poniedziałek, 16 czerwca 2008

Taishan - To prawdziwe Chiny... i gorskie schody!

12-14.06.2008
Do Taishan dojechalam okolo godziny 18tej. Co ciekawe miasto o takiej nazwie istnieje od niedawna. W rzeczywistosci mianem Taishan okresla sie gory, u podnoza ktorych lezy Taian. Jednak ze wzgledu na popularnosc tego miejsca, a w szczegolnosci Taishan jako swietej gory taoizmu, miasto przemianowano z Taian na Taishan:):) Stad male zaklopotanie przy porownywaniu map badz czytaniu przewodnika:).
Samo miasto Taishan powalilo mnie na kolana. Zwiedzilam juz wiele miast w Chinach, ale to po raz pierwszy wydalo mi sie calkowicie chinskie, nieskazone angielszczyzna badz zachodnimi sklepami, napisami, czy tez neonami. Tu wszystko jest typowo chinskie, poczawszy od nazw glownych ulic, gdzie nie ma tlumaczenia na angielski (tak jak to sie zdarza w innych miastach), nie ma nawet reklam badz nazw sklepow z uzyciem naszej kochanej pisowni. Wszedzie tylko krzaczki i krzaczki:) Spodobalo mi sie to. Moze nie do konca przypadlo mi do gustu bycie malpka na wybiegu, bo niemal tak sie czulam, gdy kazdy wodzil za mna wzrokiem i przygladal sie.. ale postanowialm cwiczyc sie w cierpliwosci. Tak sobie mysle jakim szokiem bedzie powrot do Polski, gdzie nikt nie zwroci na mnie uwagi i znow stane sie szara myszka. Tu nadal jestem szara myszka, ale wsrod skosnookich, wybielonych myszek:)
W Taishan nie ma hostelu dla obcokrajowcow, nawet LP nie podaje hoteli gdzie mozna sie zatrzymac. Wszystkie wskazane w przewodniku sa na miare bogaczy, a ja jak dotad do takich nie naleze.. wrecz przeciwnie.. powoli kieruje sie w strone biedaczkow:):)
Mialam jednak szczescie. Jeszcze gdy bylam w Qufu przechodzac kolo International Hostel weszlam spytac o hotele w Taishan. Tam tez przemila obsluga uswiadomila mi, ze nie jest to oaza dla turystrow z zagranicy, ale znaja jeden maly chinski hostelik nieopodal McDonalda w centrum miasta i ze tam powinnam sie udac. To tyle informacji dostalam.. no coz.. trzeba bylo probowac. Z dworca autobusowego (ten znajduje sie obok dworca kolejowego) wzielam autobus no 3 i juz po 10 minutach dostalam sie do centrum. Jaka radosc wywolal we mnie widok kochanego McDonalda, gdy wysiadlam z autobusu. To sie nazywa szczescie..Spytalam pierwsza napotkana osobe o hostel i juz po kilku minutach bylam w recepcji. Wow. Tak latwo mi poszlo.. niemal jak w Polsce:) Nie spodziewalam sie:) Po negocjacjach dostalam dwuosobowy pokoik z lazienka na zewnatrz za 50Y. Zaczynam sie przyzwyczajac do luksusow mieszkania samej w pokoju.. niedobrze.. bedzie ciezko jak powroca dormy:):) Oczywiscie obsluga nie mowila po angielsku, ale wszyscy byli tak niesamowicie mili, ze rekami, nogami mozna bylo sie dogadac we wszystkim:)
Tego wieczorka pospacerowalam jeszcze po miescie, zwiedzilam nocny targ, na ktorym zjadlam lokalny przysmak. Otoz nieswiadoma, jak zawsze jedzac na ulicy, wybralam sobie zestaw przygotowanych warzyw i miesa na patykach. Jak dotychczas taki zestaw wrzucany byl do zupy i po kilku minutach dostawalo sie pyszna zupke na ksztalt naszego rosolu (ale znacznie bardziej pikantny), ktory z trzesacymi uszami wcinalam paleczkami:) Tak tak.. tu rowniez zupy je sie paleczkami.. moje usta nie widzialy lyzki od wiekow..po powrocie tylko Paleczki!!! Ale tu zaskoczenie. Pani podala mi ugotowane specjaly na patykach osobno, do tego jakis sos o smaku slodkiego toffi, a do tego bardzo slony makaron. Oczywiscie nie wiedzialm jak to jesc, ale zaraz znalazla sie gromadka gapiow, ktorzy bardzo chetnie pomogli i z usmiechem na ustach wskazali co sie z tym robi:) Jak sie potem okazalo jest to znane danie dla prowincji Shandong...kolejny lokalny specjal zaliczony (koszt 4.5Y). Co jeszcze zwrocilo moja uwage w miescie.. oczywiscie wieczorem wszyscy wychodza na spacerki, wszedzie porozstawiane sa stoly do bilarda, a wielu Chinczykow cwiczy i uprawia rozne sporty. Przez przypadek trafialam tez do miejsca gdzie Chinczycy jezdza na rolkach. Takie swoiste suche lodowisko, gdzie wypozycza sie rolki i jezdzi w koleczko przy muzyce. Trzeba przyznac, ze niektorzy sa naprawde dobrzy w takiej jezdzie. Moje nogi niemal nie mogly wytrzymac tak rwaly sie do jazdy, ale mimo zachety lokalnych Chinczykow, nie zgodzilam sie.. balam sie, ze bede jedyna lamaga na scenie...to bylby ubaw.. Europejka lamaga:):) hihihi...Zreszta jestem zbyt niesmiala na takie pokazy.. i tak juz bez jazdy lamagi wszyscy na mnie patrza, a co byloby gdybym wyprawiala piruety na scenie:) hihi.
Nastepnego dnia rano wybralam sie w gorki. Autobusem numer 3 dostalam sie do glownej bramy skad prowadza szlaki na gore Taishan (1545 m npm) - wstep 125Y. Niestety pogoda z rana nie dopisala, bo bylo bardzo mgliscie i tylko co jakis czas zarysy gor wylanialy sie wokolo. Na gore mozna dostac sie kilkoma sposobami. Najlatwiejsza wersja to przejazdzka autobusem zachodnia droga z First Gate of Heaven (okolo 18Y), a potem kolejka na sam szczyt. Badz wersja dla spragnionych wysilku - droga wschodnia - a wiec czterogodzinna wspinaczka po stromych schodach. Ja oczywiscie wybralam to drugie:):) Co ciekawe przez caly dzien nie spotkalam zadnego obcokrajowcy, ale prosze nie pytajcie ilu Chinczykow minelam. Wow... Dalo sie poczuc, ze jest ich na swiecie tak wielu.. a do tego te zdjecia. Postanowialm nawet liczyc ile zdjec sobie robili ze mna, ale zgubilam sie przy 55tym... nie chce nawet myslec ile bylo ich na koniec dnia..musze koniecznie wprowadzic te oplaty. Zostane bogaczem.:)
Cale podejscie poprowadzone jest stromymi schodami. Trzeba porzyznac, ze sa naprawde bardzo, bardzo strome i czlowiek musi wylac wiele potu, aby wdrapac sie na szczyt.Ale na pewno warto. Po drodze mija sie oczywiscie liczne swiatynie, gdzie mozna nabyc kadzidelka i modlic sie do wszystkich mozliwych bostw. Niektore z tych swiatyn byly naprawde ciekawe. Na szczycie obok wielu kramow z pamiatkami znajduja sie tarasy widokowe, swiatynie i liczne domy typowe dla zabudowy chinskiej, z wydluzonymi dachami i specyficznymi szarymi dachowkami. W najwyzszym punkcie gory zbudowana jest swiatynia Jade Emperior Temple, gdzie wszyscy skladaja modly i przywieszaja klodki na znak oddania wierze. Poza tym wokolo jest wiele miejsc gdzie mozna podziwiac widoki na okoliczne gorki i zlapac chwile wytchnienia. Miejsc do zdjec jest wiele i co ciekawe Chinczycy na kazdym kroku korzystaja z uslug fotografow, ktorzy oferuja zrobienie i wydrukowanie zdjec z najwazniejszymi zabytkami, badz punktami widokowymi. Ja mialam ta przyjemniosc, ze jedni z ich upodobali sobie moja osobe i zafundowali mi sesje zdjeciowa za darmo, a na koniec wreczyli wydrukowane zdjecia. Nie wspomnie juz o tym, ze oecnie moje zdjecie widnieje na reklamie tych fotografow.. WOW.. czyzby kolejna profesja?? Szkoda tylko, ze znow nie dostaje zadnego wynagrodzenia...:(
Po dluzszym odpoczynku i delektowaniu sie pieknymi widokami przyszedl czas na zejscie. Pierwsza czesc obejmowa ponad 6000 schodow i to zajelo mi okolo 2 godziny. Ale jaka stromizna. Gdy schodzialam w mojej glowie pojawila sie mysl.. moze dobrze, ze rano byla mgla.. wchodzenie w widokiem, co cie czeka nie jest motywujace, szczegolnie gdy widzisz niemal pionowe schody:):) Potem kolejne poltorej godziny juz na sam dol do First Gate Heaven. Tu probowalam zlapac powrotny autobus do miasta, jednak po dlugim oczekiwaniu okazalo sie, ze autobusy kursuja tylko do 18tej, wiec nie pozostalo mi nic innego jak podreptanie 40 min na piechotke aby dostac sie do dworca kolejowego. Tego dnia musialam jeszcze kupic bilet do Xian. Jakiez bylo jednak moje zaskoczenie, gdy na dworcu w kasie Pani powiedziala, ze nie moze mi sprzedac biletu na wybrany przeze mnie pociag. Niestety nie mowila po angielsku wiec nie wiedzialam dlaczego,ale tu z pomoca przyszla mi kolejna dobra duszyczka - mloda dziewczyna, ktora i tym razem zabawila sie w tlumacza. Okazalo sie wiec, ze na stacji w Taishan bilet na pociag w przedziale sypialnym nalezy zarezerwowac 9 dni przed odjazdem pociagu. Wyobrazacie sobie!!! Ja nie moglam w to uwierzyc. Pierwszy raz sie z takim czyms spotkalam. Jak sie potem okazalo podobno powodem sa ogromen tlumy jakie chca podrozowac sleeper'ami. Niemniej dla mnie to bylo zaskoczenie. Tym spsobem jedym dostepnym dla mnie pociagiem byl najwolniejszy i najtanszy pociag numer 1161, gdzie dostalam miejsce hard seat'er za skromna oplata 64Y. Wszystko byloby pieknie gdyby tylko nie mysl, ze mam jechac tym pociagiem 17 godzin. To bedzie koszmar...tyle godzin siedzac razem z Chinczykami na niewygodnym siedzeniu. WOW... Nasuwaja mi sie wspomnienia z Wietnamu. Tam to przezylam razem z Borowka, wiec dlaczego i tego mam nie przezyc...ale jakim kosztem psychicznym:) No coz.. inni podrozuja to i ja moge:):):)
Kolejne wiesci z antycznego miasta Xian, gdzie okaze sie czy Chiny beda moim domem przez kolejny miesiac czy tez czas juz wracac do Polski:) Wierze jednak, ze PSB okaze sie dobroduszny i przedluzy mi wize:) W Xian czeka na mnie rowniez przyjaciel z Emeishan -Shun!! To bedzie piekny czas!

Brak komentarzy: