poniedziałek, 12 maja 2008

Welcome China - Kunming, Dali

















































22-26.04.2008 Droga do Dali i Dali

22.kwietnia wydostalysmy sie z Luang Nam Tha i pomknelysmy w kierunku granicy chinskiej. Zostawilysmy za soba Laos, czas na nowe wyzwania. Bo Chiny to na pewno wyzwanie. Juz od samej granicy usmiechaly sie do nas chinskie krzaczki. W Laosie, mimo tego, ze alfabet to slimaczki, wiekszosc nazw jest dwujezyczna i angielskie napisy spotyka sie w kazdej miejscowosci turystycznej czy tez na drogach. W Chinach jest inaczej. Tu niepodzielnie rzadza krzaczki. Angielski czasem sie pojawi, ale nie ma co liczyc ze bedzie to regula. Busikiem dostalysmy sie do pierwszego wiekszego miasta po chinskiej stronie- do Mangla. Na chinskiej granicy trzeba bylo najpierw wypelnic kilka papierkow, ale to mamy juz opanowane i zadne formalnosci nam nie straszne. W Mangla kupilysmy bilety na wieczorny autobus do Kunming (225Y) i udalysmy sie na poszukiwania kafejki internetowej. W Wietnamie, Laosie czy Kambodzy bylo to dosyc prostym zadaniem, ale w Chinach jest inaczej. Niewiele osob rozumie zreszta slowo internet. Ale jednak udalo nam sie:) Dwie dziewczynki zaprowadzily nas we wlasciwe miejsce. Komputery oczywiscie cale byly w krzaczkach...China rulez :) Dobrze, ze chociaz klawiatura byla normalna i mozna bylo sie na niej znalezc. Po krotkiej sesji na internecie udalysmy sie do pobliskiego parku, gdzie spoedzilysmy czas az do odjazdu naszego autobusu. Miejscowi przygladali nam sie dziwnie- chyba nie jest to turystyczne miasto i nie czesto spotyka sie bialego turyste, tym bardziej jeszcze opalajacego sie na skwerku (Drahanka uwielbia slonce:). Autobus do Kunmingu byl autobusem sleeperem, takze mozna bylo sie troszke przespac. Szczegolnie potrzebowala tego Borowka, ktorej zoladek znow sie odezwal. No coz, wizyta u chinskiego doktora byla nieunikniona i pierwsza rzecza, jaka wykonalysmy nazajutrz w Kunmingu byla wizyta w odpowiednim szpitalu- ubezpieczalnia PZU skierowala nas do People's First Kunming Hospital. Borowka dostala chinskie specyfiki do lykania i na tym zakonczyl sie jej pobyt w chinskiej placowce zdrowia. Potem zostalo nam do zalatwienia jeszcze kilka rzeczy na miescie oraz wyslanie kolejnej juz paczki do domu...No coz, niektorzy szaleja na wyjazdach z zakupami, a ze nasze plecaki sa i tak dosyc ciezkie to postanowilysmy kolejny raz skorzystac z instytucji poczty:) Tym razem pakowanie odbylo sie profesjonalnie i mamy nadzieje, ze paczka nie dotrze do Polski w czesciach. My autobusem, nie paczka (chociaz tak moze byloby ciekawiej hihi), udalysmy sie wieczorem dalej na polnoc- do Dali.Autobus wysadzil nas o 4 nad ranem na dworcu. Wyladowalysmy w srodku ciemnej nocy w miasteczku, teraz trzeba bylo dostac sie tylko do odpowiedniej czesci. A interesowalo nas stare miasto. Zapytalysmy kilka osob o droge, jednak patrzyly na nas jakos dziwnie. Tak prosze panstwa, my z Marsa. Nastepnym razem przywiesimy sobie transparenty i doczepimy zielone czulki... Ale jak sie za chwile okazalo, slusznie patrzono na nas jak na UFO, jak pytalysmy sie o glowna ulice w Dali...wszak autobus wysadzil nas nie w historycznym Dali, tylko w Xiaguan, ktorego druga nazwa jest Dali Shi. Od Dali wlasciwego, czyli tego ze starowka, dzielilo nas jeszcze klika kilometrow, ktore pokonalysmy autobusem miejskim nr 4. No i faktycznie ten dowiozl nas juz we wlasicwe miesjce. Spacerujac wczesna godzina przez miasto w poszukiwaniu noclegu mialysmy okazje zobaczyc to urocze miasteczko jeszcze bez tlumow Chinskich turystow na ulicach. Za dnia niestety ulice sa bardzo zatloczone i ciezko dostrzec urok malych kamieniczek, a tymbardziej nie widac pieknych rzezbionych drzwi i okiennic. Nasz hostel znajdowal sie tuz za poludniowa brama miasta. Cena za dorma we Friend's Guesthouse to koszt 15Y/os. My posiadajac wykupiona jeszcze w Guilin karte Hostelling International placilysmy jeszcze mniej -10Y/os. Pokoj byl schludny i czysty, ale toaleta...to bylo dopiero wyzwanie:) Toaleta w typowym stylu "chinese toilet". Lonely Planet pisze o tym GH ze jest to " hard-core budget backpackers' accomodation"...i to by sie pod wzgledem toalet sprawdzalo:)Ale co tam toalety, przeciez przyjechalysmy tutaj podziwiac miasto. Tego samego dnia przemierzylysmy cale miasteczko (jest ono naprawde niewielkie, takze wszedzie mozna dojsc na piechote) i udalysmy sie na druga strone drogi na lokalny targ, ktory odbywal sie z okazji corocznego swieta. Tego dnia chcialysmy jeszcze obejrzec Three Pagodas Garden, ale odstraszyla nas cena tej atrakcji. Ceny wstepow w Chinach to kosmos w porownaniu do tego co bylo w Laosie czy Wietnamie. Zrezygnowalysmy z tej przyjemnosci i zachod slonca nad gorami podziwialysmy siedzac na trawie. Na szczescie takie widoki sa za darmo, dlatego nastepny dzien uplynal nam tez na "darmowych" widokach. Wypozyczylysmy rowery i pojechalysmy wzdluz jeziora Erhai Hu. Niestety pogoda tego dnia nie byla najlepsza i chmury nie pozwolily nam w pelni na podziwianie gor roztaczajacych sie wokol Dali. Pozostaly nam jedynie widoki z drogi. A tam tez sie dzialo. Mialysmy okazje sprawdzic, jak wyglada mlocenie zboza technika chinska. Niepotrzebne sa do tego zadne skomplikowane machiny. Otoz skoszone zboze wystarczy porozkladac na jezdni...i czekac na samochody:) Przejezdzajace pojazdy wyluskuja ziarna z kolb, a nastepnie zamiata sie juz tylko ziarna na szufle i do wora. I gotowe! jakie to proste i ekonomiczne rozwiazanie! Przyrode gor Drahanka podziwiala kolejnego dnia. Borowka w tym czasie, z powodu nasilajacych sie dolegliwosci zoladkowych znowu zostala w miescie i szwendala sie to tu, to tam po najblizszej okolicy. Drahanka zas sprawnie jak kozica gorska pomknela rzeskim krokiem w gory. Oczywiscie nie skorzystala z oferowanego uproszecznia, jakim jest kolejka gorska, z ktorej korzystaja wszyscy turysci.. nie nie.. to byloby za proste. Zamiast wjechac w 20 minut mozna podejsc poltorej godziny pod stroma gore:)To cos co Drahanka uwielbia.. totalny wysilek:) Ale korzysci sa dwojakie - zadowolenie i zmeczenie Drahanki, jak i oszczednosc (zawsze to 30Y w kieszeni):) Po poltorej godzinie podejscia dotarla do Zhonghe Temple. Swiatynia jak to swiatynia, ladnie zdobiona, kolorowa, z wielkim pomnikiem Buddy w srodku. Zaczelo jednak kropic wiec trzeba bylo udac sie dalej, bo droga byla dluga - 11 km do kolejnego zejscia i kolejnej swiatyni:) Droga ta nie byla jednak wielkim wyzwaniem - powiedzialabym, ze wrecz przypominala sciezke dla emerytow, wybetonowana, prosta... taka na potrzeby malych Chinczykow:) Latwosc podejscia rekompensowaly jednak widoki. Droga wila sie genialnym kanionem, wszedzie byly strome urwiska skalne.. i robilo to naprawde niesamowite wrazenie. Do tego widok na cala okolice i Dali.. Achh.. zapieralo dech w piersiach:):) W polowie drogi, po przebyciu okolo 5.5 km mozna bylo podziwiac Seven Dragon Maidens' Pool. To przepiekny wielopoziomowy wodospad otoczony ze wszystkich stron kwitnacymi drzewami. Tu przyszedl czas na maly posilek i delektowanie sie widokami:):) Potem kolejne dwie godziny spacerku i dotarcie do Qinghi Stream. Zaczelo sie jednak sciemniac, a Drahanka nie mogla znalezc drogi w dol...Nikt tu nie uzywa sciezek w dol.. wszyscy korzystaja z nowoczesnej kolejki linowej. Dlatego tez znalezienie odpowiedniej drogi do wioski graniczylo z cudem. Niestety nie pozostalo nic innego jak skorzystanie z tej samej atrakcji, tymbardziej ze baterie z czolowki zostaly wykorzystane na robienie tysiaca zdjec:) A Drahanka potrafi robic zdjecia.. nawet ogromne ich ilosci:)Dlatego skusila sie na kolejke (50Y). Potem trzeba bylo jeszcze zejsc pol godziny do glownej drogi, gdzie zlapanie autobusu powrotnego do Dali graniczylo z cudem, ale jakos sie udalo:):) Tak wygladala bardzo udana wizyta Drahanki w gorach Cangashan. Polecamy ja kazdemu, bo nie ma tu tlumu wedrujacych Chinczykow i naprawde mozna poczuc klimat tego miejsca:)
Tymczasem nadszedl czas na nowe miejsca wiec opuscilysmy Dali i pomknelysmy autobusem do Lijiang.

Brak komentarzy: