niedziela, 7 grudnia 2008

Jaipur i poczatek wyprawy po Rajasthanie

31.10.-3.11.2008
Dzis zaczelam swoja ponad miesieczna podroz po Rajasthanie. Ostatnie dwa tygodnie spedzilam na leniuchowaniu w Delhi. Przyszedl wiec czas na nowe przygody, nowe miejsca, nowe spotkania z ludzmi.
Witaj Rajasthanie!!!
Swoja podroz rozpoczęłam od Jaipur -„Rozowego miasta”. Wybraliśmy się tam z Manu w piątek 31.10.2008. To był zwariowany dzien. Spontaniczna decyzja, szybkie pakowanie i w ciagu poltorej godziny siedzieliśmy już w autobusie do Jaipur (wyjazd spod Bikhaner House w Delhi, koszt 300 rupi). Spodziewalismy sie, ze przejazd zajmie nam okolo 4 godzin. Byl to jednak plan zbyt optymistyczny, gdyz do Jaipur dojechalismy po 6-godzinnej jezdzie. Bylo juz bardzo ciemno, wiec miasto przywitalo nas ciemnoscia,a nie spokojem, jak mozna bylo oczekiwac o takiej porze:). Mimo godziny 23-ciej na zagarkach, na ulicach nadal panowal harmider i wielki ruch. Na szczescie dzieki znajomosciom Manu nie musielismy sie martwic o nocleg. Przyjaciel przyjaciela siostry kuzyna…czy jakos tak to szlo.. odebral nas z dworca i ryksza zawiozl do pobliskiego hotelu “Sureli Haveli” (koszt 200 rupi/pokoj). Co ciekawe w tym hotelu po raz pierwszy i musze przyznac zarazem ostatni poproszono mnie o napisanie oficjalnego oswiadczenia, ze swiadomie wyrazam zgode na przebywanie i nocowanie w tym samym pokoju co Hindus. Oczywiscie nie obylo sie bez pytan, czy jestesmy para, skad sie znamy, czy jestemsy malzenstwem, itp:) Czyzby mieli w tej okolicy nieprzyjemne, badz niebezpieczne doswiadczenia z cudzoziemkami i lokalnymi?!? Kto wie… Ja napisalam i sprawa byla jasna, a w moim oswiadczeniu bylismy niemal malzenstwem:) Tego wieczoru wybralismy sie juz tylko na kolacje do Thali World (koszt thali – 70 ruppi).
Kolejne dni to czas zwiedzania. Sobota minela nam na ogladaniu Amber Ford (wstep 150 rupii). To fort oddalony o 11 kilometrow od Jaipur. Zlokalizowany jest pomiedzy pieknymi wzgorzami i sasiaduje z innym fortem Jaigarh, ktory odwiedzialam dwa dni pozniej. Fort Amber przykuwa uwage swoja wielkoscia,czy pieknymi budowlami w jego wnetrzu, takimi jak: Diwan-I-Am (Hall of Public Audience), Jai Mandir (Hall of Victory), Sukh Niwas (Hall of Pleasure), czy miejscem “zenana”. W forcie spedzilismy okolo 4 godzin, spacerowalismy pomiedzy poszczegolnymi hallami, podziwialismy widoki na okolice z pieknych kruzgankow i przenosilismy sie do czasow maharadzy Man Singh, ktory w 1592 rozpoczal budowe tego fortu. Zachod slonca jednak wygonil nas z fortu. Musielismy wracac do miasta. Wynajeta ryksza udalismy sie w znane w tej okolicy miejsce rozrywki kazdego Hindusa, tzw. Chokhi Dhani (wstep 300 rupi od osoby). To wioska oddalona od Jaipur o 15 kilometrow skonstruowana na potrzeby rozrywki. Wioska, gdzie odbywaja sie pokazy tanca, spiewu, magi i innych atrakcji. Niestety nie bylo to moje miejsce…taki typ zabawy i spedzania wolnego czasu nie jest moim ulubionym. Co bylo jednak dla mnie interesujace, to fakt, iz to miejsce przyciagalo tysiace Hindusow... oni to uwielbiaja. Kilka osob na scenie, tance, spiewy, kilka restauracji z jedzeniem, jazdy na wielbladach, zjezdzalnie dla dzieci, ustawieni magicy, czy wrozbici przepowiadajacy przyszlosc… i do tego tysiace rozradowanych Hindusow. To dla mnie bardzo prosty, a nawet powiedzialabym banalny sposob spedzania wolnego czasu…ale czy mam prawo to osadzac? W koncu przeciez kazdy znajduje swoja sciezke relaksu, odpoczynku… hmmm… jedno jest pewne – milo bylo popatrzec na szczesliwych Hindusow, pochlonietych zabawa i niemal zagubionych w prostych rozrywkach. Wiem jednak jedno – ja potrzebuje czegos bardziej wyrafinowanego:)
Ciesze sie jednak, ze tu dotarlam…poznalam hinduskie zachowania, hinduska mentalnosc, a chyba wlasnie o tym chodzi w podrozowaniu. Chokhi Dhani nie jest znane dla obcokrajowcow, nie spotkalam nikogo, co w przypadku Rajasthanu, najbardziej turystycznego stanu, jest ewenementem:) To byly typowe Indie i z tego najbardziej sie ciesze. Dotknelam zrodla:)
Kolejnego dnia (2.11.2008) najpierw wizyta na dworcu kolejowym. Tym razem szczescie usmiechnelo sie do Manu. Bez problemu dostal bilet na poranny pociag do Delhi, ja niestety zostalam wrzucona na liste oczekujacych, mimo ze bilet do Udaipur kupowalam na nastepny wieczor. No coz, nie zawsze musi byc kolorowo:) Nie potwierdzono mojego biletu przez kolejne 30 godzin. Na stacji musialam sie zjawic jeszcze trzy razy, az uslyszalam ta szczesliwa wiadomosc. Troche mnie to kosztowalo, ale dobrze, ze zakonczylo sie “happy end’em”:) W poniedzialek wieczorem jade do Udaipur:)
Ale wrocmy jeszcze do Jaipur, bo przeciez jeszcze tu bylismy:). Tego dnia zwiedzilsimy glowny zabytek rozowego miasta – “City Palace” (wstep 250 rupi). Ladnie, ale nie powalilo nas to miejsce na kolana:( Potem wybralismy sie na przejazdzke ryksza po miescie. W koncu trzeba poczuc klimat rozowych budynkow, wielkich marketow i wielkiego ruchu, halasu i zamieszania. Jezdzilismy tak godzine, nasz rykszarz wymeczyl sie nieco pedalujac z potem na czole. Ale chyba warto bylo, bo zarobil ponad 100 rupi:).
A jak ja odebralam miasto? Otoz jest piekne. Rozowe budynki robia wrazenie. Jadnak co doskwiera to wielki ruch, halas, tlum ludzi przewalajacych sie przez ulice, czy przez chodniki. Tu nie ma miejsca na oddech, na chwile samotnosci. Jaipur uchodzi za takie miasto… a ja to tylko potwierdzam:(
Jednak moje serce zawsze bedzie blisko Jaipur z jednego glownego powodu:) Tylko tu mozna kupic najlepsza na swiecie “lassi”. To mleczny napoj, przypominajacy w smaku polaczenie jogurtu i kefiru. Podawany jest w glinianych dzbanuszkach, ktore co ciekawe sa jednorazowe i po wypiciu wyrzuca sie je gdzie popadnie:) U nas takie garuszki kupuje sie za wielkie pieniadze, a tu uzywa sie raz, a potem rozbija (koszt lassi – 20 rupi= 1,3 pln). Mozna poszalec, niemal jak na slubie… wypic lassi jak alkohol z kieliszka, a potem rzucac na siebie:) tak na szczescie. Trzeba tylko uwazac, bo tu zawsze ktos jest za toba… a w tym przypadku to juz robi sie niebezpieczny sport:). Niemniej lassi z Jaipur to moje niezapomniane doswiadczenie:)Mniam mniam:) ahhhha… i jest w dwoch wersjach – slodkiej i slonej. A wiec do wyboru i do koloru:).
Niedzielny wieczor spedzilsimy na odwiedzinach cioci Manu, ktora mieszka w Jaipur. W koncu obok zwiedzania jest rowniez czas na rodzinne przyjemnosci:).
Kolejnego dnia zostalam juz sama. Manu wyjechal do Delhi pociagiem o 5-tej rano. Prosze nie pytajcie co sie dzieje tak rano na indyjsskich dworcach… hhmmm…. Niezapomniany widok i co pewne krzataja sie tam calkiem ciekawe “osobowosci” (jezli tak moge ich nazwac:)). Do tego wszedzie paletajace sie szczury, psy…No coz, kazde doswiadczenie jest wazne:)
Po poworcie do hotelu godzinna drzemka, a potem czas na zwiedzanie. Manu zamowil mi ryksze na caly dzien, wiec komunikacje mialam ulatwiona. Najpierw udalam sie do sasiadujacego z fortem Amber – fortu Jaigarh (wstep darmowy w ramach biletu do City Palace, trzeba bylo tylko oplacic aparat – 50 rupi). Podobalo mi sie tu, bo bylo pusto, klimatycznie. Nie napotykalo sie wielu zwiedzajacych, co jest calkiem niespotykane, jak na rajasthanski zabytek. W drodze powrotnej przystanek przy pobliskim jeziorze i krotka sesja fotograficzna na tle pieknego “Water Palace”. Potem kolejne zabytki Jaipur – Hawa Mahal (ktora slynie z niskich temperatur przez caly rok i przecudownej fasady), Jantar Mantar i City Museum (niestety nie udalo mi sie dostac do srodka, ale sam budynek przykuwa uwage). Po tak wykanczajacym zwiedzaniu bylam padnieta… ale nie bylo wyboru, trzeba bylo sie wykapac, spakowac, zjesc kolacje i piechotka udac na dworzec kolejowy. O 22-giej odjezdzal moj pociag do Udaipur (sleeper 217 rupi).
Do zobaczenia w “Bialym miescie”!!!

Brak komentarzy: