie, wymienialismy doswiadczenia. Pamietam tego wieczoru Manu byl chory i wymeczony, choroba wysokosciowa nie dawala mu spokoju. Jednak cos dodawalo mu energii do rozmowy, bycia aktywnym…..to cos potem zmienilo moje i jego zycie:):).
Po dwoch godzinach Olivier poszedl zmeczony do namiotu,a ja zostalam w towarzystwie milych Hindusow. To byl naprawde mily wieczor. Okolo 23-ciej odprowadzilam ich do namiotow (jelonki nawet nie mialy latarek:)), a potem po pierwszym wspolnym spacerku z Manu udalam sie na zasluzony odpoczynek.
Nastepnego dnia (23.08.2008) obudzilam sie naprawde wczesnie, nie moglam spac. Ubralam ciuszki i poszlam na poranna przechadzke wokol jeziora Chandratal. Wokolo gory wznoszace sie na 5000-6000 metrow i ja – mala istotka w przestworzach. Niesamowity byl wschod slonca i rozblyskujace na sniegu i zboczach barwy. Bylo cudownie. Po okrazeniu jeziora w drodze powrotnej spotkalam Manu i Nagu. Wlasnie skladali namioty i pakowali manatki – tego dnia wyjezdzali do Kaza. Zaproponowali mnie i Olivierowi zmiane planow i dolaczenie do ich wesolej ferajny. Ja jednak wiedzialam, ze Olivier odmowi, a z drugiej strony nie wiedzialam jak nasze losy nadal sie potocza. Sytuacja jednak szybko wyjasnila sie sama. Po powrocie do obozu czekala mnie kolejna awantura z Olivierem, mialam dosc. Manu i Nagu jeszcze kilkakrotnie zaproponowali mi przylaczenie sie do ich trekkingu, ja jednak nie chcialam sie poddac. Obiecalam popracowac nad nasza relacja z Olivierem, a jak nie uda mi sie znalezc porozumienia, obiecalam hinduskim kolegom, ze nastepnego dnia dolacze do nich w Kaza. Wymienilismy wiec adresy mailowe, numery telefonow i czekalismy co sie wydarzy.
Poniewaz Olivier nadal byl chory tego dnia postanowilismy zostac w obozie. Przedpoludnie spedzilismy z ferajna Manu.. bylo naprawde fajnie. Niestety okolo 2-giej musieli wyjechac, wiec ze smutkiem na twarzy machalam im na pozegnanie. Nie zapomne widoku Manu, ktory wspinal sie na wzgorze, gdzie czekal jeep, co chwile przystawal, odwracal sie i ze smutkiem odmachiwal. Czy juz wtedy spodziewal sie co sie wydarzy pozniej?!:)
Ja zostalam z Olivierem i nie bylo latwo. Poszlismy na dlugi spacer, rozmawialismy, oboje mielismy wiele zalow. Mimo ze rozumialam jego wyjasnienia, nie potrafilam ich przyjac. Posluchalam swojej intuicji - postanowilam nie isc dalej. Czasem sprzeciwiam sie instynktom z wnetrza siebie, tym jednak razem oddalam im sie calkowicie. I jak sie okazalo byla to dobra decyzja- jednak dla mnie, nie dla Oliviera. Jak tylko ja podjelam Olivier zmienil sie nie do poznania. Dla mnie jednak bylo juz za pozno. Nie chce ponosic ryzyka, ktore przeczuwalam, ze odbije sie negatywnie na mojej osobie. Bylo mi przykro, ze zostawiam go samego w tym trekkingu, szczegolnie ze tyle potem obiecywal, chcial naprawic. Niestety badz stety - nie ugielam sie.
Kolejnego dnia (24.08.2008) przyszedl czas rozstania. Padalo od rana, jednak mimo tego Olivier postanowil wyruszyc w droge. Wraz z Govend’em odprowadzilsimy go do najblizeszj rzeki, ktora musial przekroczyc. Bylo mi smutno i przykro, ze tak to sie poukladalo, ze nie ide dalej, ale nie zalowalam decyzji. Cos mi mowilo, ze dobrze robie. Patrzylam jak Olivier odchodzi w nieznane, jak jego mala postura znika za kolejnym pagorkiem. Mam nadzieje, ze dojdzie do Leh caly i zdrowy. Powodzenia Olivier! Bede myslami z Toba.
Tego dnia zostalam w Chandratal. Nie mialam ochoty ruszac sie stad. Wokolo przecudowne gory, wiec chcialam podelektowac sie ich pieknem. Wiedzialam tez, ze nie dojade na czas na spotkanie z Manu i ferajna (zreszta na ta chwile nie bylo to moim priorytetem), wiec zostalam w Chandratal kolejne dwa dni. To byl niesamowity czas, spacerowalam po pobliskich 5-tysiecznikach, kapalam sie w rzece, jadlam pyszne indyjskie jedzonko. Czego wiecej pragnac. Zaprzyjaznilam sie z Govend’em i wiele czasu spedzalismy razem. Co mnie jedynie denerwowalo to fakt, ze nie pozwolil mi placic za nocleg i jedzenie. Tak nie powinno byc. No coz.. kolejna roznica kulturowa.
Po dwoch dniach (26.08.2008) postanowilam opuscic to piekne miejsce. Govend musial zrobic zakupy do obozu, wiec udal sie razem ze mna do Kaza. Wczesniej jednak czekala nas droga powrotna – 9 kilometrow po himlajskim szlaku z Chandratal do Kunzum Pass (4551 m npm). To byla piekna przechadzka, Himalaje wokolo powalaly. Niestety gdy dotarlismy do Kunzum Pass okazalo sie, ze ostatni autobus wlasnie nam uciekl. Nie pozostawalo wiec nic innego jak zlapac stopa.. a na to nie czekalismy dlugo. W koncu mam w tym wieloletnie doswiadczenie jeszcze z Europy:) Rodzinka Australijczykow dorzucila nasze skromne osoby do swojej taksowki. Po dwoch godzinach trzesawki dojechalismy do Kaza:)

Brak komentarzy: