wtorek, 4 marca 2008

17 godzin w wietnamskim pociagu na drewnianych lawkach!!

29.02.2008 - 01.03.2008
Nastepny etap naszej podrozy zakladal wydostanie sie z Hoa Binh i podazanie na poludnie Wietnamu. Zwleklysmy sie z lozka o 4:00, zeby zdazyc na poranny autobus do Thanh Hoa. Oczywscie na dworcu robilysmy za atrakcje. Nikt nie mowi po angielsku, ale kazdy chce rozmawiac. Co ciekawe Drahanka spotkala Wietnamczyka niemal jej wzrostu. WOW. To sie niemal nie zdarza:):) nie potrafil powiedziec ani slowa po angielsku, ale ze pasujemy do siebie to tak:) Wiec jak widac komunikacja jest mozliwa nawet w kazdych warunkach:)
O 5:30 wsiadlsymy do autobusu. O dziwo tym razem nasze bagaze wyladowaly razem z nami w srodku. Co za ulga, tym razem moze nie przybiora ksztaltow balwanka:) Droga do Thanh Hoa (50000d/os) minela nam w miare szybko. Tym razem nie bylo dziur na drogach, nie bylo arbuzow, ale w autobusie panowal mroz:) Atmosfere podgrzalo dwoch oszustow karcianych, ktorzy wsiedli do naszego wesolego busika, wykiwali kilku biednych dziadkow (ale nam szkoda bylo szczegolnie jednego - takiego staruszka ze slicznym babcinym beretem z antenka) i znikneli tak szybko, jak sie pojawili. Dla nas byl to szok, ze mozna uwierzyc w takie zagrywki, ale jak widac Wietnamczycy sa bardzo ufni. Dodatkowo w naszym autobusie co chwila pojawialy sie nowe towary, od kabli, po slome i tysiace innych rzeczy. Trzeba dodac, ze w Wietnamie lokalne autobusy sluza obok przewozenia ludzi rowniez jako transport towarowy. Wszystko podrozuje z nami:):)
W Thanh Hoa nikt nie mowil po angielsku, ale jakims sposobem udalo nam sie dojsc, ze zjazd na poludnieWietnamu mozliwy jest tylko pociagiem. Czemu nie, taka opcja nam sie podoba. Tym bardziej ze mialo to byc 17 godzin w hard seat'erze, czyli na drewnianych, twardych lawkach. Jak sie okazalo wietnamskie twarde siedzenie to calkowicie cosik innego niz chinskie, ktore juz mialysmy okazje wyprobowac:) Ale od poczatku.
Co bylo ciekawe kupilysmy bilety do Dannang z miejscowka za 160000d/os z widniejacym na bilecie napisem "foreigners", co oznacza, ze mamy specjalne ceny. Ale ciezko uwierzyc, ze sa one nizsze... pytanie ilokrotnie wyzsze?!?? Niestety dodatkowych luksusow brak. Co nas zaciekawilo, na bilecie byl wskazany numer wagonu, ktory korespondowal ze wskazanym miejscem zatrzymania pociagu na peronie. A ludzi na peronie bylo sporo.. powiedzialybysmy nawet, ze bardzo duzo.. Co ciekawe my mialysmy wagon numer 1... a cala reszta spytacie??... wagony od 3 wzwyz. Co oznacza, ze stalsymy same jak dwa pajacyki na wskazanym do tego miejscu, a kazdy patrzyl na nas jak na ufoludki:) A jeszcze zielone nie jestesmy i nie swiecimy w ciemnosciach:) Swoja droga ciekawe kiedy to nastapi:)
Tak stalysmy i stalysmy, pociag oczywisacie mial opoznienie. Ale nadjechal. Jakie bylo nasze zdziwienie, gdy zobaczylysmy jak wyglada. Przypominal pociagi wazace ludzi do Oswiecimia. Okratowany, caly stalowy, zardzewialy..a przeciez udajemy sie na egzotyczne poludnie z palmami:) Ciekawe czy w srodku serwuja drinki z parasolka?!:) Na 17 godzin jazdy to chyba przydalyby sie butelki z parasolkami, a nie male drinki.. ale niestety tego nie serwowali:)
Spytacie jak w wyglada hard seat'er w Wietnamie. Otoz to wagon z dwoma rzedami drewnianych, koszmarnie twardych lawek. Niestety sa one skrojone jak zwykle na krotkie wietnamskie nozki. Poczatkowo siedzialysmy same na dwoch przeciwleglych lawkach, wiec jakos dalo sie wytrzymac. Widok z okna?!?! Zero. Jest krata i brudna szyba. Nic nie widac:(
Ale co nas zaskoczylo to fakt, ze w pociagu serwowali obiad. Najpierw myslalysmy, ze to dla wyzszych klas, a nie dla najtanszych hard seat'erow. Ale jedzenie dostawali wszyscy. WOW. Nie pyatjcie jak smakowalo...chwasty, ryz i mieso sprzed tygodnia:) Ale milo ze serwuja. Dziekujemy za to wietnamskiej kolei:)
Pierwsze godziny spedzilysmy na jedzeniu slonecznika (w tym celu kupilysmy caly kilogram:). Potem przerabialysmy notatki i przewodniki o Chinach. Kochamy Chiny, ale ile mozna:) W pewnym momencie nadszedl czas na ukladanie sie do snu, albowiem nasza podroz zaczela sie o 14:00, a skonczyla sie o 5:00 nad ranem. Wiec troszke czasu dla siebie mialysmy. Spanie!?!?! Ach jak o tym marzylysmy. Gdy pojawily sie dodatkowe osoby, ktore zajely miejsca na przeciwko nas, nasza przestrzen zyciowa drastycznie sie zmniejszyla i juz tylko moglysmy pomarzyc o snie. Zwinelysmy sie w klebki (zarowno z zimna, jak i niewygody)....niestety my dwie na jednej lawce to male przegiecie. Wietnamczycy niemal ukladali sie we trzy osoby. Ale my ciutke wieksze:) Ups...
Poszlysmy spac dopiero, gdy pociag minal Hue, a nam na sen zostalo okolo 3 godzin. Nie za wiele, jak na cala noc:( Oczywiscie jedyne co czulysmy podczas jazdy to nasze cudowne kosci ogonowe i wszystkie kregi... tak poznalysmy anatomie ludzkiego ciala. Jak ktos ma zamiar korzystac z wietnamskich hard seat'erow polecamy gruntowne przytycie. Kazdy kologram jest na miare zlota:)
Ale jak widac da sie przezyc 17 godzin w wietnamskim pociagu. To bylo ciekawe doswiadczenie, a nastepnym razem bedziemy sprytniejsze. Do pociagu trzeba wziac ze soba mate i ukladac sie pod siedzenie. Tylko pytanie czy my jestesmy w stanie sie tam wcisnac tak jak Wietnamczycy?!?! Oto jest zagadka do rozwiazania na przyszlosc. Jesli komus z was uda sie ta sztuczka obiecujemy nagrode:)
Oczywscie w pociagu robilysmy za atrakcje, bo ktory obcokrajowiec podrozuje hard seat'ermai. Chyba tylko turystki z Polski:)
Do Dannang przybylysmy o 5:00, gdzie zlapalysmy miejscowy autobus do Hoi An (25 000d/os, ale znow bardzo przeplacilsymy, co nas bardzo zdenerwowalo). Wietnamczycy zeruja na turystach, a my tego nie lubimy:(:( A jedyna przyjemna rzecza bylo to, ze tym razem udalo sie jechac z kurami:):) Cel osiagniety mozemy wracac. Ale kury nie mialy miejscowek:)
I tak dotarlysmy do Hoi An, ktory byl kolejnym etapen na naszej trasie podrozowania przez malowiniczy Wietnam.

Brak komentarzy: