niedziela, 7 grudnia 2008

Delhi i swietowanie Divali Festival

26-30.10.2008
Divali Festival to największe święto w Indiach. To Festiwal Swiatla, kiedy to promienieje kazda czastka miasta, każdy zakatek wioski, każdy kat domu. To czas, który ludzie poświęcają modlitwie, zabawie i świętowaniu. O festiwalu dowiedzialam sie kilka lat wczesniej, gdy pracowalam jeszcze w szlachetnej firmie miedzynarodowej, gdzie poznalam mojego pozniejszego przyjaciela Ramchandre. Ramchandra co roku wysylal mi piekne zdjecia z tego wydarzenia, a ja marzylam, aby ktoregos dnia wziac w nim udzial. I spelnilo sie moje marzenie. Divali sie rozpoczelo, a ja stalam sie jego czastka.
Ostatnie poltora tygodnia spedzilam w gorach, bylo pieknie i az zal bylo opuszczac himalajskie klimaty. Divali jednak wzywalo. Opuscilam gory i wrocilam na Divali Festival do Delhi. Tam czekal na mnie kochany Manu, jak i Ram wraz z Kavita. Wrocilam dwa dni wczesniej. Divali rozpoczynal sie we wtorek a ja zawitalam do stolicy w niedzielny poranek. Pojawil sie jednak problem… gdzie i z kim spedzic to swieto. Z jednej strony trzy miesiace wczesniej, w dniu kiedy spotkalam Rama obiecalam swietowac ten dzien z nim i jego rodzina, z drugiej strony moje serce wyrywalo mnie do Manu… czulam sie rozdarta, ale jak zawsze trzeba znalezc zloty srodek:) I udalo sie, w koncu jestem specjalistka od kombinowania:) Podzielilam czas miedzy moje azjatyckie duszyczki:) i czulam sie szczesliwa, ze w tak waznym dla Hindusow dniu mialam ich kolo siebie. Oczywiscie pewne wyrzuty sumienia pojawialy sie z powodu niedotrzymania slowa w stosunku do Ramchandry, Ashisha, Garimy, czy Gaurava, ktorzy dali mi zaproszenie do wspolnego swietowania w tym czasie. To niesamowite jak wiele osob stalo mi sie bliskich w ciagu ostatnich tygodni w Indiach. Kto by pomyslal, ze tak szybko Indie stana sie czescia mnie:). Ciesze sie z tego powodu!
Ale zacznijmy od poczatku. Wrocilam do Delhi 26.10.2008 w niedziele. Autobus dotarl z Rishikesh o 6-tej rano.. brrr.. jaka bylam spiaca:(. Po 24 godzinach w autobusie (trasa z Gangotri, przez Rishikesh do Delhi) czulam sie jak wrak, nie obylo sie wiec bez porannego i poludniowego leniuchowania:). W koncu musialam odbic sobie niewygody dnia poprzedniego. Wieczorem jednak przyszedl czas na inny typ relaksu. Wraz z Manu i Fereed’em udalismy sie do ZOO, zlokalizowanego w centrum Dehli. Tak! To nowy sposob spedzania wolnego czasu – ksztacenie sie w lokalnych gatunkach zwierzat (mimo ze z zasady jestem przeciwniczka trzymania zwierzat w niewoli). Ku mojemu zdziwieniu bylam pozytywnie zaskoczona tym co zobaczylam w zoo. Biorac pod uwage biede, warunki zycia ludzi w Indiach, spodziewalam sie ujrzec szokujacy obraz zwierzat zamknietych w obskurnych, nedznych klatkach badz przetrzymywanych na malych, zaniedbanych wybiegach. W koncu tylu ludzi zebra na ulicach, umiera z glodu. Przeczuwalam wiec ze nie moge oczekiwac komfortu i rozpieszczania zwierzecych pupilow. I tu sie zdziwilam. Delhijskie zoo jest w pieknym stanie. Moglabym sie nawet pokusic o stwierdzenie, ze jest w lepszym stanie niz nasze wroclawskie. Zwierzeta zyja w wielkich klatkach, badz na rozleglych wybiegach, sa czysciutkie, dobrze odzywione. Nie wiem skad wziely sie moje wstepne przypuszczenia i oczekiwania, ale ciesze sie, ze tak pozytywnie sie zaskoczylam:) W zoo spedzilismy okolo trzech godzin. Byl to calkiem mily czas, choc tak jak pisalam wczesniej, preferuje ogladanie zwierzat na wolnosci:). Wieczorem juz tylko leniuchowalismy… podobnie jak misie w zoo, wyciagniete na sloncu i delektujece sie cieplymi promieniami:).
Kolejnego dnia pojechalam na Dwarke do Rama i Kavity. To byl dzien zakupow. Jedna z tradycji divali jest skladanie drobnych upominkow rodzinie, przyjaciolom. Ja rowniez postanowilam dopasowac sie do tradycji. Wsrod najbardziej popularnych prezentow sa slodycze. Na Divali ulice zamieniaja sie w kiermasze slodyczy. Wszedzie wystawiane sa specjalne stoiska na ktorych mozna kupic wszelkiego rodzaju ciasta, ciasteczka. Indie staja sie slodkie!!:) Co ciekawe nigdy jeszcze nie widzialam takiej ilosci slodyczy… I do tego takich pysznych:) Mniam mnaim…i jak tu nie zakochac sie w tym kraju. Drahanka uwielbia slodkosci wiec to raj dla mnie:) (dla informacji - jeden kilogram slodyczy kosztuje okolo 150 rupi). Ale oprocz slodkich zakupow przyszedl rowniez czas na inne upominki…Ram stal sie wlascicielem nowej bluzy, Manu koszuli, Kavita branzoletek, a ja usmiechu na twarzy:):). No dobrze.. przyznam sie … ja nabylam caly zestaw do saree. Specjalna spodnice, jaka ubiera sie pod saree, bindi (kropki przyklejane na czolo), branzoletki na noge, kolczyki na nos. W koncu moja obietnica mowila, ze w divali ubiore pelne saree i stane sie prawdziwa Hinduska:). I udalo sie!!!
Nastepnego dnia rozpoczelo sie Divali (28.10.2008). Poranek wydawal sie calkiem leniwy. Okolo poludnia przyszedl jednak czas przygotowan. Ram i Kavita wywodza sie z Rajasthanu, gdzie glowna tradycja podczas Divali jest tworzenie “rangoli”. To swoisty rysunek, malowidlo wykonywane na podlodze przed drzwiami do glownego pomieszczenia w domu, badz przy wejsciu do samego domu. Najpierw maluje sie ksztalt obrazka, a potem specjalnymi kolorowymi proszkami wypelnia sie kazda jego czastke. To niemal jak malowanie proszkiem:). Wykonanie naszego rangoli zajelo nam pol dnia, ale warto bylo, bo zrobilo furore w calym domu:). Tego dnia wlasciciele kamienicy w ktorej Ram i Kaita wynajmuja mieszkanie swiecili nowa swiatynie, wiec ten dzien rowniez pelen byl modlitw i spiewow z nizszych pieter:). Okolo godziny 17-tej przyszedl czas na strojenie sie i przygotowywanie do wieczornej modlitwy. Kavita ubrala swoja zolte, przecudowne saree, a ja moje pomaranczowe. Nie wiem dlaczego, ale za kazdym razem, gdy ubieram saree, czuje, ze staje sie inna osoba. Rodzi sie we mnie kobieta!. Nie wspomne juz o wszystkich dodatkach, ktore dodaja uroku i kolorytu. Czulam sie swietnie, czulam, ze jestem piekna:) (choc na codzien tak nie uwazam!:)). Wiec byla to ciekawa odmiana:)
O godzinie 19.11 nadszedl czas modlitwy – tzw. “pudzia”. Bylismy w trojke, choc musze przyznac, ze moja rola byla w tym niewielka. Stanelismy przed swiatynia w glownym pokoju (kazdy Hindus ma w domu wlasna mala swiatynie – obrazki wybranych bogow, kwiaty, podarki..), Ram zapalil “dup”, otworzyl swieta ksiege i rozpoczal modlitwe. Potem wraz z Kavita wyspiewali piesn na czesc Boga Lakshmi. Niestety wszystko bylo w jezyku hindi, wiec mnie pozostalo tylko przygladanie sie. Po modlitwie Ram zapalil swiety ogien, jeden w glownym naczyniu i kilka w mniejszych miseczkach. Potem w modlitwa na ustach przeszedl z nim po wszystkich pokojach mieszkania zostawiajac jedna miseczke w kazdym kacie. Glowna miseczka pozostala na oltarzyku swiatyni. Zgodnie z wierzeniem ten ogien musi palic sie do rana. Jezeli nie zgasnie to znak, ze w domu zapanuje szczescie, spokoj i milosc. Dlatego tez Ram przez cala noc wstawal, aby przypilnowac swiety plomien.
Tak ogolnikowo wyglada glowna czesc Divali. Po modlitwie przyszedl czas na uroczysty obiad. Wtedy tez zjawili sie przyjaciele Rama – dwoch Amil’ow, przyjaciolka Kavity i jej maz. To byl juz czas rozmow, smiechow i wspolnego posilku. Pieknie!! Na koniec wyszlismy na dach podziwiac fajerwerki.
Zapomnialam wspomniec, ze Divali to czas szalenstw z fajerwerkami. Juz dzien wczesniej, jak i dwa dni po samym swiecie, wszedzie slychac wystrzaly fajerwerkow, a na niebie pojawiaja sie pieknie rozpryskujace sie ognie. To niemal polski Nowy Rok, ale trwajacy trzy dni:). W tym czasie Delhi zamienilo sie w wielka chmure swiatla, ale i dymu, zanieczyszczen od miliardow wystrzelonych fajerwerkow. Takich zanieczyszczen jeszcze nie widzialam… niemal jak chinski Pekin:).
Tak jak wspominalam musialam jednak podzielic swoj czas pomiedzy dobre duszyczki w moim zyciu.Okolo 21-szej spakowalam swoje rzeczy, zebralam slodycze dla Manu i udalam sie zamowiona przez Manu taksowka w druga czesc Delhi. Na ulicach panowaly pustki, niemal jak nie Delhi… jak widac wszyscy swietowali:). Po godzinie jazdy dojechalam do Manu. Bylam taka szczesliwa, ze moge z nim spedzic ostatnie godziny tego wieczoru. Co ciekawe nie poznal mnie.. Iwona w wersji indyjskiej:). Ja tez nie moglam sie rozpoznac tego wieczoru:). Kolejne godziny spedzilismy z Manu i jego przyjaciolmi - Baba, Radia i ich kilkumiesiecznym synkiem. To byl piekny czas. Na koniec jako nagroda dnia - pelne fajerwerkowe szalenstwo. Byla niemal polnoc, wszyscy pochowali sie juz po domach, a my dopiero zaczelismy….w powietrze poszly setki ogni i wirujacych swiatelek. Genialne!! Czulam sie jak w Nowy Rok w domu, z bliskimi, kochajacymi mnie osobami. Czulam, ze jestem czastka tego miejsca, czastka tych ludzi, a oni moja!
Marzylam, aby spedzic Divali w Indiach i marzenie sie spelnilo. Warto wiec marzyc:):).
Kolejne dwa dni to ciag dalszy fajerwerkowych szalenstw w Delhi, jednak juz w mniejszym wydaniu. Tym razem jednak juz tylko obserwowalam:). W srode zaszalalam i zrobilam sobie nowe “mehandi’… no i wyszlo pieknie:) Co ciekawe namowilam rowniez Kavite na drobne szalenstwo. Ta jednak zrobila sobie malowidelka tylko na jednej rece, w koncu jest gospodynia i nie moze sobie pozwolic na leniuchowanie:). I to prawda, gdyz w przypadku mehandi najpierw trzeba je wymalowac, potem odczekac dwie- trzy godziny az do momentu wyschniecia henny, a potem obskrobac i nasmarowac specjalna tlusta mascia. Co najwazniejsze nie nalezy uzywac wody przez kolejne 12-16 godzin.. a nawet dluzej, jezeli mozna sobie na to pozwolic. Malowidelka nabieraja koloru po okolo 24 godzinach i im kolor jest intensywniejszy tym lepiej. Mehandi malowane jest na sluby, specjalne festivale. Co ciekawe w przypadku slubu pan mlody rowniez podlega tej traducji, na jego dloniach malowane sa specjalne symetryczne wzory. W przypadku pani mlodej malowaniu podlegaja rowniez stopy i lydki. Z tego co widzialam slubne mehandi to arcydzielo, a praca nad nim trwa czasem nawet 12 godzin. Ja spedzilam godzine i wiem jakie to meczace siedziec nieruchomo z wyciagnietymi na wprost rekami… wszystko dretwieje, boli, a ty nic nie mozesz zrobic, niczego dotknac. Istnieje jeszcze jeden przesad.. ze w zaleznosci od koloru slubnego mehandi tak ulozy sie zycie malzonkow. Dodatkowo Hinduski wierza, ze podczas robienia mehandi, jak i jego schniecia, panna mloda nie powinna nic jesc i pic, bo wplywa to na jego kolor. Czy rzeczywiscie tak jest nie wiem.. jedno jest pewne.. moze lepiej nie ryzykowac, skoro przyszle zycie nowozencow zalezy od jego barwy:) Moze warto poglodowac te 10-12 godzin:):):). Czy bedzie mi dane sie przekonac?!?! Ha ha.. kto wie:):)
Tak minalo mi Divali. Cudowny czas z cudownymi ludzmi…Mam tylko nadzieje, ze jeszcze kiedys bedzie mi dane przezyc je jeszcze raz:):)

Brak komentarzy: