niedziela, 7 grudnia 2008

Pushkar - swiete Ghaty i wielkie shoping:)

Puskhar i piekne jezioro!!












Zachód słońca nad Pushkar Lake!

W Indiach każdy środek transportu jest możliwy:)


Ajmer i slawetna Dargah!
Dary kupowane przed wejsciem i składane na ołtarzu w Dargah!









Ulice Ajmer!







Takie mundurki nosi zarowno młodziez, jak i dzieci do szkoly w Indiach.
Różnia sie tylko kolorem w zaleznosci od regionu kraju:)
Stroje typowe dla Rajasthanu!

Czas na słodkosci - hinduski przysmak zwany "jalebi"

A tak przygotowuje sie mleko do picia:)
Kolejna typowa dla Ajmer slodycz - "son papadi"


I teraz kilka przykładow sklepikow z miesem:)









Ruiny Adhai-Din-Ka-Jhonpra - Ajmer










"Son papadi" jest znakiem rozpoznawczym miasta:)
Wszystkie smaki i ksztalty dostepne:)




No i podstawa indyjskiej kuchni - "chapati", nazywane takze "roti"
Ten rodzaj nazywany akurat "tandori roti", gdyz wypiekany w specjalnym piecu, zwanym tandor:)


Ciasteczka...mniam mniam:)
Ajmer słynie rowniez z wyrobu stołow i krzeseł:)


Ajmer i jezioro Ana Sagar:)

Ana Sagar, a w oddali przelecz przez ktora prowadzi droga do Pushkar:)
Krowie kupki slużą w Indiach jako opal...Wczesniej jednak musza zostac poddane suszeniu:):)


No i slawetne swiete krowy..widzoczne wszedzie:)





Powrot do Pushkar i swiety Ghat!


























Weselny pochod z darami...panie zmierzaja do domu pani młodej:)!!



18-21.11.2008
Do Ajmer dojechalam po 5-ciu godzinach jazdy pociagiem z Jodhpur (sleeper, 89 rupi). Niestety nie byla to komfortowa jazda, bo kolejni hinduscy adoratorzy nie dawali spokoju:( Na szczescie na ratunek przyszla mi przesympatyczna rodzinka z Mumbaju, z ktora spedzialam ostatnie dwie godziny w pociagu. Ajmer przywital mnie goraca pogoda, halasem, tlumem, rykszami, dzwiekiem klaksonu.. a wiec typowych Indii ciag dalszy. Zakladalam zwiedzanie Ajmer tego samego dnia, jednak szybko zmienilam zdanie:) Postanowilam odpoczac i pojechac do Puskhar bezposrednio. Polgodzinna przechadzka do dworca autobusowego i juz siedzialam w lokalnym, przepelnionym autobusie do Puskhar (9 rupi). Po pol godzienie lawirowania pomiedzy wzgorzami i wspinania sie autobusu dotarlismy na miejsce. Puskhar jest znany z trzech powodow - swietych Ghat'ow, festiwalu wielbladow i wielkich zakupow. Kazdy turysta przyjezdza tu na wielkie "shoping". I musze przyznac ze teraz rozumiem dlaczego. Masa sklepow z ciekawymy rzeczami i co najwazniejsze.. ciekawe ceny:):) No ale zacznijmy od poczatku.
Po przyjezdzie z pomoca napotkanego turysty udalo mi sie bardzo szybko znalezc nocleg w Shriya Guesthouse (150 rupi/czysciutki, duzy pokoj bez lazienki). Tego dnia czekal mnie juz tylko spacerek po miasteczku. Puskhar zlokalizowany jest pomiedzy zielonymi wzgorzami, co sprawia, ze miejsce to emanuje spokojem. W centrum znajduja sie liczne Ghaty- gdzie hinduscy turysci oddaja sie modlom i swietej kapieli:) Miejsce to zauroczylo mnie przede wszystkim atmosfera, jak i wygladem. Wszystkie budynki okalaja jezioro, biel ich scian promienieje w sloncu, sprawiajac wrazenie swietosci:), ludzie spaceruja wokolo, przygladajac sie modlom... indyjska sielanka:)
Obok spokoju jaki napelnil moj umysl tego dnia, doznalam jeszcze jednego ciekawego doswiadczenia. Na mojej drodze pojawila sie niesamowita duszyczka- Sonja z Dani, ktora spotkalam spacerujac po pobliskim moscie. Sonja jest niemal stalym bywalcem w Indiach. Przyjezdza tu od 20 lat, jednak jej historia w Indiach to nie tylko turystyczna sielanka, ale tez ciezka praca, wielkie poswiecenie, jak i zagrozenie zycia. Sonja przez wiele lat udzielala sie w wielu organizacjach walczacych w Indiach o prawa ludzi z tzw. "no cast". Wszystkie historie jakie mi opowiedziala, byly tak przygnebiajace i niemal niemozliwe do uwierzenia:( Jednak to prawda.. ludzie ci zyja wszedzie, spotykamy ich na kazdym kroku, jednak mijamy obojetnie, ignorujac, co sie z nimi dzieje. Takiego braku wrazliwosci nabiera sie tylko w Indiach.. niestety. Wszyscy Hindusi wiedza, ze ci ludzie istnieja, ze nie maja zadnych praw, zyja na granicy czlowieczenstwa, nie moga pic z tych samych miejsc co inni, nie moga jesc tego co inni, nie moga jesc w tych samych miejscach co inni, sa bici, upodlani... i tylko dlatego, ze narodzili sie w rodzinach bez przynaleznosci do kasty:( Sa traktowani jak "nie-ludzie", jak istoty, ktore musza przezyc swoje zycie, bo nie maja wyboru. Pocieszajace jest, ze wiele organizacji walczy o ich prawa.. niestety czasem z zagrozeniem zycia ich czlonkow (jak w przypadku Sonji, ktora musiala opuscic Indie dla wlasnego bezpieczenstwa). Spedzilam z Sonja cale popoludnie i wieczor. Rozmowa byla niesamowita i ciesze sie ze podrozujac moge spotykac takich ludzi, bo takie spotkanie odradzaja wiare w ludzi, motywuja....
Kolejnego dnia pojechalam do Ajmer ogladac slawna muzulmanska swiatynie - Dargah. Niestety kolejne swiatynne rozczarowanie... Przed wejsciem do swiatyni nakazano mi zostawic moja kamere i telefony w przechowalni. Jednak znaleznienie tego miejsca nie nalezalo do najlatwiejszych i zajelo mi okolo 10 minut, a jak je znalazlam stwierdzilam, ze boje sie nawet zostawic tam moje buty, a co dopiero najbardziej wartosciowe rzeczy, jakie posiadam. Nie mialam jednak wyboru. Za oplata 5 rupi zostawilam torbe z moim aparatem.. w moim umysle jednak caly czas paletala sie mysl.. czy jak wroce moj aparat nadal tam bedzie?!?!
rzed wejsciem do swiatyni tloczylo sie tysiace ludzi. Niektorzy z nich spokojni- w zamysleniu, inni zachowujacy sie niemal jak na markecie:) Wchodzac do swiatyni nalezy scisgnac buty i nakryc glowe...pochwalam to, bo jest to swiadectwem szacunku.. niestety sa to jedyne oznaki szacunku, jakie tu maja miejsce.. Wchodzac do centralnej czesci swiatyni czlowiek przechodzi zalamanie. Po pierwsze- tlum, po drugie -obraz swiatyni jako swoistej "fabryki" - w centrum ustawieni sa mezczyzni, ktorzy przyjmuja dary od pielgrzymow. Pieknie byloby gdyby przyjeli je, z szacunkiem ulozyli przy oltarzu, ale nie.. nie tak to wyglada. Biora i przez ramie wyrzucaja do tylu.. ten obraz przypomina mi rzucanie kieliszka weselnego za siebie... ale czy tak to powinno wygladac w swiatyni? Potem wciagaja cie kolo siebie, klada jakis material na twoja glowe, niby w zamysleniu odmawiaja jakos modlitwe, a po 20-tu sekundach mowia "give me money". Niestety dla mnie wygladalo to jak przedstawienie cyrkowe, za ktore nie mialam zamiaru placic:) Oczywiscie wokol swiatyni zgromadzonych jest wielu Muzulmanow, ktorzy w skupieniu odmawiaja swe modly i to wyglada naprawde wiarygodnie, jednak same sedno miejsca przypomina mi jakas fabryke zarabiania pieniedzy na biednych swietobliwych muzulmanach:(. Poniewaz miejsce nie powalilo mnie na kolana, zwiedzilam i szybkim krokiem udalam sie do przechowalni, gdzie zostawialm swoje skarby.. uffff... nadal tam byly:)
Potem przyszedl czas na przechadzke i zwiedzanie marketu. I to juz bylo prawdziwe indyjskie doswiadczenie - kramy ze slodyczami (Ajmer slynie z chalwy sprzedawanej w roznorakich ksztaltach.. Drahanka uwielbia slodkosci, wiec to cos dla niej:), male restauracyjki, gdzie podaje sie indyjskie jedzenie (znakiem ropoznawczym sa przepyszne chapati), sklepiki z rajasthan'skimi strojami, stoiska z branzoletkami dla kobiet (mysle, ze najwiekszym przemyslem Indii jest produkcja i sprzedaz slawetnych "bangles")..... A wokolo tlumy Hindusow, gwar, halas, kurz..., czyli cale Indie:)
Spacerujac po uliczkach dotralam do kolejnej atrakcji jaka jest Adhai-Din-Ka-Jhonpra. To ruiny muzulmanskiej swiatyni, polozone nieopodal centrum. Zachwycaja swoim ksztaltem i wielkoscia -godne polecenia:). Na koniec wyprawy po Ajmerze, zazylam swiezego powietrza i odpoczynku nad jeziorem Ana Sagar, przygladajac sie miejscowym podczas ich kapieli i prania ciuchow (w Indiach to calkowicie normalna praktyka, pierzemy, myjemy sie w wodzie, ktora jest dostepna, niewazne, czy czysta czy brudna, wazne ze mokra:):):)
Kolejne dwa dni to leniuchowanie i wielkie zakupy. Przeobrazilam sie w typowego turyste, ktory biega od kramu do kramu w poszukiwaniu pamiatek i ciuchow:) Prosze nie pytajcie jak wielkie zakupy zrobilam.. obok pytania - "ile zdjec Drahanka zrobila podczas swojej wyprawy?", pytanie "ile zakupow zrobila?" staje sie rowniez zakazane:)
No wiec dwa dni wpadlam w wir zakupow. Jedynie wieczory odmienialy jeden od drugiego. Pierwszego dnia spotkalysmy sie wraz z Sonja w jej hotelu. Tu wiele historii byly na temat jej wizyty w lokalnym szpitalu poprzedniej nocy (az przechodza mnie ciarki na mysl, co tam sie dzieje.. zyciowa dewiza - w Indiach lepiej nie chorowac:). Kolejnego dnia wspolna kolacja w restauracji "Raju" i pozegnanie. Moj czas w Puskhar dobiegl konca... ale kiedys tu wroce:)

ps. Zarezerwowalismy bilety do Polski. Wracam.. Po 10-ciu miesiacach moja wyprawa dobiega konca:(.. no ale nie wracam sama.. Manu leci ze mna:)
Do zobaczenia niebawem w Polsce:)

1 komentarz:

Chris Kuczynski pisze...

Hello Iwona

Again very nice pictures , I am interested to know if the papadi and Roti is taste , it seems so . Did you buy already the tradicional woman clothing there ? I think you will look really nice on the tradicional clothing I think is beautiful

buziaki - Beijos

P.s My Husband has a blog for the school for this reason maybe his name appears on your computer

Lucia