niedziela, 7 grudnia 2008

Jaisaimer, pustynia, wielblady i ja:)

11-15.11.2008
Jaisaimer - zlote miasto na mojej drodze, w ktorym to rozpoczela sie moja wielka przygoda z wielbladami:)
Do Jaisaimer dotarlam po 12- godzinnej jezdzie lokalnym autobusem z Mt Abu (225 rupi). Droga byla bardzo ciekawa, bo caly czas prowadzila przez pustynie. Wokolo nicosc, pustka.. czasem tylko wyschniete, suche rosliny badz krzaki, czasem przechadzajace sie wielblady:) To widok zza zakurzonego okna mknacego autobusu. Czasem nasz starodawny srodek lokomocji stawal na rozdrozach, gdzie nie wiadomo skad pojawiali sie miejscowi ludzie. Pustka, wydaje sie, ze jestemy w centruym pustyni, a tu nagle ludzie. Ubrani w typowe rajasthanskie stroje - mezczyzni- dlugie curty, kobiety kolorowe saree i bardzo ciekawe odmienne, plastikowe branzoletki, ktore nazwalabym nawet obreczami, bo siegaja niemal do ramienia. Takie widzialam tylko w Rajasthanie...zastanawiam sie tylko czy sa wygodne?!?! hmmm?? Niestety nie bylo mi dane je przymierzyc:(:( Moze trzeba poszukac nowego meza z Rajasthanu?:):) hahhaha.
Po drodze mielismy jedna smutna sytuacje. Otoz bylismy swiadkami jak wielblad wpadl pod busa.. tak.. wielkie na dwa metry zwierze wyskoczylo na ulice i zostalo zmiecione przez nadjezdzajacy samochod. Oczywiscie nasz autobus zatrzymal sie natychmiastowo, wszyscy mezczyzni wyskoczyli i zaczeli podnosci busa tak aby oswobodzic uwiezione zwierze. Spod maski wystawly tylko dwie dlugie nogi, ktore trzesly sie w bolu. Widok przerazajacy. Po pieciu minutach walki z samochodem rzesza mezczyzn poddala sie, wielblad oddal swoje ostatnie tchnienie, a w moich oczach pojawily sie lzy..nigdy nie przypszczalam, ze taka sytuacja moze miec miejsce...wielblad, najwieksze zwierze jakie widzialam w Indiach pod kolami samochodu :(:( Ale oprocz smutku byly tez chwile radosci i zadowolenia. Towarzyszami w mojej podrozy byli dwaj konduktorzy, ktorzy przez cala droge wykazywali o mnie troske.. z nimi tez jadlam obiad, pilam chai i gaworzylam:)
Do Jaisaimer dojechalismy okolo 18-tej, bylam wykonczona i maksymalnie brudna. Jedyne o czym marzylam to zimna kapiel.. piach byl na calym moim ciele, w kazdym zakamarku.. ale chyba musze przywyknac, bo przeciez przez kolejne dni moim domem bedzie pustynia:)
Na dworcu zlapal mnie K.K. pracownik jednego z pobliskich hoteli - Sarovar Hotel. Zmecznie wzielo gore, dalam sie wciagnac.. ale moze i dobrze. Pokoj za 100 rupi, a warunki naprawde dobre. Dodatkowo naprawde dobra lokalizacja... z dachu hotelu rozposciera sie widok na fort, co czyni to miejsce jeszcze bardziej wyjatkowym. Pierwszego dnia nie udalo mi sie zrobic nic wiecej poza odpoczynkiem dla mojego zmeczonego ciala.
Kolejny dzien rozpoczelam od uzgodnien z wlascicielem hotelu na temat opcji oferowanych w ramach tzw. "camel safari":). Oczywiscie romowy nie byly latwe i cena wyjsciowa za safari na wielbladach wyniosla 850 rupi za dzien. Po dlugich negocjacach i wsparciu Manu (hinduski glos zawsze znaczy nieco wiecej dla lokalnych), dostalam przystepna cene 550 rupi za dzien. Wiec zgodzilam sie. Jade na dwudniowe safari... wielblady wszystkich swiatow laczcie sie.. Drahanka nadchodzi:)... ale to dopiero jutro:)
Tego dnia udalo mi sie jedynie zwiedzic Jaisaimer Fort. Rozpoczelam od Maharaja's Palace (wstep 250 rupi, audioprzewodnik wliczony w cene). Ciekawe miejsce, godne polecenia choc bez wiekszej euforii. Trzeba jednak przyznac, ze widoki z palacu na Jaisaimer zapieraja dech w piersiach:) Potem spacerowalam po waskich uliczkach fortu i podziwialam piekne fasady poszczegolnych budynkow. Co ciekawe kazdy budynek w Jaisaimer ma bardzo interesujaca architekture, liczne rzezbienia, piekne kolory. Jaisaimer znany jest jako "golden city" i trzeba przyznac, ze w sloncu swieci jak zloto:) Potem przespacerowalam sie na oddalony o pol godziny drogi dworzec kolejowy, gdzie ywkupilam bilet do Jodhpur na najblizsza sobote (sleeper, 157 rupi). Nie wspominalam o tym wczesniej, ale Indie maja ciekawy system zakupow biletow z licznymi udogodnieniami dla obcokrajowcow. Na przyklad na niemal kazdej stacji znajduje sie specjalne okienko, przeznaczone dla obcokrajowcow. Dodatkowo kobiety nigdy nie stoja w kolejkach..ten przywilej stania nalezy sie tylko mezczynom.. haha:) To mi sie podoba. W kolejce stoi ze setka mezczyzn, a ty podchodzisz do okienka i kazdy musi cie przepuscic. To jeden z wyrazow szacunku dla plci pieknej:) Oby tak w Polsce bylo, a nice przepychanki lokciami i nogami:) Po uroczej wizycie na dworcu nadszedl czas na cosik dla zoladka. Pyszny palak paneer w restauracji Chandan Shree Restaurant i odpoczynek. W koncu jutro czeka mnie niezapomniane spotkanie z przyjaciolmi wielbladami:) Niestey w nocy zlapalo mnie przeziebienie.. goraczka, katar.. ohhh.. chyba bedzie ciezko na pustyni z taka kondycja:(
I nadszedl ten dzien:) A wiec wyjechalismy o 8-mej jeepem spod hotelu. Po godzinie jazdy przez pustynie dojechalismy do miejsca, gdzie czekaly na nas wielblady. Grupa "safarowiczow" skladala sie z pieciu osob: ja, przesympatyczna Holenderka - Dorien, para z Wloch i Amerykanka. Naszymi opiekunami byli Hindusi z pustyni: Lalu, Abdul i Pepe:) Swietni ludzie:) Ubawilismy sie z nimi i bardzo szybko zintegrowalismy. Moj wielblad nazywal sie Haka i mial 10 lat.. hahaha.. jaki ubaw byl jak na niego wsiadlam.. po sekundzie myslalam, ze spadne z wysokosci 2.5 metra, a co najgorsze przede mna perespektywa dwoch dni na tym zwierzaku.. to byl ubaw:):) Przyzwyczailam sie jednak szybko do niekontrolowanych ruchow nojego kochanego wielkoluda, choc caly czas bralam pod uwage, ze istnieje szansa, ze w pewnym momencie spadne:):) Po 2.5 godz jazdy zrobilismy przerwe i leniuchowanie po krzakiem na pustyni. I bardzo dobrze, bo nie wyobarazacie sobie, jaki bol czuje sie w nogach i pachwinach. Siedzac na wielbladzie ma sie nogi niemal jak w szpagacie.. genialne cwiczenie. Ale biorac pod uwage, ze siedzisz jak w szpagacie, trzesie na maksa i podskakujesz.. po pol godzinie czujesz kazda czastke dolnej czesci twego ciala:) Jezeli spytacie mnie, czy moglam swobodnie chodzic.. hahaha... nie:):):) wszystko bolalo:):):) No wiec zatrzymalismy sie na lunch... niestety dostalam naprawde wysokiej goraczki i cale dwie godziny przespalam.. zle sie czulam. Potem znow wsiedlismy na wielblady.. przezd nami 2 goidziny do wydm, gdzie zaplanowany byl nocleg. Niestety po pol godzinie poczulam sie tak zle, ze zrobilo sie niebezpiecznie, ze strace przytomnosc, przestane sie trzymac wielblada i spadne, wiec zeszlam ze zwierzaka i spacerowalam za karawana.. ufff...chociaz stalam na ziemi. Stwiedzilsimy z grupa, ze w moim wykonaniu bylo to "walking safari":):) Musze jednak dodac, ze temperatura na pustyni powalala, bylo okolo 45 stopni, wiec spacerek niemal jak w saunie:):):) Ale dalam rade. Goraco, ale pieknie wokolo.. widzielismy nawet ogromnego weza.. wow.. jak w polskim zoo:):) No i dotarlismy do wydm, gdzie rozbilismy oboz. Ja padalam ze zmeczenia i czulam sie zle, ale wzielam szokujaca dawke lekow i nie uwierzycie.. po dwoch godzinach czulam sie jak nowonarodzona.. polskie leki zadzialaly:):)Aleluja!!! Nasz oboz miescil sie na jednej z wydm.. wokolo pustka i nocosc.. tylko piach...i niesamowita pelnia ksiezyca nad nami... To sie nazywa szczescie:):) Okolo 20tej zjedlismy przepyszna kolacyjke, przygotowana na ogniu na srodku pustyni, ogladalismy zachod slonca nad wydamami, a potem przy pelni ksiezyca siedzielismy przy ognisku, spiewalismy piosenki i rozmawialismy. Bylo super!!!. Najwieksze szol robil Abdul, zawsze usmiechniety Hindus, ktory uatrakcyjnial nam czas spiewem indyjskich piosenek i pustynnymi opowiesciami:) Potem przyszedl czas na odpoczynek, choc my z Dorien nie bylysmy w nastroju tracic czas na sen, tu bylo tak pieknie i cicho... siedzialysmy przy ognisku i rozmawialismy bardzo dlugo, gdy w tym czasie wszyscy pograzyli sie w glebokim snie. Nasze poslanie to koce ulozone na piachu.. tak tak.. pieciogwiazdkowy hotel na pustyni:) Koce byly miekkie, a gdy wykopalo sie dziure pod kocem, cialo wpadalo w nia jak w wannie.. cud miod.. i bylo znacznie cieplej:) Nalezaloby wspomniec, ze wokolo wedrowalo sobie wiele pustynnych robaczkow, zuczkow, ktore prawdopodobnie w nocy po nas chodzily, ale nikt sie tym nie przejmowal. Niesamowite bylo to, zetej nocy byla pelnia ksiezyca i caly czas jak sie budzilam w nocy mialam wydmy dookola i widok ksiezyca przemieszczajacego sie po niebie. Genialne doswiadczenie:):):) Drugiego dnia wstalismy o 6.30. Na ognisku przygotowalismy wspolnie sniadanko, ugotowalismy chai, potem obejrzelismy wschod slonca, a potem wraz z Dorien udalysmy sie na sesje fotograficzna w piachu:) - niemal jak w piaskownicy:):) Potem pakowanie i dalej w droge powrotna na naszych kochanych wielbladach. Tego dnia czulam sie znacznie lepiej i naprawde delktowalam sie jazda na tych przecudnych zwierzach:) Szkoda tylko, ze trzeba bylo juz wracac:( Po poltorej godzinie jazdy dotarlismy do kolejnego miejscsa postoju. Kolejny lunch, zbieranie patykow, rozpalanie ogniska, przyrzadznie chapati.. super ...gotowanie w spartanskich warunkach, czyli cos co uwielbiam. Wraz z Abdul'e, Dorien mielismy przy tym wielki ubaw i wiele smiechu. Nawte jak teraz wspominam te chwile, na mojej twarzy pojawia sie usmich.. ahhh.. bylo tak sielankowo i pieknie.Okolo 13tej przyjechal jeep, ktory odebral nas z drogi, do ktorej dotarlismy i tak skonczylo sie safari. Zaluje, ze nie zostalam dzien dluzej, choc zarowno Abdul, jak i Dorien mnie o to prosili. Naprawde sie wszyscy zzylismy, stworzylismy super paczke i to w tak krotkim czasie:) Ze wzgledow finansowych jak i czasowych podjelam jednak decyzje powrotu. No coz.. nie mozna miec wszytkiego:( Ale ciesze sie, bo przezylam naprawde fajny czas i bylo super.. mimo ze pierwszego dnia umieralam z powodu mojej choroby. Dla mnie bylo to bardzi ciekawe doswiadczenie. Nigdy wczesniej nie jezdzilam na wielbladach, a teraz wiem, ze mi sie to podoba. Moze nie zostane ujezdzaczem wielbladow, ale czasem moge sie wybrac na mala przechadzke:):)
Po powrocie do Jaisaimer leniuchowalam. Wzielam kapiel, bo jak zwykle piach zdominowal moje cialo, a potem delektowalam sie widokiem na fort i odpoczywalam na dachu hotelu:).
Kolejnego dnia wczesna pobudka i od rana zwiedzanie slawetnych Jain Temple z 12-14 wieku (wstep 100 rupi). Swiatynie te otwarte sa tylko o poranku, a jedna z nich tylko przez godzine miedzy 11-12. Zaczelam od Chandraprabhu i Rikhabdev Temples. Pierwsza z nich o okraglym ksztalcie z licznymi rzezbieniami na dwoch poziomach. Musze przyznac, ze wszystkie Jain Temples jakie do tej pory widzialam w Indiach powalaly na kolana. Chyba to z powodu niesamowitej ilosci rzezb znajdujacych sie w ich wnetrzach. Druga byla znacznie bardziej skromna, ale rownie ciekawa:) Potem mialam godzinke przerwy w oczekiwaniu na otwarcie swiatyni ParaSnath Temple, ktora spedzilam na spacerku po uliczkach fortu, czy tez ogladaniu Jaisaimer z kilku miejsc widokowych, zlokalizowanych na jego murach. O 11-tej zjawilam sie w swiatyni Parasnath. Ta spodobala mi sie najbardziej. Rzezby tanczacych bozkow, prezpiekne fasady i wiele innych elementow przykuwalo uwage na kazdym kroku. Nie mozna opuscic Jaisaimer bez zwiedzenia tych swiatyn. Przepelnione sa niebagatelna iloscia rzezb, a mimo to nie czuje sie w nich przepychu. Jakas niesamowita harmonia i dopasowanie, odczuwalne sa w kazdej czesci swiatyni.
Potem mialam niesamowte spotkanie. Spotkalam 26cioletniego chlopaka z klanu wojownikow. Tak tak.. tu nadal istnieja takie klany. Oczywiscie wiekszosc z nich zamieszkuje nadal tereny pustynne, ale nadal widoczni sa w indyjskim swiecie. Chlopak ten pochodzi z klanu wyzszych wojownikow i kilka lat temu uciekl z rodzinnej wioski, gdyz nie akceptuje zasad tam panujacych. A mianowicie w rodzinaqch wyzszych wojownikow narodziny dziecka jako dziewczynki sa niedopuszczalne. JEzeli kobieta pocznie dziewczynke, malenstwo zabijane jest tego samego dnia (o sposobie usmiercania nie bede pisac, bo byloby to zbyt brutalne na moim blogu:(. Tak wiec w tych rodzinach dozwoleni sa tylko mezczyzni. Kobiety i dziewczynki maja racje bytu tylko w klanach nizszych wojownikow. Tym sposobem kontynuacja rodow jest zabezpieczona. Kobieta z kast nizszych wojownikow, mezczyzna z wyzszych kast. I nie ma tu zadnych odstepstw. Nie masz wyboru., musisz postepowac zgodnie z tradycja. Napotkany hindus wykroczyl poza przyjete ramy.. nie moze teraz swobodnie wrocic do wioski, bo wowczas jego zycie byloby w niebezpiecznstwie. w koncu przyniosl hanbe calej rodzinie, jak i celemu klanowi wojownikow. Zyje wiec w Jaisaimer, nie moze sie ozenic z powodu obawy poczecia dziewczynki. Wygodniej jest wiec zyc samemu, bez zadnych drastycznych konsekwencji. Ta historia powalila mnie na kolana, czytalam o tym w National Geographic.. nie spodziewalam sie, ze takie rytualy moga miec nadal miejsce.. a jednak!! Niby rzad zakazal tych praktyk po uzyskaniu niepodleglosci przez Indie, ale przeciez od tego czasu minelo tylko 60 lat, co powoduje, ze ciezko uwierzyc, ze wszytkie tego typu praktyki zostaly wstrzymane. Zapewne sa miejsca, wioski na pustyni, gdzie jest to nadal normalne i codzienne zycie - gdy zabija sie dziewczynke, tylko dlatego, ze jest innej plci.. Straszne to!!. Zyjemy w 21-szym wieku i az ciezko uwierzyc, ze na swiecie nadal takie sytuacje maja miejsce:( Niestety nic na to nie moge poradzic.. musze zyc dalej...
Po tym niesamowitym spotkaniu udalam sie na zwiedzanie kolejnej atrakcji jaka jest Patwa-Ki-Haveli. "Haveli" to dawne siedziby glownie muzulmanskich dostojnikow. Pierwsza Haveli jaka odwiedzialm nie powalala na kolana, ale miala przepiekny widok na Jaisaimer Fort (wstep 50 rupi). Druga z nich byla juz znacznie bardziej ciekawa - z pelnym wyposazeniem we wnetrzu.. tu juz dalo sie poczuc klimat tego miejsca:) (wstep 100 rupi). Ostatnim zabytkiem na mojej jaisaimerskiej liscie byla Salim Singh-Ki-Haveli (wstep 35 rupi). Ta haveli zaurocza glownie swoim ksztaltem - wezsza u podnoza, szersza na szczycie. Dodatkowo pokryta nieskonczona iloscia rzezb. Ta haveli rozpoznawalna i widoczna jest z kazdego zakatka Jaisaimer. Obecnie jest wlasnoscia prywatna, jednak wlasciciel udostepnia ja turystom, a i nawet oprowadza osobiscie:).
Potem przyszedl czas na spotkanie z moja ukochana kolezanka Dorien. Wrocila wlasnie z safari i jak uzgodnilysmy wczesniej... przyszedl czas na wspolny wieczor i wspolne jedzonko. Wczesniej jednak powedrowalysmy kupic bilet na pociag dla niej.. szczesciara.. udalo jej sie wykupic bilet do Jodhpur, na ten sam dzien, na ten sam pociag, w tym samym przedziale i nawet przeciwlegle lozko co ja.. haha,...opuszczamy Jaisaimer razem:)
Potem przepyszna kolacja w Chandan Shree Restaurant, odbior bagazy z hoteli, spacer na dworzec i o 23ciej wyjazd pociagiem z Jaisaimer. To byl naprawde piekny i niezapomniany czas.
Moze kiedys tu wroce:)

Brak komentarzy: