poniedziałek, 12 maja 2008

Luang Nam Tha- goodbye Lao!
























19-21.04.2008
Po dlugim pobycie w Luang Prabang nadszedl czas na dalsze wojaże. Rannym autobusem udalysmy sie do Luang Nam Tha. Droga jak zwykle byla zachwycajaca. Po drodze, niemal pod sam koniec jazdy mielismy dodatkowa "atrakcje"- nasz autobus zlapal gume:) przez caly czas naszych podrozy po bezdrozach i wybojach nie zdarzylo nam sie to dotychczas. A tu taka wtopa na 20 km przed miastem! Myslalysmy juz, ze utknelysmy na dobre, ale nie- kierowcy sa przyzwyczajeni do takich niespodzianek i zmiane kola maja opanowana do perfekcji- 15 min i po sprawie! Normalnie mozna by kierowce zatrudnic do obslugi technicznej w Formule 1. A tak marnuje sie tam w Laosie... Nocleg w Luang Nam Tha mozna znalezc bardzo szybko- nawet przy glownej ulicy sa tanie guesthouse'y. My znalazlysmy nocleg w jednym z nich- pokoj za 35.000k. Jak sie okazalo czasem pojawial sie jakis sublokator pod postacia wypasionego karalucha...ale tylko czasem bylismy we trojke:) Przewaznie bylysmy tylko my dwie:) Luang Nam Tha obfituje w ciekawe krajobrazy i wioski, ktore najlepiej zwiedza sie na rowerach. Dlatego tez nastepnego dnia wypozyczylysmy odpowiedni sprzet i pognalysmy na kolejne spotkanie z laoskimi klimatami. Po drodze zaliczylysmy maly wodospad, ktory jednak nie byl oszlamiajacy. Duzo ciekawsze byly wioski i ich mieszkancy, a upal jak zwykle niemilosierny. Po takiej dawce slonca trudno nam bedzie przyzwyczaic sie do tego, co mamy u nas w kraju. Chyba wykupimy megakarnet na solarium:) Drahanka w drodze powrotnej do Luang Nam Tha zlapala niestety gume- takie to rozne przypadki z rowerem ma Drahanka podczas tej wyprawy. No ale coz, na kogos musialo pasc. Borowke dopadly niestety po raz kolejny podczas tej wyprawy rewelacje zoladkowe, ktore tym razem skutecznie uniemozliwily jej pelne korzystanie z przygod. Nastepnego dnia tylko Drahanka wyruszyla na podboj okolicy...ale nie sama, wszak podrozujac spotyka sie mnostwo takich szalonych osob jak my. Z poznanymi obiezyswiatami - przemila para Szwajcarka o niespotykanym imieniu Regular i ekscentrycznym Anglikiem Mark'iem - Drahanka udala sie do lasu deszczowego. Naszym celem byl Nam Ha National Park. Aby sie jednak do niego dostac trzeba bylo sie troszke pomeczyc. Zaczelismy jednak od wypozyczenia rowerow (15.000k). Wydawalo sie, ze rowery sa naprawde w dobrym stanie, jednak bylo to tylko pozorne wrazenie:):)Otoz juz po pol godzinie jazdy od miasta pojawily sie pierwsze problemy: lancuch spadal, a do tego tylko niektore przerzutki nadawaly sie do uzycia:) I co tu zrobic jak trzeba podjechac pod ogromna gore... pot sciekal, miesnie pracowaly, na twarzy Drahanki pojawialy sie zyly... ale nie poddawala sie. Podjazd byl genialny!!! i co najwazniejsze.. bardzo bardzo dlugi. Po dwoch godzinach zabojczego podjazdu w otoczeniu przecudownych gorek dotarlismy do lasu deszczowego. Zostawilismy rowery przy drodze (nie ma szans aby ktos mial ochote sie nimi "zaopiekowac".. czytaj "ukrasc", tu mozna zostawic wszystko, a pozostanie w pierwotnym stanie:):). Dlatego bez obaw poszlismy na poszukiwanie dziczy do lasu. Oczywiscie nie bylo to miejsce w zaden sposob oznakowane, znalezlismy tylko mala sciezke, ktora podazalismy przed siebie. Wokolo wielkie drzewa, opadajace liany, na zboczu rzeka i genialne odglosy zwierzat. Cudo!!!! Tak lazikowalismy przez dwie godziny. Niestety trzeba bylo wracac, bo droga do Luang Nam Tha byla dosc dluga, a nasze miesnie troszke zmeczone, wiec nie mozna bylo liczyc na zawrotna predkosc jak w Formule 1:):) Nie bylo jednak tak zle. Po godzinie przybylismy do miasta.Niestety nie obylo sie bez incydentu.. Drahanka miala maly wypadek. Przekoziolkowala na rowerze przez ulice. Na szczescie nic jej sie nie stalo. Jedynym poszkodowanym w tej sytuacji byl aparat....upsss... nasze glowne urzadzenie. I co teraz?? Oj Lobuziaca Drahanka!!!
I to by bylo na tyle z Laosu. Kolejnego dnia musialysmy juz opuscic ten malowniczy kraj, ktory ugoscil nas tak pieknie, poniewaz nasza wiza wlasnie konczyla swoja waznosc. Czas na Great China...zobaczymy, jak tam sobie poradzimy. Miesiac spedzony w Laosie byl miesiacem pelnym wrazen i cudownych przygod, pieknych widokow i spotkan z niesamowitymi ludzmi. Mozemy Wam polecic ten kraj na krotsze i dluzsze podroze, poniewaz kazdy znajdzie tu cos dla siebie. Poczujecie magie, ktora nam towarzyszyla od samego poczatku i ktora sprawila, ze mamy ochote tu wrocic. I na pewno jeszcze kiedys tu zawitamy :)

Brak komentarzy: