sobota, 18 października 2008

Haridwar - swiete miasto Hindusow:)

15-16.10.2008
W dniu wyjazdu do Haridwar mialam wiele problemow ze wczesnym wstaniem w lozka. Zreszta jak ostatni caly tydzien, bo przeciez ten wyjazd planowalam juz od kilku dni i kazdego dnia mi to nie wychodzilo z powodu poznej pory:). Tego dnia jednak postawilam na swoim i za wszelka cene postanowilam udac sie w nieznane. Wraz z Manu taksowka wyruszylismy na dworzec okolo 12-tej, bardzo pozno, ale co moglam zrobic. Po dotarciu do ICBT rozejrzelismy sie za autobusami do Haridwar. Jak sie okazalo nie bylo z tym wiekszego problemu. W momencie gdy tam dotarlismy juz dwa czekaly na odjazd. Ja oczywiscie wybralam ten lokalny (120 rupii), choc Manu naciskal na Volvo. Postawilam jednak na swoim, a on odjechal zmierzajac do pracy. Bylo mi smutno i przykro, ze nie jedzie ze mna, ale co mialam zrobic, w koncu musi pracowac.
Sama droga do Haridwar przebiegla stosunkwo dobrze. Za oknem przewijaly sie kolejne miasteczka, brudne wioski, a kolo mnie siedzial natretny i bardzo mna zainteresowany mlody Hindus:).
Do Haridwar dojechalismy okolo 20-tej. Byl juz wieczor i wszystko spowite bylo ciemnoscia, jednak miasto nadal wydawalo sie rozkwitac. Na kazdej ulicy wielki ruch, mijajace ryksze, otwarte stoiska, restauracje. Niemal jak w poludnie. Rozpoczelam szukanie noclegu od glownej ulicy. Ceny w hotelach byly jednak na tyle zawrotne, ze nie pozwolilam sobie na wybor ktoregokolwiek z nich. Skrecilam w boczna ulice, gdzie w jednym z ekskluzywnych hoteli poznalam wlasciciela – Rajendz’a. Jak sie okazalo mial jeszcze jedne hotel, o nieco niezszym standardzie i ze znacznie nizszymi cenami. Skusilam sie:). Do tego hoteliku – Hotel Anand – zawiozl mnie swoim skuterem. Poniewaz bylo bardzo pozno, a pokoj wydawal sie naprawde schludny, nie czekalam i zabukowalam jeden pokoik. Potem jednak okazalo sie, ze mam “przyjaciol” w pokoju – male karaluchy:). Poprosilam obsluge o ich zabicie, ale i tak dwa kolejne umarly pod moim butem. To sie nazywa cwiczenie sie w zyciu w zgodzie z natura i zwierzatkami:). Po walce z “przyjaciolmi’ rzucilam wszystkie manatki i udalam sie na posilek. Wlasciciel hoteliku zaproponowal mi dhabe – Khalsa Dhaba, gdzie za banalna cene 45 rupii najadlam sie “palak paneer” i “roti”. A jedzonko bylo pyszne.
Po powrocie do hotelu okolo 22-giej powalczylam jeszcze raz z przyjaciolmi, wygonilam zainteresowanych chlopcow z serwisu, a potem zawislam na telefonie z Manu. Szkoda, ze go tu nie ma:(.
Dzisiaj dostalam bardzo smutna wiadomosc z Polski – z rana umarl mojego taty brat – wujek Leszek. Bylo mi z tym tak zle i smutno. Zdalam sobie sprawe, ze juz go nie zobacze, ze odszedl…z drugiej strony zdalam sobie sprawe, ze jestem tak daleko. Cokolwiek sie stanie w moim domu, nie jestem w stanie tam byc, nie jestem w stanie zareagowac… przerazilo mnie to:(. I naprawde bylo mi przykro z powodu wujka:(.
Kolejnego dnia (16.10.2008) przyszedl czas zwiedzania. To byl bardzo ciekawy czas, choc z drugiej strony smutny, w moim umysle ciagle byl wujek i to co teraz dzieje sie we Wroclawiu. Nie mialam jednak na to wplywu:(. Dodatkowo doszlam do wniosku, ze to pierwszy raz od ponad poltora miesiaca kiedy jestem sama… niemal od momentu gdy przylecialam do Indii zawsze byl ktos ze mna, czy to Ram, czy Manu i jego przyjaciele. Dzisiaj po raz pierwszy zostalam sama, sama ze soba i swoimi myslami. Nie bylo wiec latwo sie odnalezc. Z zasady nie mam problemu z podrozowaniem samej, ale po takim czasie, gdy czlowiek sie przyzwyczaja do obecnosci innych, ciezko przestawic sie na stare tory. Dlatego tego dnia moja glowa huczala od wszelakich mysli, a serduszko plakalo:(. Nie poddalam sie jednak… zwiedzalam…
Poniewaz Haridwar uchodzi za swiete miasto Hindusow, jego glowna atrakacja sa ghaty i swieta rzeka Ganges. Najpierw podazylam wiec w tym kierunku. To co zobaczylam nad rzeka przerazilo mnie. Tysiace ludzi kapiacych sie w brudnym Gangesie, pioracych ciuchy, myjacych dzieci. Swieta rzeka o tej porze roku jest naprawde brudna, ale jak widac nikomu to nie przeszkadza:). Co ciekawe dzisiaj przyszla mi do glowy ciekawa mysl. Swoja wyprawe po Indiach rozpoczelam od gor, po dwoch tygodniach szwedania sie w srodkowej czesci Indii, udalam sie w Himalaje.. tam pokochalam Indie i to co zobaczylam. Ale zdalam sobie sprawe, ze Indie ktore teraz obserwuje sa calkiem inne, powiedzialabym nawet nieco przerazajace. Przyszlo mi do glowy, jaka bylaby moja reakcja, gdybym pierwsze kroki skierowala w tym kierunku. Czy tak szybko pokochalabym ten kraj? Teraz wiem, ze Indie maja rozne oblicza i latwiej jest mi je zaakceptowac, ale czy byloby tak gdybym przybyla tu w pierwszej kolejnosci? Przyszla mi do glowy Kasia z Wroclawia, ktora spotkalam w Mumbaju. Ona znienawidzila Indie, byla nimi przerazona i wycienczona. Czy czulabym to samo? Nie wiem… ale to co sie tu oglada na pewno odbiega od normalnego obrazu i trzeba miec wiele tolerancji i zawyzony wskaznik wytrzymalosci. Na szczescie ja taki mam:). Spytacie wiec co jest fajnego w podrozowaniu po takich miejscach?! Ja powiedzialbym wiele. Te miasta sa po prostu calkowicie rozne od naszego europejskiego wyobrazenia o domach, ulicach, zachowaniu ludzi. Jezeli przyjezdza sie do Indii z oczekiwaniem czegos innego, z sila akceptacji tego co sie widzi, na pewno nie bedzie to zly czas, a powiedzialbym nawet, ze moze byc piekny. Choc ja naleze do osob, ktore bardzo szybko potrafia sie zaadoptowac do innych warunkow, wiele razy bylam przerazona tym co widze, jednak nie dalam sie poniesc zbyt daleko, nie pozwolilam sobie na ucieczke. Dlatego udalo mi sie pokochac Indie. Istnieje takie slawne sformulowanie “Indie mozna albo pokochac, albo znienawidziec. Tu nie ma srodka”. I to prawda. Ja jestem szczesliwa, bo znajduje sie w tej pierwszej grupie:).
Pol dnia spedzilam na obserwacjahc ludzi. Spacerowalam wzdluz Gangesu, ogladalam ich zajecia. To niesamowite jak wielu Hindusow spedza czas na niczym, siedza nad rzeka i nic nie robia. Jak moga sobie na to pozwolic? Nie wiem! Zaskakujacy byl dla mnie rowniez obraz wielu namiotow poustawianych nad rzeka, namiotow w ktorych zyja cale rodziny, powiedzialabym, w ktorych wegetuja tysiace ludzi:(. Dookola kolejne rzesze specyficznych modlacych sie osobnikow – ubrani w pomaranczowe szaty, z dredami na glowach, z modlitewnikami w rekach. Ci ludzie sa wszedzie i mimo ze nie rozumiem ich poslannictwa musze ich zaakceptowac. Wtapiaja sie idealnie w obraz Indii... w koncu sa ich czescia.
Spacerkiem dotarlam do glownego ghatu – Har-Ki-Pari-Ghat (the food step of God). Jest to miejce, gdzie zgodnie z legenda Vishnu upuscil swiety nektar na podloge i zostawil odcisk swej stopy. W tym miejscu Hindusi zazywaja kapieli wierzac w swiete dzialanie wod Gangesu. Spedzilam tu ponad dwie godziny przygladajac sie zachowaniom ludzi. Oczywiscie mialam tez problem z oszustami. Wejscie do ghat’u zgodnie ze swoja zasada jest bezplatne, ale jak tylko tam wkroczylam wypatrzyli mnie zainteresowani dotacjami Hindusi. Naciskali, abym wplacila stosowna kwote, jako wstep. Zaskoczylo mnie to, ale na szczescie moj zdrowy rozsadek naprowadzil mnie na sciezke. Dotacja z samej definicji jest dobrowolna, wiec dlaczego bylam do tego zmuszana!! Przedstawilam swoja wizje i po kilku minutach sprzeczania odeszlam w spokoju. Jak sie okazalo naciagaja wszystkich bialych turystow, ktorzy nieswiadomi darmowego wstepu naciagaja sie na stworzona przez nich bajke. Trzeba przyznac, ze w ghacie trzeba sie przyzwyczaic do rzeszy takich naciagaczy, ktorzy co chwila podchodza z prosba zlozenia dotacji. Pytanie tylko kto potem dostaje te pieniadze?!?!:(
Po odwiedzinach w ghacie udalam sie najpierw na market, a potem waska sciezka, na ktorej glownymi towarzyszami byly malpy, do swiatyni Mansa Devi. Swiatynia polozona jest wysoko na wzgorzu co sprawia, ze rozciera sie z niej niesamowity widok na Haridwar. Na jej szczyt mozna dojechac kolejka, ale ja oczywiscie wybralam wspinaczke. Droga nie byla trudna, ale ze wzgledu na niemilosierny upal bylam calutka mokra, niemal jak po kapieli:). Swiatynia nie powalila mnie na kolana, ale czas jaki spedzilam w jej okolicy na pewno zapamietam. To prawda, ze czasem trzeba bylo powalczyc z malkami, ale mimo tego widoki rekompensowaly wszystko. Siedzialam tu ponad godzine.Tu tez przydarzyła mi sie ciekawa historia. W tak turystycznych miejscach zawsze znajduja sie fachowi fotografowie, ktorzy za drobne pieniadze robia przybylym zdjecia i na miejscu je drukuja. Ja mialam swoj aparat wiec nie potrzebowalam ich serwisu, ale oni byli mna znacznie bardziej zainteresowani niz ja nimi. Najpierw zrobili mi kilka fotek, potem je wydrukowali i powiesili na swoich reklamowych folderach, a dwie kopie dali mi w prezencie. To bylo mile:) A moze pomoze mi rozwinac kariere slawenej Polki??!!:) To byloby interesujace. W koncu w Chinach bylam w telewizji, to dlaczego nie moge zostac slawna i tutaj?!?:):)
Okolo 15-tej wrocilam do miasta. Zjadlam obiad w okolicznej dhaba (thali – 45 rupii), a potem na godzine zasiadlam na internecie. Okolo 17-tej udalam sie na codzienna ceremonie modlow nad Gangesem – “Ganga Aarti”. Ceremonia zaczyna sie punktualnie o 18.15 przy ghacie, ktory zwiedzlama rano. Nad rzeka zbieraja sie tlumy Hindusow, ktorzy puszczaja na rzeke specjalnie przygotowane koszyczki z kwiatami i ogniem w srodku. To niesamowity widok, gdy na rzece unosi sie wielka liczba koszyczkow, ze swietym plomieniem w srodku. Wokolo jest juz ciemno, rzeka rozblyskuje kolorami, a wszystko to z modlitwa w tle. To najbardziej znana w Indiach ceremonia modlitw i podziekowan skaladanych swietej rzece. Podobalo mi sie i to nawet bardzo:) Siedzac i podziwiajac ten niezapomniany moment poznalam przemilego Hindusa – przewodnika gorskiego. Wlasnie przybyl do Haridwar z rodzina na odpoczynek i modlitwe. To bylo kolejne ciekawe spotkanie na mojej drodze.
Nastepnego dnia przyszedl czas opuscic Haridwar. Kolejny przystanek na mojej drodze to Rishikesh. Do zobaczenia na pontonach:).

Brak komentarzy: